Ostatnia część serii naszych opowiastek jesienno – filozoficznych. Następna, grudniowa seria będzie już zimowa i będzie miała tytuł w stylu „Zepsute światełka”, „Zimowa breja” czy jakoś podobnie.
Chciałam wrócić jeszcze na chwilę do tej mojej nieszczęsnej filozofii. Zobaczcie, skończyliśmy na tym, że Bauman opisał współczesność jako postmodernistyczną i tak utknęliśmy w tym opisie świata jako chaosu. Świat po upadku autorytetów. Świat budowania wszystkiego na nowo. Bo też jak inaczej widzieć świat powojenny?
Świat wieku dwudziestego, który obnażył wszystkie ludzkie słabości, błędy. Nie wiadomo, komu teraz ufać i czego się trzymać. Wiara i nauka? A gdzie był Bóg przez te lata wojny? Jak można było naukowo uzasadnić hekatombę zagłady?
Ano tak sobie myślę, że nie można nic uzasadnić. Nauka dostała się pod wpływy ideologii i zawiodła. A gdzie był Bóg – podobno z tymi, co najbardziej cierpieli… Podobno był w Auschwitz, był w gettach, był w lasach – był tam, gdzie człowiek nie miał sił już wierzyć i żyć. Nie wiem, wyobrażam sobie, że był tam, gdzie ludzie zdobywali się na odwagę, by podać przez mur getta jedzenie, że był przy Korczaku i jego dzieciach z sierocińca, że był wśród sanitariuszek opatrujących leżących na ulicy rannych i Polaków i Niemców.
Czasy wojny zostawiły nas z wieloma pytaniami.
Kiedyś myślałam, że te czasy – drugiej wojny światowej były wyjątkiem w historii świata. Dziś myślę, że jedynie dopracowane możliwości i osiągnięcia rewolucji przemysłowej sprawiły, że ta akurat wojna wyróżniła się na tle innych. Ludzie to tak ogólnie dużo się nie zmienili i dalej chętnie tłuką wszystko co inne, tylko za pomocą lepszych narzędzi. I dalej dzielą się na tych, co to wzdychają „ech, kiedyś to było, wtłukło się parę razy i każdy znał swoje miejsce…” i na tych, co próbują inaczej, co chcą z miłością, po dobroci, co czują, że słabszemu nie pomóc – to grzech.
I jedni i drudzy nie wczytują się w filozoficzne rozważania – robią, jak czują. Jak to jest, że jeden na widok drugiego człowieka krzyczy „bij, lej, walcz!” a drugi wyciąga rękę? Pamiętacie, jak mówiłam, że w gruncie rzeczy filozofia próbuje nam odpowiedzieć na pytanie, po co nam drugi człowiek i co mam z nim właściwie zrobić?
To trzeba było dobrych kilku wieków rozważań, mniej lub bardziej absurdalnych, żeby wreszcie przejść do rzeczy… Tym, co mnie swego czasu uwiodło w filozofii, stała się filozofia dialogu. W moim zburzonym świecie to, co proponuje filozofia dialogu, jest możliwą do przyjęcia odpowiedzią na pytanie, po kie licho mi ten drugi ktoś.
To filozofia dialogu nie stawia między dwojgiem ludzi żadnej polityki, żadnego paradygmatu, żadnego uprzedzenia. Ot, stajemy przed sobą, mój wzrok i twój, moja wyciągnięta ręka i twoja. Moment, kiedy dzieje się Spotkanie. Bez nadzoru. Bez ocen. Nie pytam już czy istnieje świat, czy zgadzają się dane teorii z praktyką, czy moje równania na papierze są dobrze rozpisane, ale podnoszę wzrok i patrzę w oczy drugiego człowieka. To, co się dzieje, kiedy po prostu widzę Ciebie, daje nadzieję. Że choć nic innego nie ma sensu, to może przebrniemy przez to razem. Nie odrzucę cię, nie przekreślę.
Serio, to jest filozofia! Nie poezja!
Poprosiłam Maję o przeczytanie tego wpisu:
– Weź no rzuć okiem, czy to trzyma się kupy? Ma sens? Da się coś zrozumieć?
– No – mówi Maja po chwili czytania – w skrócie to o tym, że nie trzeba się bić.
Po czym spokojnie wymaszerowała z mojego stanowiska w kuchni do swojego pokoju. Ja zbierałam chwilę z podłogi swoje potłuczone poczucie, ze piszę rzeczy przełomowe, ekscytujące i klękajcie narody, bo w sumie to wychodzi na to: NIE TRZEBA SIĘ BIĆ.
No nic. To życzę Wam spokojnego dnia, pamiętajcie, że kilka wieków filozofów pracowało nad tym i nie bijcie się!
A jak już przy rozmowach z Mają jesteśmy…
– Znów nic na obiad… No, to zrobię sobie makaron. – Maja wróciła ze szkoły, wzdycha nad brakiem schabowych, a ja jeszcze nie zdążyłam wody nastawić na pierogi. Robi więc sobie ten makaron i pyta mnie – No co się patrzysz?
– Podziwiam cię – odpowiadam, zresztą zgodnie z prawdą – że ci się chce.
– Nie chce mi się – prostuje moja nastolatka – ale robię. Na tym polega dorosłość, no nie?
Chyba ta wczesna, dodaję w myślach. Potem jak nie chcesz, to nie robisz…
I mam jeszcze taki dowcipasek przed zdjęciami:
Dlaczego teraz są takie krótkie dni i tak szybko robi się ciemno?
Żeby nie było widać, co się w Polsce dzieje!
Tylko śmiać się czy płakać?
Jeszcze wygrzebałam z przepastnej pamięci przenośnego dysku parę zdjęć znad morza. Uwielbiam morze! Zwłaszcza takie mniej turystyczne, poza sezonem, z wiatrem, czapką, szalikiem…
Czyli – jeżeli chodzi o pogodę – to u nas prawie cały rok!