Czyli tym razem o tym, jakie książki odgonią jesienny mrok i rozrzucą wokół nas blask słonecznych, żółtych liści.
Piotrek usilnie pracuje nad poszerzaniem swoich kompetencji technologicznych – w końcu ma sobie poradzić w skomputeryzowanym świecie – czyli gra w Minecrafta, Maja jest idealną nastolatką, czyli siedzi w swoim pokoju i wychodzi tylko po coś do jedzenia, ja mam więc trochę czasu dla siebie. Arkusze diagnozy do pracy napisane, do obiadu jeszcze sporo czasu (zresztą, co to za problem w ostatniej chwili wrzucić na patelnię mieszankę mrożonych warzywek! Mrożone, pokrojone warzywka to wynalazek na miarę pralki i zmywarki!), mogę spokojnie opisać parę książek.

Na jesienną melancholię w lekkim wydaniu nieustannie pomaga Musierowicz. Można dyskutować, czy ostatnie tomy dorównują pierwszym, można pewne postacie lubić bardziej, inne mniej, można z powątpiewaniem patrzeć, jak idealnie wszystko się rodzinie Borejków układa – ale jedno jest pewne. Można się przy tych książko-bajkach ogrzać.
Pamiętam pewien lutowy dzień, kiedy kupiłam dopiero co wydaną kolejną część Jeżycjady, musiała to być sobota, bo żebym była w pracy, to nie pamiętam, za to wiem, że jak usiadłam z książką to nie oderwałam się do ostatniej strony. Akcja działa się w środku lata, mnóstwo było opisów nagrzanych łąk, przeświecającego między liśćmi słońca, niemal słyszałam bzyczenie pszczół, nieomal czułam gorący puls ziemi i zapach trawy i igliwia. Chciałam wstać, i iść, i liczyć dni rozwieszone na zielonych koralikach.
To wstałam – była już noc, kiedy skończyłam czytać – i mając przed oczyma te piękne słoneczne obrazy, otworzyłam okno. Chciałam poczuć ten letnie pocałunki rozgrzanego powietrza. I wtedy sobie przypomniałam. Że jest zima…
Ale to było przykre, ech. Sama się z siebie śmiałam, stojąc w tym oknie, deszcz ze śniegiem leciał do środka domu, wraz z mało ciepłym zimowym wiatrem. Siła sugestii!

Podobnie rozgrzewająco działa na mnie „Dom nad rozlewiskiem” Małgorzaty Kalicińskiej. Jest jak wizyta u dobrej przyjaciółki. I jestem szczęściarą, bo osobno mogę czytać książkę, osobno oglądać film – serial – i nie denerwują mnie nieścisłości. A Joannę Brodzik w roli Gosi uwielbiam! Jest taka piękna, z tymi oczami sarny i krótką fryzurką. Zdjęcia do tego serialu lubię, cały klimacik mazurskiego rozlewiska. I zawsze czuję się otulona zapachem obiadków znad rozlewiska. Udaje mi się na chwilę pomyśleć, że ja też w swoim domku robię coś ważnego, nawet jeżeli to tylko zwykły obiadek. Ważne, że dla ludzi, których kocham. I nawet jeśli z pomocą mrożonki.
Tak sobie myślę, że to jedna z książek, które pomogły mi dorosnąć i być po swojej stronie.

I jest jeszcze jedna filmo – książka. Najpierw był film, co jakiś czas okazjonalnie puszczany na TVP. Po jakimś czasie nauczyłam się oczekiwać na kolejną powtórkę, przeszukiwałam program telewizyjny, czekając kiedy znów zagłębię się w świat Alabamy i kafejki w Whistle Stop… Czekałam, kiedy znów będę obserwować przemianę delikatnej, zagubionej i nieśmiałej Evelyn Couch w Towandę Mścicielkę. Do dziś lubię ten słynny cytat męża Evelyn: „Kochanie, rozumiem, że można mieć wypadek, uderzyć w czyjś wóz przypadkiem, ale na Boga, jak można uderzyć przypadkiem sześć razy ?!” – a to w końcu rozwścieczona Evelyn zaczyna walczyć o swoją godność i swój honor, jako starszej kobiety. „Może wy jesteście młode i szybkie – mówi do dwóch zadufanych panieniek zajmujących jej miejsce na parkingu – ale ja jestem starsza i mam większe ubezpieczenie”. Kocham!
Nie mogłam się doczekać, kiedy też – jak Ruth, jedna z bohaterek – zakocham się w dzikiej i robiącej wszystko po swojemu Idgie. Rozpoznajecie? To „Smażone zielone pomidory”.
Jak odkryłam, że film jest na podstawie książki, to byłam przeszczęśliwa, że wraz z książką będę mogła mieć moich przyjaciół z filmu na stałe przy sobie. I mam, a w planie mam też kupić kolejne części. Tej samej autorki – Fannie Flag – jest też super książka „Nie mogę się doczekać, kiedy wreszcie pójdę do nieba”.

Teraz uwaga, czas na mój coming out! Powiem to! Tylko nie oceniajcie mnie pochopnie… Więc – LUBIĘ FILOZOFIĘ.
Tak! Powiedziałam to, uff, jaka ulga.
Serio, spróbujcie gdzieś kiedyś w dowolnym towarzystwie przyznać się, że lubicie pomyśleć nad tym, czy świat istnieje czy nie… Taaa…
A ja pamiętam, jak na studiach, na początku wykładów z filozofii, profesor, który je prowadził, powiedział: „Dobrym filozofem będzie ten, kto jak zamknie oczy, to nie da sobie ręki uciąć, ze świat jest cały czas taki sam. Czy świat w ogóle istnieje.” Ale mnie to wtedy zaintrygowało… Musiałam być wtedy bardzo niepewna siebie. Albo lekko oderwana od rzeczywistości. Albo znudzona.
W każdym razie przypomina mi to, że jak skończę obijanie się na blogu to muszę umyć łazienkę, bo choćby nie wiem ilu filozofów stanęło mi na drodze i kazało zamykać oczy, to zarazki i kurze nie znikną. A szkoda.
W każdym razie, mam coś takiego, co ostatnio trafiło na mój regał, a czego brakowało mi przez lata.
Mam w końcu dwie ważne – może i najważniejsze – książki z dziedziny trochę filozofii i socjologii, trochę etyki i psychologii… Książki, które nie odgonią melancholii, ale pomogą się z nią zmierzyć, zrozumieć. Oswoić. Przynajmniej u mnie tak to działa – w końcu tylko część winy za ponury nastrój można zrzucić na pogodę, ciemności za oknem i wyjące wichry. Druga część to nierozplątane dylematy, pytania o siebie, swoje dzieci i świat, na którym przychodzi im żyć.
Książki, które mi pomagają poszukać odpowiedzi to „Etyka ponowoczesności” Zygmunta Baumana i „Rytm życia” Antoniego Kępińskiego. Żadne więc nowości… Lata osiemdziesiąte i dziewięćdziesiąte ubiegłego wieku. Dinozaury pamiętają. Ale w sumie czy od czasów Sokratesa nie zadajemy sobie tych samych pytań? Już nie o to, czy świat istnieje, zakładamy, że raczej jednak tak i pytamy bardziej, jaki to świat.
Czasem sobie myślę, że duża część myśli filozoficznej czy ogólnoludzkiej próbuje właściwie odpowiedzieć na jedno jedyne pytanie – po co mi jest drugi człowiek. Czy mam być dla niego przyjacielem, czy wrogiem?
Stoi przede mną drugi człowiek. Czy mam go oceniać patrząc na jego narodowość? Jego cechy? Jego wiek? Jego religię? Czy mam go podporządkować punktom na liście i wtedy odpowiednio ustawić w szeregu? Ty jesteś bardziej człowiekiem, ty jesteś mniej, niestety, przykro mi nawet, ale takie życie. Ja tu tylko pracuję. Ty na prawo, ty na lewo. Tak, to z eseju Hanny Arendt o banalności zła. To z esejów Kępińskiego analizujących, jak rozwijają się patologiczne formy postępowania ludzi przeciwko ludziom. To nowoczesność wedle Baumana.
Jeśli chcemy porzucić klasyfikowanie ludzi według regułek, to na co mamy się zdać? Co ma być naszym kompasem? Wiara, nauka, autorytety?
Czasy powojenne uświadamiają, jak bardzo zawiodły ideologie, wywodzące od nie wiadomo jak szczerozłotych dobrych chęci. Komu mam teraz zaufać? Utarte drogi rozsypały się w pył, co zastąpi mi dawne drogowskazy? To nasz świat, ponowoczesny. Czas zburzonych tożsamości. Czas poszukiwań. Jak ktoś ma nastolatka w domu – to wie o co chodzi.
Co w takim świecie ponowoczesnym z moralnością? Z przyzwoitością podstawową? Czy na gruzach powojennego świata można zbudować nową moralność? Czy dalej liczy się odpowiedzialność? Może… Nie wiem. Chciałabym, żeby wszystko było takie proste ale wiadomo – patrz: analogia z nastolatkiem…
Bauman pisze: „Cechą ogólną wielu (wszelkich?) zmian społecznych jest to, że naprawiają lub łagodzą zło wczorajsze, lecz – czyniąc to – wnoszą do życia nowe, dzisiejsze odmiany zła, które jutro będą wołać o naprawę”. Innymi słowy – nie mamy jednej dobrej odpowiedzi na wszystko. Jeśli ktoś taką oferuje – to musi to być bardzo interesujący ktoś, nie wątpię, ale ja poproszę inaczej. Ja poproszę kogoś, kto umie w pewnym momencie przyznać, że każda odpowiedź rodzi nowe pytania i nowe dylematy.
Szymborska pisała: „A ja nie wiem i nie wiem i trzymam się tego jak zbawiennej poręczy” – a pisała to o poezji jako poetka, więc ja mogę to powiedzieć o ludziach jako człowiek. Nie wiem – nie jako koniec rozważań, ale jako konieczność dalszych poszukiwań. Jako uniknięcie pokusy zbyt prostych odpowiedzi.
Tą optymistyczną myślą – że w sumie dalej nic nie wiem – kończę. Co będę czytać dalej? Maja poleca mi jakieś „Miasto Niedźwiedzi”, gdzie na okładce piszą: „To książka o dorastaniu, upadku obyczajów i o zaskakującym bohaterstwie.” I piszą też: „Pokochacie tę powieść”. Hm, zobaczymy!