Czyli potargane myśli o wszystkim naraz. Żółte liście jak... żółte papiery?!
Kawę macie? To siadajcie, zapraszam w podróż po jeden choć uśmiech! Czasy nie są łatwe i każda próba zebrana sił przez uśmiech jest cenna i na wagę złota. Zapraszam!
Co zrobilibyście, gdyby czekał was jeden jedyny ostatni dzień na tym łez padole? Nie da się tak myśleć i żyć codziennie, ale od czasu do czasu można się zatrzymać i poważnie zastanowić. Bardzo poważnie.
Bo ja, na przykład, kochani moi, zjadłabym zwykłą, puchatą, nabitą glutenem bułkę z serem i keczupem… Nie przejmowałabym się celiakią… Ach, może zjadłabym nawet pączka!
Nie znam nikogo, kto byłby na diecie ściśle bezglutenowej z własnego wyboru, bez żadnej konieczności chorobowej. Że ktoś unika, że chce zdrowiej jeść, to tak, wiadomo, ale na ścisłej to się nie da! Przynajmniej ja bym nie umiała. Przed eleganckim pożarciem całego pudełka ptasiego mleczka, albo bułki pszennej, albo jakiegokolwiek różowego ciastka z wystawy powstrzymuje mnie tylko pamięć o tym, jak się czułam, kiedy nie wiedziałam, że mam celiakię. To otrzeźwia i pozwala nacieszyć się samym zapachem glutenowych ciast, ciasteczek, ciastuniek. I pizzy.
Tak nawiasem mówiąc, jak ktoś potrzebuje pomocy z bezglutenową dietą, porad, co wychodzi gorzej a co w ogóle nie wychodzi, to możecie śmiało pisać, czy w komentarzu czy we wiadomości, czy na fejsie. Pączki na pewno nie wychodzą! Czasem udaje się szarlotka. Dałam nawet przepis na instagrama: kliknij tu 🙂

Piotrek gra ze swoim szanownym ojcem w minecraft, jest piątek po południu i słyszę jak sobie rozmawiają;
– Tata, a ty umiesz grać, prawda? I Maja umie, prawda? – dopytuje się mój synek, słodziak mój budyniowy.
– Tak, my umiemy grać. Ty też, trochę chociaż.
– Tata – drąży Piotrek, a ja nadstawiam uszu znad książki, bo czuję, że usłyszę coś wartego zapamiętania – a mama nie umie grać, prawda?
Nie pomyliłam się, mam tę maminą intuicję. Ale fakt, nie umiem grać. Mąż próbuje ratować sytuację i mówi:
– No, mama umie dużo innych rzeczy. Co mama robi?
Na co Piotrek radośnie woła znad klawiatury:
– No jak to co? Wszystko!
Więc sobie robię wszystko. Sprzątam sobie wszystko, gotuję wszystko…
Ech, do sprawiedliwego w oczach dziecka podziału obowiązków to nam jeszcze daleko…
I tak dobrze, że nie słyszy, żebyśmy musieli się z eM. kłócić o domowe obowiązki. Jak mam coś do pokazania palcem, że trzeba zrobić, to pokazuję. I nikt się nie kłóci.

Zastanawialiście się kiedyś, co takiego ma w sobie zupa?
W sensie nie jakie warzywa i czy ma glutaminian sodu czy nie, ale co ma w sobie zupa w sensie życiowym.
Nie?
Może jesteście po prostu normalni a ja mam jakieś pomysły powichrowane, ale ostatnio zrobiłam zupkę, prostą, warzywną, z farfocelkami ze śmietany i jak stałam nad nią, to myślałam sobie: jak to dobrze, że na świecie są zupy. Są takie pluszowe, przytulają cię swoim ciepełkiem, mają w sobie zapach idealnego dzieciństwa. Ta źle rozmieszana śmietana jest jak symbol niedoskonałości w codziennym życiu. Zupka jak ramiona dobrej mamy. Zupka jak płomyk ogniska w mroźny wieczór. Jak coś niezmiennego w pędzącym świecie.
Tak, śmiałam się sama z siebie, że robię zdjęcie zupy.

A parę dni później wysłałam parę złotych dobrym ludziom, żeby mogli taką zupę zanieść też tym, co czekają na polsko - białoruskiej granicy. Już bez śmiechu.
Jakiś czas temu rozmawiam sobie z babcią mojej córki – czyli moją mamą. Rozmawiamy przez telefon o różnych różnościach i mama się chwali:
– Maja była u mnie rano, wiesz? – mówi babcia. Maja chodzi do liceum, które jest rzut beretem od mojego domu rodzinnego, więc czasem chodzi do babci. Pewnie na zupkę.
– No, to fajnie. Ale rano? Ona zdążyła do szkoły, nie spóźniła się? – pytam zdziwiona, że moje dziecko, co nie budzi się przed południem jak nie musi, rano przed lekcjami odwiedza jeszcze babcię.
– Nie, co ty! Zdążyła spokojnie na dziewiątą czterdzieści pięć, dopilnowałam! – babcia chce mnie uspokoić a ja tylko wzdycham. Już rozumiem.
– Mamo, ona miała dziś na ósmą…
– Ale… jak to! No jak?? Nie na dziewiątą czterdzieści pięć???
– Już rozumiem – tłumaczę babci – spóźniła się na pociąg, nie zdążyła na drugą lekcję w całości, to poszła jeszcze do ciebie i wtedy na kolejne lekcje. Spoko, ja to znam. Pewnie nie chciała cię denerwować.
– A to skubana – słyszę jeszcze w telefonie.

Nowe pokolenie to nowe zwyczaje, nowy język… Nie unikniesz.
Piotrek bawi się w skakanie z poduchy na łóżko, robi przewrotki, biega w kółko – tak patrzę na niego z rozrzewnieniem, przypominam sobie, jak kiedyś tak bawiłyśmy się z siostrami i na fali tego rozrzewnienia pytam bombela:
– Robisz sobie tor przeszkód? Ale ładnie…
– Nie, mama to nie jest żaden tor! To jest parkour!
Pa… co?!
Inna sytuacja: tym razem to Piotruś zaczyna:
– Mama, mama, chodź, zobacz, w łazience jest wieeeelki pająk! – i chichra się przy tym i jednocześnie próbuje udawać przerażonego. To idę, nastawiona, że zaraz zawoła „żarcik!” i będę taaaaaka zaskoczona, a tu słyszę
– Cha, cha, mama! To był prank!
Pra… co?!
* tłumaczenie: parkour to inaczej to samo co kiedyś tor przeszkód a prank to inaczej żarcik. Ale po nowemu! A gdybyście Maję słyszeli…

Czy są tu tacy czytelnicy, co też się cieszą, że są już po czterdziestce? Ja prawie każdego dnia się tym cieszę, oprócz tych dni, kiedy nie cieszy mnie nic, nawet ja sama. A tak to nie chciałabym wracać do żadnego etapu mojego życia. Teraz mam tę świadomość, że żyję dla siebie i robię to, co chcę. Raz w sklepie powiedziałam do jednego obcego mi pana w kolejce przede mną, żeby już nie marudził na biedną ekspedientkę, bo ta nowa i jeszcze się uczy, a pan ją usilnie poganiał i dyktował, co ma robić a co nie. I serio! Tak powiedziałam! „Proszę pana, niech pan już proszę nie marudzi, no stara się dziewczyna jak może!” A jak mi serce zamarło, kiedy pan starszy skierował na mnie swoje spojrzenie! Ale szybko się uśmiechnęłam, takim uśmiechem przestraszonej fretki i pan szanowny dał mi spokój. Ekspedientce też.
Przed czterdziestką bym tak nie umiała!
Jak mi coś podoba, to też nie waham się już powiedzieć, pochwalić.
W październiku dostałam kod z moich podyplomowych studiów i mogłam już zalogować się po wykłady i robić notatki. To robię, przedmiot: etyka ogólna – wprowadzenie, podstawowe pojęcia.
„Podstawowe pojęcia, uszeregowane:
- etyka, filozofia (podstawowe zagadki wszechświata, poznawalność prawdy),
- światopogląd (względnie stały zespół sądów, przekonań, opinii na temat otaczającego świata, czerpanych z rozmaitych dziedzin kultury),
- moralność (zbiór zasad, które określają, co jest dobre a co złe)
- ideologia (wspólnota światopoglądów u podstaw której tkwi świadome dążenie do realizacji określonego interesu grupowego)”
i uwaga:
Z tych ogólnych definicji rozmaite nurty etyczne rozwijające się na przestrzeni wieków wyciągają najróżniejsze wnioski. Ale jedna rzecz jest zawsze prawdziwa:
„Normy te – czyli przedstawiane zbiory zasad etycznych, czy to wynikające z natury czy dane od Boga – nabierają sensu i treści dopiero w powiązaniu z konkretnym systemem wartości.”
„Jeśli moralista uznaje jakiś czyn za nienaturalny, znaczy to w gruncie rzeczy tylko tyle, że mu się ten czyn nie podoba.” Bo nie mieści się w JEGO systemie wartości.
Dokładnie. Lubię te notatki.
Ale skoro każdy system etyczny musi opierać się na jakiś założeniach moralnych, na jakiś wartościach, to skąd wziąć te prawdziwe?
Moje notatki mówią, że nie ma możliwości, żeby połączyć opis natury ludzkiej automatycznie z „właściwym” systemem wartości. ALE! Można połączyć z nadrzędnymi dowodami naukowymi. Tak powstała pedagogika czy socjotechnika.
Ale spór o to, czy spory etyczne da się rozstrzygnąć czy nie, trwa. Chyba nie wszyscy ci teoretycy po prostu słyszeli słynne rozstrzygające wypowiedzi pewnego ministra, co to wiecie, przecież wszyscy wiemy, że… Że kobiety mają rodzić, na przykład. Jak dziki. Od miliardów lat.

Macie też tak czasami, że całujecie w nos swoje śpiące już dzieci? Głaszczecie leciutko po policzku, chowacie nogi pod kołderkę?
Pewnie tak, pod jednym warunkiem. Że te nogi nie mają rozmiaru ponad 30. Tych kopytek o rozmiarze 40 już nie otulam! Ale czasem za to patrzę na moją córkę z dumą, nie mogę uwierzyć, jak bardzo staje się sobą, jak uczy się rozmawiać, dyskutować, przejmować się…
Jakby naprawdę czekał mnie ostatni dzień życia na tym świecie, to spędziłabym go z moimi dziećmi.
I pewnie żałowałabym, że nie spróbowałam zainwestować w bitcoiny, hehe.
One miałyby trudniejszy wybór – rozczulająca się mama czy minecraft… Mama czy pizza…
Także tak.
Żółte liście jak chwile uśmiechu.
Żółte liście jak chwile spokoju w rozbieganym, krwawiącym świecie.
Żółte liście zebrane razem tworzą piękny bukiecik – tak jak ludzie połączeni razem ideą naprawiania choćby swojego małego kawałka świata. Nie jesteście sami!
Żółte liście są też delikatne, łatwe do pokruszenia… Dlatego dbajcie o siebie, o swoje siły, o swoje zdrowie. Żebyśmy mieli siłę i odwagę stanąć po stronie słabszych. Wygraliśmy na loterii życia wiele – dach nad głową, jedzenie w lodówce, pracę, możemy siedzieć przed komputerem czy z telefonem w ręku i przeglądać blogi… Czy też macie wrażenie, że trzeba jakoś się odwdzięczyć?
Olu, jak pięknie. Aż się wzruszylam w mojej mrocznej kuchni. A mrocznej, bo nie dość, że otulam małe stópki co wieczór i w noc, to gaszę światło, jak widzę, że razi w oczka tego mojego młodszego berbecia. I tak sobie przypalam placki, bo je ledwo widzę, za oknem deszcz i wiatr, moja jesień ukochana, i myślę sobie, że zmamusiałam już do reszty. I że jesień to moja ulubiona pora roku, bo takie dni, jak ten, mogę spędzać w ciepłym, domowym kokonie. I jest to wygrana na loterii.
Olu dziękuję Ci za chwilę śmiechu odprężenia cudownie piszesz jesień nastraja cię filozoficznie nostalgicznie i humorystycznie a ja bym chciała gdy y to był ostatni dzień być z moimi córkami wnukami braćmi i bratowymi i żeby mój mąż cierpliwie trzymał mnie za rękę i mówił czule Haniu kochana ❤️ta jesień ogólnie mnie smuci
Olu, jak zawsze przepięknie napisane, wzruszyłam się i nie ważne że jadę autobusem do domu. Kiedy zanurzam się w tekst pisany przez Ciebie, czas i miejsce nie mają dla mnie znaczenia 🙂 zdecydowanie ostatni dzień spędziłabym w towarzystwie najukochańszych i najbliższych ❤