Dziś wywiad z moją Mamą. Jesteśmy w takim wieku, że możemy sobie swoje życie nawzajem obgadać. Przy kawie, ciasteczku, w ciepłej, pachnącej świeczką kuchni.
Co chcemy z życia swoich mam zapamiętać? Co sobie wziąć do serca? Czy jesteśmy gotowi spojrzeć na mamę jak na kobietę, ze swoimi radościami, smutkami, trudnymi wyborami? Czy to pomoże zrozumieć nam siebie same – jako matkę i kobietę? Kto z was odnajdzie się w wspomnieniach kobiety urodzonej w roku 1960? Jakie to zupełnie inne czasy! Moja Mama to moja najwierniejsza fanka, co wciąż mnie dopinguje i wierzy, że coś z tej mojej bazgraniny wyjdzie fajnego.
Zapraszam!
– To już się nagrywa?
– No, nagrywa się! Zaczynamy! Jak się dzisiaj czujesz, mamuś?
– Ja się czuję bardzo dobrze. Po pierwsze jest niedziela, po drugie cieszę się, że przyjechałaś do mnie, na kawkę. No i na wywiad. Jest okej.
– Nie denerwujesz się?
– No trochę, nie wiem, czy umiem tak pięknie, jak ty czy Kasia, ubrać w słowa to, co czuję.
– Okej, to ja sobie myślę, że zaczniemy wspominki, żebyśmy mogły potem porównać twoje dzieciństwo i dzieciństwo twoich wnuków. Jakie jest twoje najlepsze wspomnienie z dzieciństwa? Co ci najbardziej zostało w pamięci?
– Najpiękniejsze wspomnienia z dzieciństwa… Jest ich wiele. Pamiętam jak Tata zabierał mnie i moją kuzynkę na półwysep Helski do rodziny, albo znajomych. Mówił, że zabiera ze sobą „orkiestrę”, bo śpiewałyśmy całą drogę piosenki, brykałyśmy na tylnym siedzeniu (Mama śmieje się do tych wspomnień). Oj działo się, działo. Kąpałyśmy się w zatoce, były tam piękne meduzy, brałam je do ręki i nie parzyły.
Bardzo dobrze wspominam zajęcia rytmiczne w szkole, tańce, zabawy, ćwiczenia. Chodziłam też na balet do Domu Kultury, gdzie dyrektorem był Pan Bazyli Przybylski, wspaniały człowiek – ciepło go wspominam.
W pamięci zostały mi czasy, jak latem mieszkaliśmy na fermie pod lasem a przed domem były łany zbóż, chabry… biegałyśmy tam z kuzynką. Bawiłam się z koleżankami – Janką, Asią, Marzeną, Ulą – mieszkały opodal. Tam zajadałam się chlebem z cukrem i wodą. Skakałyśmy ze skarpy wprost na miękki żółty piasek i miałyśmy domek w zagajniku, taki prowizoryczny, ale był. Pomagałam też Tatusiowi w pracy na fermie. Były to piękne czasy.
– Z twoim dzieciństwem są też związane pobyty w szpitalu, prawda?
– Tak…
– To takie mniej radosne wspomnienia, prawda?
– Tak, to prawda. Byłam dużo w szpitalu jako dziecko, miałam parę operacji i to zostawiło ślad w moim życiu. Zostałam pielęgniarką, bo chciałam między innymi zobaczyć, jak to wygląda od środka, ze strony lekarzy, pielęgniarek, nie tylko z pozycji dziecka chorego. No i to z kolei zaważyło na całym moim życiu. Pracowałam z dziećmi chorymi onkologicznie. Dzięki temu, czy może przez to, inaczej patrzałam na życie. Zrozumiałam, co najbardziej liczy. Widziałam miłość i wsparcie rodziców, którzy opiekowali się swoimi dziećmi. Widziałam odwagę i rodziców i samych dzieci… Pracowałam również w hospicjum, opiekowałam się ludźmi w ich ostatnich chwilach życia. Wyciszałam się, modliłam i starałam się dać z siebie to, co najlepsze. Poznałam tam cudownych ludzi, z którymi pracowałam i zostaną w moim sercu na zawsze.
Dzięki mojej pracy doceniałam to, co mam, każdą rzecz, każdą chwilę. I to że dzieci zdrowe…
– Ale swoich pobytów w szpitalu nie wspominasz dobrze.
– Moich pobytów w szpitalu w tych najmłodszych latach, nie wspominam dobrze, to prawda. Miałam wtedy 2, 3 latka. Najbardziej pamiętam ogromną lampę w sali operacyjnej, maskę na twarzy i usypianie eterem, brrr. Bardzo tęskniłam za rodzicami – nie mogli mnie odwiedzać przez cały pobyt na oddziale. Tatusiowi raz udało się ze mną spotkać, pamiętam, że siedziałam na ławeczce w szpitalnym korytarzu i przez szklane drzwi zobaczyłam Tatę – po prostu pofrunęłam do niego, tak się cieszyłam i potem nie mogłam się oderwać od Taty. Strasznie płakałam. To była trauma i dla mnie i dla niego. Później przyjeżdżał czasem i stał pod szpitalem patrząc w moje okna, ale ja tego nie wiedziałam. Mamie też raz udało się ze mną zobaczyć.
Ale powroty do domu były cudowne.
– Chciałam, żebyś nam opowiedziała, jak zmieniało się macierzyństwo. Nawet na przykładzie szpitala widać różnicę – kiedyś tata, mama nie mogli wejść do chorego dziecka, czy ojciec nie miał wstępu na porodówkę. A teraz opiekun może być z dzieckiem cały czas. To jedna ze zmian. A co jeszcze się zmieniło?
Tak, dzisiaj odwiedziny w szpitalu nie są zakazane (wyłączając pandemie). Wprowadzono porody rodzinne, wydłużono urlop macierzyński do roku – kiedyś były 4 miesiące. Za moich czasów dzieci po porodzie dostawało się tylko do karmienia i zaraz zabierano.
Jak ty się, Olu, urodziłaś, był rok 1980, trudne czasy. Na wyprawkę dla niemowląt było parę ubranek i 40 pieluszek tetrowych. Ale trzeba było sobie radzić. Jak chciałam dla ciebie kupić coś ładnego do ubrania, to jeździłam na halę do Gdyni i kupowałam ciuszki przywiezione z Niemiec czy Czechosłowacji. To były czasy, cieszyłam się z każdej drobnej rzeczy, którą udało się zdobyć.
Sklepy były puste i kartki na żywność. Albo na buty. Pamiętam, jak stałyśmy przy kiosku spożywczym i chciałaś czekoladę a ja nie mogłam ci jej kupić bo nie miałam już kartek. To było smutne, ale jakąś „pocieszkę” zawsze ci znalazłam.
A jeżeli chodzi o najmłodsze wnuki, to jedno urodziło się w okresie pandemii, też nie było wesoło. Kobiety teraz przyzwyczajone są, że mąż jest przy porodzie, że to są porody rodzinne. W okresie pandemii, jak urodziła się Zosia, to jej mama, a moja córka Kasia, nie mogła mieć przy sobie męża i też się tam napłakała i było jej ciężko.
A macierzyństwo w dzisiejszych czasach ma swoje lepsze i gorsze strony, ale miłość i troski o dzieci są zawsze niezmienne. Czy to w latach osiemdziesiątych czy teraz…
– A mówią, że kiedyś rodzice tak nie dbali o swoje dzieci, że one luzem biegały z kluczem na szyi, że się kiedyś nie diagnozowało różnych chorób, nie przejmowało tyle…
– No, to prawda z tymi chorobami. Mnie też zdiagnozowano za późno, z moimi biodrami, i operacje mogły być szybciej. Wtedy rentgen nie był robiony. Teraz jest obowiązkowy. Badania profilaktyczne się zmieniły, już w szpitalu są badania przesiewowe, przedtem takich rzeczy nie było.
Rodzice się przejmowali, tylko czasy były spokojniejsze.
– Myślisz, że kiedyś tak za pieniądzem się nie goniło?
– Myślę, że kiedyś też się goniło, ale było spokojniej. Nie było też takich zagrożeń. Nie było kredytów do spłacania przez 30 lat. Dzieci dużo integrowały się ze sobą, bawiły się z dziećmi z okolicznych domów… Ruch był mniejszy, na ulicy było bezpieczniej. Na pewno były mniejsze zagrożenia, niż w tej chwili. I były spokojniejsze czasy. Oczywiście nie mówię o rodzinach prześladowanych, bo to komuna była, różne sytuacje…
A ja już w pierwszej klasie szłam sama do szkoły. Nie było takiego dozoru. Dzieci bawiły się dużo więcej na dworze. Dla nas karą było, że musieliśmy w domu siedzieć! Bawiliśmy się w różne gry sportowe, gdzie teraz większość czasu dzieci siedzą przy grach komputerowych lub przy telefonach. To nie jest dobre.
– Co przekazałabyś współczesnym rodzicom za radę?
– To trudno mi powiedzieć. Może taka rada: kochajcie się rodzice, to wasze dzieci będą szczęśliwe.
– A jeżeli rodzice będą właśnie szczęśliwi osobno? To lepiej dla dziecka?
– W niektórych sytuacjach może lepiej, różnie bywa. Najważniejsze, żeby było poczucie bezpieczeństwa, jak są mama i tata razem z dziećmi. Na siłę to też nie jest dobrze, bo to dla dziecka nic nie wynika z tego dobrego.
– Ale pierwsze trudności radzisz przezwyciężać?
– Próbować. Sentencje mówią, że najważniejsza jest rodzina, najpierw ta, w której się urodziłeś, potem ta, którą założyłeś, ale to trudno nazwać radą dla wszystkich… Ale jedną radę uniwersalną mam: żeby nie zostawiać dziecka na noc nie pogodzonego z rodzicami. Nawet jak coś zbroi, żeby zawsze dać mu buziaka, pogodzić się na noc. Tak samo dorośli.
– Zgadzam się z tym jak najbardziej! Czy przychodzi taki moment, kiedy mama przestaje się martwić o swoje dzieci?
– Czy mama przestaje się martwić?! Mama nigdy nie przestaje się martwić. Czy dzieci są malutkie, czy dorosłe. Nigdy. Obojętnie w jakim wieku są te dzieci. Zawsze to serce mocniej zabije, jak widzisz że dziecko jest nieszczęśliwe, czy coś z nim się dzieje złego. Martwisz się, żeby miało dobrą rodzinę, dobrego męża. Ja mam to szczęście, że nie muszę się martwić o swoich zięciów. Jestem z nich dumna.
– O czym lubisz najbardziej myśleć? Wybierać, co na obiad?
– Nie! Lubię myśleć o pozytywnych wspomnieniach. Przypominam sobie moje wyjazdy. Bardzo miło wspominam pielgrzymki, do Włoch. Bardzo to były energetyzujące wyjazdy, naładowały mnie na długo. Tym się bardzo cieszę, oglądam zdjęcia. Często myślę też o wnukach, jak szybko rosną, cieszę się, że lubią tu przyjeżdżać. Na nocowanki też. To mnie cieszy. Lubię myśleć o pozytywnych rzeczach.
– A o czym nie lubisz myśleć? Wiem, że masz takie noce, kiedy nie możesz spać. O czym wtedy myślisz?
– Czasem przychodzi taki natłok myśli, szczególnie po złych wiadomościach. Nie raz muszę wziąć tabletkę, żeby w końcu zasnąć. Czasami też po prostu bolą mnie stawy. Starość!
– Stawy, kolano… Chcesz porozmawiać o swoim kolanie? Co ma być zrobione za rok?
– Nie, nasza służba zdrowia to tragedia po prostu. Mam kolano chore od roku, a muszę czekać jeszcze kolejny rok na zabieg… Ale dam radę, kto jak nie ja! (uśmiech)
– A jaki jest najprzyjemniejszy punkt twojego dnia?
– Najprzyjemniejszy? Lubię taki moment wieczorem, jak wszystko jest posprzątane, włączam sobie ulubione Ranczo, czasami rozwiązuję krzyżówki. Jak jest już spokój.
– To ja ciebie też pamiętam z krzyżówkami i encyklopediami naokoło!
– Tak, teraz to telefon wystarczy, żeby znaleźć hasła.
– A ja jeszcze pamiętam, że nam często polecałaś książki do czytania, pokazywałaś, co może być fajne, co jeszcze Babcia Pelasia czytała… „Dag, córka Kasi”, „Krystyna córka Lavransa”… Do dziś mam w głowie książki, które mi się z tobą kojarzą.
A gdybyś była królową świata, to co byś zarządziła?
– To trochę na wesoło zarządzę! Gdybym była królową świata, to kazałabym zlikwidować wszelką broń na świecie, jądrową, inną, po prostu każdą i otworzyłabym wszystkie, wszyściutkie granice, żeby ludzie mogli pracować i mieszkać, gdzie chcą. Ujednoliciłabym walutę. Ciekawe, co by z tego wynikło! (śmiech)
– Tylko jakaś policja dobra musiałaby być…
– No, pewnie tak. A mi się przypomina wieża Babel! To w sumie nie był zły pomysł. Ale nie udało się.
– Czytałam ostatnio, że ojczyzna to nie musi być kraj, w którym mieszkasz, ale kraj, którego potrzebujesz i który potrzebuje ciebie.
– To trochę o tym mówię. Chociaż te korzenie też są ważne – we mnie są mocno. To tu jest moje miejsce, moja ojczyzna. Bo tu jest moja rodzina. Ale to jest prawda: gdzie masz swoją rodzinę, tam jest twój dom. Możesz go stworzyć w każdym miejscu.
– A czego się dziś obawiasz?
– W tej chwili są takie czasy, że boję się. Boję się o przyszłość naszą, przyszłość ojczyzny. Wojna, czas niepokoju. Jaką przyszłość mają moje wnuki? Myślę o tym, jak nie mogę spać. Jak będą żyły? Co ich czeka? To ciężki temat. To ważne, żeby dzieci dorastały w pokoju, w bezpieczeństwie. Wojna to zło najgorsze.
– Jakie pamiętasz wspomnienia wojenne ze strony Babci i Dziadka?
– Jak wybuchła wojna, moja Mama miała 9 lat, a jej brat 2 latka. Jak wkroczyli Niemcy, to wyrzucili ich rodzinę z domu i musieli uciekać. Pojechali do Rogoźna, do swojej rodziny, dzięki której przeżyli całą wojnę. Mama mając około 12 lat musiała pracować u bambra tak zwanego, czyli niemieckiego gospodarza. Dziadka wywieziono do Niemiec na roboty. Jak wrócili po wojnie, to dom na szczęście stał i do dziś w nim mieszkamy.
Tatę zaś mojego wysiedlili do Rosji w okolice Sybiru. Tata, kiedy wracał, miał 18 lat. Mam do dziś dokument, że mógł z Rosji do Polski wracać za darmo każdym środkiem transportu.
– Opowiadał o tym, jak tam było?
– Tak, opowiadał bardzo dużo. Że miał odmrożenia. Że był wychudzony, że głodował. Raz uniknął śmierci dzięki swojej chudości, bo kąpał się w rzece i szła gromada Niemców. Tata wyszedł z wody i stał taki biedny, chudy, a oni tak na niego popatrzyli, zaczęli się śmiać, że do niczego się im – Niemcom – nie przyda. I poszli. Uniknął śmierci.
– Myślisz, że czas wojny wpłynął na Twoich Rodziców, na to jak wychowywali dzieci?
– Myślę, że bardzo wpłynął na to, jak chcieli później żyć.
Wpłynęły też na nich czasy komunizmu. Dom, który mój Dziadek budował, urzędnicy wzięli pod kwaterunek i trzy rodziny dali na jedno mieszkanie, resztę dali dla lokatorów i Poczty Polskiej. I tak było do lat siedemdziesiątych.
– Ale ty jako dziecko masz dobre wspomnienia z domu, prawda?
– No, jako dzieci mieliśmy dobrze. Byliśmy rodziną wielopokoleniową. Zawsze dużo ludzi, wesoło, gwarno i to było dla nas fajne. Dorośli mieli swoje problemy, z których nie zdawałam sobie sprawy.
– A jakie jest twoje wspomnienie z Mamą, takie najmilsze?
– Z Mamą? Większość jest najmilsza.
Dużo ze mną chodziła. Zabierała mnie do lasu na grzyby, do koleżanek, do krawcowej. Każdy miał wtedy bardzo oryginalne ubrania, nie było sieciówek. Mama mnie dużo zabierała do Poznania, do Rogoźna, do swoich kuzynek. To były bardzo fajne podróże. Bardzo lubiłam tam jeździć. Poznawałam swoją rodzinę. Raz nawet Mama zabrała mnie samolotem z Poznania do Warszawy i z Warszawy do Gdańska. Pierwszy raz leciałam wtedy samolotem.
– Jaka fantazja! Jak też wspominam, jak babcia zabierała mnie do Poznania. Mam miłe wspomnienia.
– A czy jest jakaś dobra rada, której nie posłuchałaś, a powinnaś? Czy coś byś zmieniła?
– No właśnie nie! Nie miałam takich rad. Przynajmniej nie pamiętam. Ale niczego bym nie zmieniła. Bo wtedy nie miałabym Was. A Wy jesteście najważniejsze.
A w tej chwili jestem bardzo szczęśliwa, mam sześcioro wnucząt, lata pracy za sobą. I chciałabym, żebyśmy mieli dobre, spokojne życie. Żeby wnuki mogły się rozwijać w pokoju i w miłości.
– I w lepszej szkole.
– I w lepszej służbie zdrowia.
– Ja uważam, że się fajnie dogadujesz z wnukami. Dobrze się u ciebie czują. Jak myślisz, dlaczego?
– Bo je kocham! Bawię się z nimi, chodzę na spacery, wożę w wózku. I staram się z nimi rozmawiać.
– No właśnie! Nie uważasz, że jesteś babcią, która wszystko wie najlepiej. Słuchasz czasami młodych, jak oni widzą świat.
– No myślę, że tak. Staram się rozumieć. Czasem coś myślę inaczej, mam swoje stare opinie, coś mi się w głowie nie mieści. Ale staram się.
– Gdyby twój wnuk przyszedł do ciebie i przedstawił swojego narzeczonego, albo wnuczka narzeczoną, co byś zrobiła?
– Ja jestem tolerancyjna. Kocham te dzieci bez względu na to, kogo one przyprowadzą. I nie jestem ani antysemitką, ani rasistką. Wolałabym, żeby tak się nie zdarzyło, bo to komplikuje życie młodym, ale ja się nigdy nie wyprę swoich dzieci i swoich wnuków. Na pewno nie. Mogą na mnie liczyć.
– Jak w tym powiedzeniu: „Co bym zrobiła? Herbatę!” Zgadzasz się?
– Herbatę, dobre. Może być. Kiedyś było inaczej, nie mówiło się o seksualności, jakoś tego nie było, ale w końcu co jest w miłości ważne? Serce ogromne i gorące.
– A jakie masz wspomnienia z wychowywaniem trójki swoich dzieci?
– No wydaje mi się, że jakoś to ogarniałam, jak miałam was trójkę. Ty chodziłaś do zerówki – ubierałam Anię, dwuletnią, w kombinezon i odprowadzałam ciebie do szkoły, potem w domu obiad i z powrotem kombinezon i po ciebie. Dawałam radę.
– A pamiętasz, jak ja raz nie wróciłam do domu? Chciałam iść do koleżanki, a potem zabłądziłam… I miałam wielkie szczęście, że pomógł mi jakiś pan, który zaprowadził mnie kawałek do domu. I pamiętam, że…
– że krzyczałam? No, było tak… Ale to było straszne, jak ja ciebie szukałam. A ja w ogóle dużo krzyczałam. Kiedyś nie było tyle książek o psychologii, człowiek tak nie wiedział tyle, co dziś… Przyznaję się i przepraszam was.
– Moje siostry nie krzyczą na swoje dzieci, nie powtarzają tego schematu.
– Oj tak, one mają cierpliwość, ja je bardzo podziwiam.
– To tylko ja szybko traciłam cierpliwość, na Maję krzyczałam, ale przepraszałam ją zawsze, tłumaczyłam, rozmawiałam…
– Nikt nie jest wolny od błędów. Przy wnukach jest łatwiej. Jest się spokojniejszym.
– A ja też z dzieciństwa dużo pamiętam dobrych chwil, kołysanki, krzyżówki, spacery do lasu, pamiętam kaszę manną na podwieczorek i ryż z jabłkami i cynamonem.
– A że do cioci Joli jeździłyśmy dużo? Ciocia miała pomysły – rozpalony kominek, renifery pluszowe na Święta, dzwoniące, pamiętasz? Wypady na sanki. Ciociu Jolu – dziękujemy, jak czytasz!
– Tak, też lubiłam ją odwiedzać! Pamiętam też, że mogliśmy w domu bawić się w sklep, brać wszystko z kuchni, pozwalałaś. Z Karoliną bawiłyśmy się w sąsiadki. I chodziłyśmy do Cioci Basi na dół bawić się, zjeść kolację… Dobre te wspomnienia.
Ale pamiętam też, że często byłaś zmęczona. I jak poszłaś do pracy, to się cieszyłam, bo mam wrażenie, że wtedy odżyłaś. Pieniędzy też było wtedy więcej. Bo tak to pamiętam pożyczanie, do pierwszego, od Dziadka… Piotrek też to zna, wie, że musi być po pierwszym, żeby mama mogła coś kupić!
– Myśmy mieli też więcej kontaktu z rodziną, mam wrażenie. Odwiedzało się. Trzeba mieć ten kontakt. Żeby byli: ciocia, wujek, babcia, dziadek, kuzyni. Myśmy tak mieli. Wszyscy przychodzili, myśmy też chodzili na imieniny, urodziny, na Wszystkich Świętych kolacja u Cioci Magdzi…
Masz jeszcze pytania? Bo ja jeszcze dodam, że proszę o wyrozumiałość, moja pamięć mogła coś przeoczyć lub wyolbrzymić. Ale to też mój pierwszy wywiad. Dziękuję bardzo.
– To ja dziękuję. A na koniec: ulubiony dowcip?
– Krótki: – Obraziłaś się? – Nie. – Bardzo? – Tak!
– Dobry! To jemy już ciasto? Bo ja zaraz nie wytrzymam! I dziękuję Ci bardzo za tę rozmowę.