Nie mam wielu książek o wychowaniu dzieci – kilka swoich ulubionych i już. No ale nie będę ukrywać, że te moje ulubione to perełki! Jedną z nich są „Dzieciozmagania” Kaz Cooke. Po przeczytaniu wzdychałam tylko, że ktoś mógłby napisać „Nastolatkozmagania”…
Zobaczcie sami – ile na półkach wszelkich księgarni – internetowych i w realu – jest książek w stylu „Pierwszy rok twojego bobaska”, „Pierwszy uśmiech twojego aniołka”, „Pierwsze obiadki – bez glutenu, cukru, nabiału, alergenów, mięsa, przypraw, soli – wszystko dla twojego dzidziusia”, „Pierwsze zabawki OCZYWIŚCIE bez chińszczyzny” itd. I jeszcze cały dział o kreatywnych zabawach dla przedszkolaka – „Mały MacGywer w twoim domu, czyli jak zrobić teatrzyk z ziemniaka i wykałaczki. Bez ziemniaka. I bez wykałaczki, a co!”.
I spoko, ja to rozumiem, sama przeglądam, coś mam, korzystam. Ale im dalej w las, tym ciemniej… Twoje dziecko ma już wiek lat piętnastu, chcesz dalej być troszkę poprowadzona za rękę, trochę podpowiedzi znaleźć, a tu – cisza…
To znaczy, coś znajdziesz, jak na przykład „Tysiąc sposobów na uspokojenie, kiedy twój nastolatek krzyczy”, ale fakty są takie, że w blogosferze i na półkach księgarni znajdziesz mnóstwo materiałów naukowych i żartobliwych o rozwoju małego dziecka i o wiele mniej o charakterystyce rozwoju nastolatków. Nie ma albumu z uroczym nastolatkiem, pod tytułem „Moje pierwsze porażki w próbie bycia dorosłym człowiekiem”.
Nie jest trudno domyśleć się czemu.
Nie dlatego, że każdy nastolatek to diabeł wcielony, nie.
Ale idzie już na tyle własną drogą, że trudno go tak łatwo sklasyfikować w tabeli jak małe dziecko.
Małe dzieci mają swoje normy, tabelki, krzywe rozwoju, siatki centylowe, są całkowicie od nas zależne i wiemy dobrze, co robią (nie śpią), z kim (z nami oczywiście), kiedy i gdzie (w środku nocy i na naszym łóżku).
Dzieciozmagania łatwo sobie ustawić w excelu i odhaczać punkty rozwojowe i cóż, nie ma co ukrywać, łatwo się na dzieci nie gniewać, łatwo wzruszyć i łatwo wszystko wybaczyć po jednym sepleniącym „Mamusiu, kocham cię baldzo”.
Nastolatkozmagania nie mają tych ułatwień. O ile mały synek próbujący samodzielnie wstać, budzi w nas odruch pomocy, znajdujemy tony cierpliwości i uczymy, uczymy i znów uczymy – to ten sam większy syn próbujący samodzielności już nie usłyszy, że jest uroczy i słodki i chodź do mamusi, pomogę ci. Ta sama córka, co wiedziała, że może przyjść do mamy po każdym upadku po plasterek, całus i kojące „już dobrze” nie usłyszy tego samego, kiedy potknie się, ucząc się dorosłości.
W sumie smutne to.
Rozumiemy, że małe nasze bobo nie nauczy się chodzić od razu a zanim przejdzie do biegania, to jeszcze musi zaliczyć dużo upadków. Ocieramy łzy, dmuchamy – po prostu jesteśmy obok, bo rozumiemy, że to daje siłę i spokojnie zachęcamy – spróbuj jeszcze raz. Zacznij od nowa, już teraz jesteś mądrzejszy o jeden upadek!
Jak nasze dziecko kończy lat …naście, to już dzieckiem nie jest, wiadomo. Nie o to chodzi, że mamy mu nos czy tyłek podcierać. Ale cierpliwości już nam brakuje… Nie zachęcamy – spróbuj jeszcze raz. Nie mówimy – jestem z tobą, chodź, powiedz, o co chodzi, coś wymyślimy.
No przecież nie będziemy się rozczulać!
No tego jeszcze brakowało, przecież to wszystko ma i jeszcze marudzi! Tyle mu/jej już poświęciłam a ten to nic nie docenia! JA to w jego wieku musiałam (wybierz właściwe): ziemniaki zbierać z pola/ na wojnie walczyć/ komunę obalać/ żyć w dzikim kapitalizmie lat dziewięćdziesiątych/ muzyki słuchać na kasetach – A ONI NIC NIE MUSZĄ! WSZYSTKO MAJĄ!
A ja pytam – to czemu ci ONI nie są tacy szczęśliwi, jak według nas powinni być? Czy to rzeczywiście kwestia lenistwa, braku wdzięczności? Czemu nie chodzą z coraz szerszym uśmiechem, ciesząc się wciąż od nowa na wszystkie fajne, ulepszone, nowoczesne aspekty swojego bezpiecznego i wygodnego życia? Nie rozumieją? Chcą jeszcze więcej? Może to my spróbujmy przemeblować sobie głowę i spojrzeć na życie z perspektywy kogoś, kto nie dość, że zmaga się z burzą hormonów to jeszcze żyje w świecie social mediów, widma katastrofy i instagramowych filtrów. I nie, powiedzieć „to wyłącz ten internet” to nie jest wyjście rozwiązujące problem.
I jeszcze pytam – a czy my byliśmy w ich wieku przeszczęśliwi i całowaliśmy naszych rodziców co dzień w podziękowaniu za trudy naszego wychowania? Co nas denerwowało? Do czego dążyliśmy? Jak się czuliśmy? Ja w życiu nie chciałabym wracać do etapu dorastania, a weź ty mi idź, paszoł won! Mordęga, płacz i zgrzytanie zębami. Co do wdzięczności, to zgadzam się z przekonaniem, że takiego obowiązku nie ma. To nie moje dziecko samo sobie postanowiło przyjść na ten świat, tylko ja je sprowadziłam, zaprosiłam i mam psi obowiązek się nim zaopiekować. To nie jest żadna łaska. Fajnie, jak nasze relacje obejmują też poczucie wdzięczności – ale to nie jest żadne przykazanie. To ja jestem w tej relacji dorosła i odpowiedzialna za swoje wybory, działania, za to co po drodze, wychowując, poświęciłam czy wybrałam. Mogę sobie co najwyżej w duchu pomyśleć „oj, poczekaj, kochana jak będziesz swoje dzieci miała…”.
Dorastanie to trudny etap. Banał, wiem. Ale warto to sobie czasem uświadomić. I przypomnieć sobie swoje ...naście lat...
Kiedy ty chcesz więcej, mówią ci że jeszcze jesteś dzieckiem, kiedy oni chcą od ciebie więcej, to jesteś przecież już dorosła. Jedno masz już rozumieć, a drugiego jeszcze nie, za młoda na to. Z tym masz się zgodzić bez dyskusji a innym razem masz być asertywna, odważna i przebojowa. A to nasze dziecko też jest w takich ambiwalentnych odczuciach – raz chce być dorosłym a raz chce się przytulić jak bobasiątko. I często nie chce, żebyśmy mu wszystko na tacy podawali, ale potrzebuje wysłuchania, bycia obok, spokoju. Czasem pomocy – i dla mnie nie jest to nic dziwnego, jeżeli zapiszę swoje dziecko na konsultacje do psychologa czy nawet psychiatry. To, że ja tej pomocy nie potrzebuję, czy nie potrzebowałam przy swoim dorastaniu, to nie znaczy automatycznie, że nikt inny jej nie potrzebuje.
Zresztą, myślę, że dużo problemów naszych nastolatkowych dzieci bierze się z naszych niewyleczonych traum i często strach przed wysłaniem dziecka do psychologa, jest strachem przed własnymi demonami. Łatwiej powiedzieć, „Jasny gwint, ale oni wymyślają, cuda na kiju, do księdza by poszli!” (jak komuś może pomóc spowiedź, to przecież pójdzie, ale jak to nie działa?) niż zmierzyć się z pytaniami o własne problemy. Kusi, żeby zepchnąć to gdzieś pod dywan. Przykryć tego słonia kołderką i udawać, że go nie ma.
Może dlatego większość książek, jakie są dla rodziców dorastających dzieci, to książki o opanowywaniu własnych emocji. Ten dorastający pod naszym dachem koleś wywołuje w nas, rodzicach, wiele zniecierpliwienia czy strachu – skąd on ma takie poglądy?! Czemu ona taki radykalna? Czemu taka inna ode mnie? Przecież nic jeszcze o świecie nie wie… Nie chce zrozumieć, że tak naprawdę ja chcę ją ochronić…
Myślę, że spokojniejsi są ci, co dużo na każdym etapie ze swoimi dziećmi rozmawiają. I nie boją się w tej rozmowie opowiedzieć o swoich lękach, nie boją się pytań i odpowiedzi. Bo wiem, że czasem w głębi duszy czujemy, że nasze dorastające dziecko wpada w czarne otchłanie rozpaczy, tak serio, a my ze strachu, że nie wiadomo co zrobić, to wolimy pokrzyczeć na lekcje, bałagan, komputer czy cokolwiek. I ciężko zaufać temu niedorostkowi nieopierzonemu, że nie chce źle i na złość.
Maja kiedyś zżymała się przy oglądaniu serialu: „Mamo, kurde, jakie to denerwujące, jak oni by ze sobą rozmawiali, to by połowa tych głupich rzeczy się nie działa!”
Nie na wszystko sama rozmowa wystarczy, ale na początek – może być! Bo bez niej to już nie będzie nic.
Ps 1. Znalazłam listę książek, które może komuś się przydadzą, w zastępstwie braku poradnika pod tytułem „Nastolatkozmagania”:
https://natuli.pl/6-ksiazek-ktore-pomoga-rodzicom-zrozumiec-nastolatka
Ps 2. A to moje zdjęcia z młodości, co by smutno nie było. Maja mówi, że dziś takie ubrania zrobiłyby furorę – okazuje się że trendsetterką byłam! Jak i całe moje pokolenie chodzące w ciuchach z paczek! Sztruksy, dżinsowe kurtki, rozwleczone swetry, dziwne fryzury… Ja to nosiłam bo musiałam, nie wyobrażam sobie, że to modne mało być i myślę, że Maja mnie wrabia! Ach, ta młodzież!



To wam urządziłam karuzelę śmiechu… Jak wam się brzuchy przestaną trząść to pamiętajcie złapać oddech!
Olu, przeczytałam jednym tchem. Pięknie napisane ❤
Dzięki, pewnie jest to też trochę kontrowersyjne, nie każdemu pasuje wizja rozmowy i kompromisów z nastolatkami 😉 fajnie jest to opisane tu: List otwarty do Matki Natury, z blogu Nishki.