Rodzice i dzieci – tu jest zawsze blisko do mieszanki wybuchowej. Emocja na emocji emocją pogania. Jak to wszystko ogarnąć? Dziś trochę moich podpowiedzi.
– Dzień dobry, mamusiu. Witaj, tatusiu. Jak to miło was widzieć o poranku! Jaka piękna dziś pogoda, nieprawdaż?
– Dzień dobry, słoneczko nasze kochane. Chodź, siadaj do śniadanka. Ładnie się dziś ubrałeś, ten garniturek jest taki twarzowy…
– Och, drobiazg, dziękuję. Słyszę, że radio tak pięknie dziś przygrywa, to sonaty Mozarta, tak je lubię. Gdzie odłożyć talerzyk, jak zjadłem owsiankę, całą i bez marudzenia?
Mogłabym tak długo… Można się uśmiać, no nie? Boki zrywać! Wiadomo, że tak naprawdę nigdy nie było, nie ma i nie będzie. Ale! Wiecie, co jest najgorsze?
Że mimo naszej świadomej wiedzy, że nie da się tak rozmawiać i żyć, to my często sobie wyobrażamy, że tak powinien wyglądać idealny poranek. Że pewnie inni tak mają. Tylko u nas coś jest nie tak. I mamy pretensje – do siebie, do dziecka – że tak pięknie, łagodnie i anielsko nie potrafimy.
Idealnie to nigdy nie będzie. Nigdy nie zaprogramujemy siebie na samą łagodność i czułość. Częściej z nas nieczułe przewodniczki niż takie czułe, jak z książek czy bajek. I to jest normalne. Musimy szukać takiego złotego środka. Nie dać się wyrzutom sumienia, iż żadne z nas ideały, ale też nie machnąć ręką zupełnie i jednak szukać tych sposobów na spokój.
Powiem wam, co mi pomaga.
Dużo czytam – to nie jest nic nowego, wiem – ale czytam o tym, jak radzą sobie ze złymi emocjami, złymi dniami, inni. Czytam blogi, wpisy, reportaże, artykuły, książki. Nie tylko typowe poradniki, bo tych akurat mam mało, ale szukam opisu fajnych relacji dziecięco – rodzicowych, sposobów, które mogłabym podchwycić, skopiować, podrobić. Zapamiętuję sobie, co się NIE sprawdziło. Czego nie chcę robić.
Obserwuję ukradkiem rodziny na placach zabaw. Niby tylko sobie siedzę, ale nie dajcie się zwieść, tak naprawdę notuję sobie w głowie całe sytuacje w dwóch tabelkach:
Jedna: To było fajne! Tu przechowuję wszystkie obrazy dorosłych, którzy dogadują się ze swoim dzieckiem normalną rozmową, raz pomogą, raz zachęcą, śmieją się, negocjują, żartują, podmuchają, wiewiórkę pokażą, przytulą, postawią na swoim, ale konsekwencją, a jak trzeba to pod pachą wyniosą zezłoszczone dziecko z terenu placu zabaw i dadzą mu i sobie odetchnąć z dala od ciekawskich spojrzeń i hałasu.
Druga: Auć, to nie było fajne… Tu wpisuję wszystko czego nie chcę robić: obrażanie wyzwiskami, porównywanie (wszyscy inni umieją, a ty, taka niedorajda! Wszyscy inni słuchają rodziców, a ty! Tylko ty jesteś taki niegrzeczny!) grożenie (ale nie żartobliwe i nie o to, że lodów nie kupię), brak konsekwencji (a kto uczy dziecko, że najpierw mówimy „nie” a potem na wrzask się już zgadzamy? Kto kogo ma wychowywać?).
Patrzę na dzieci, co im się podoba, co sprawia, że są spokojniejsze. Ba, nawet w tym celu z dziećmi rozmawiam! Śmichy – chichy, ale wierzcie mi – dużo dorosłych uważa, że ze swoim dzieckiem to można pogadać tak około osiemnastki. Bo wcześniej to szczyl i guzik rozumie. Ale wtedy to trochę poniewczasie. Nastolatków już się nie wychowuje, tu zbiera się owoce tego, jak radziliśmy sobie wcześniej. Czy ono wie, że może do nas przyjść z każdym pytaniem? Że poszukamy odpowiedzi? Że nie ocenimy od razu źle? Że będziemy słuchać? Że może liczyć na naszą radę, wsparcie? A jeżeli z czymś się nie zgadzamy, ono chce zrobić coś, co przekracza nasze granice pojmowania, to czy mamy dobre argumenty do rozmowy? Poza nie, bo nie. I masz mnie słuchać.
Pamiętacie „Skrzypka na dachu”? Tam bohater, mleczarz Tewje, ma plany wobec córek, która za kogo ma wyjść za mąż. Bo z jednej strony tak każe tradycja, tak było zawsze i tak ma być. Ale z drugiej strony… teraz są inne czasy. Młodzi się zakochują, co kiedyś było nie do pomyślenia! Kogo słuchać? Tradycji, czy córek? Co jest ważne? Na co mogę się zgodzić z nimi i sam ze sobą? Jak to wytłumaczyć? Potraktuj swoje dziecko, w każdym wieku, poważnie i rozmawiaj, tłumacz, ile się da. Dlaczego to akurat ma takie znaczenie, dlaczego zabraniasz, dlaczego ty coś możesz a dziecko nie. Ja takie właśnie lekcje sobie z w głowie zbieram.
Czytam też o rozwoju emocji u dzieci. Dlaczego wpadają w taką maniakalną złość? Czy to jest normalne? Jak to jest z tym buntem dwu, trzy, cztero, pięcio, tysiąco-latka? Jak samemu nie krzyczeć, kiedy ten mały huncwot leży na podłodze, czerwony ze złości i od krzyku? A jeszcze nie daj Boże naokoło każdy wtrąca się ze swoimi złotymi radami. A weź trzepnij, raz a dobrze, się mały nauczy. Nie, nie bij, ale ukołysz (akurat, najpewniej tylko oberwiesz z łokcia czy wierzgającego kolana, chociaż akurat na jedno dziecko na sto może to podziałać. Niestety, trzeba próbować.), zostaw i odejdź, nie, lepiej zagroź, że zaraz sobie pójdziesz i nigdy nie wrócisz, albo pani cię weźmie.
Moja złota rada, wyczytana, wygrzebana z mnóstwa przeczytanych treści, przesiana przez doświadczenie, jest taka: po pierwsze, to normalne. Normalny etap, kiedy dziecko uczy się życia w społeczeństwie i radzenia sobie w sytuacji, kiedy ono CHCE, TU i TERAZ, a tak się po prostu nie da. Skąd od razu mają wiedzieć, co robić? Uczą się. Próbują. Dzieci nie robią takich rzeczy, jak płacz, wrzask specjalnie i dla własnej przyjemności. Chyba, że je nauczymy, że tak wszystko dostaje. W każdym innym wypadku to dziecko jest w tym momencie nieszczęśliwe i często własnym krzykiem przerażone.
Tak jak w samochodzie, kiedy coś się psuje, czy brakuje paliwa to słychać rozmaite dźwięki, pipania, włączają się czerwone światełka – tak u dziecka wrzask, złość, wykrzyczane denerwujące nas słowa („Jesteś najgorszą mamą! Nienawidzę cię!”) są sygnałem wyczerpania. I nie jest to wina ani samochodu – dziecka, a czasem też nie jest to wina rodzica, bo nie miał pojęcia, że tak blisko jest wybuch. Ale to zawsze rodzic jest tym odpowiedzialnym. Tym, który ma dać przykład, jak radzić sobie z niesprzyjającymi emocjami. Co mama robi, jak się denerwuje? Czego mnie nauczy?
Mama, tata, opiekun, „kierowca” naszego dziecka – „samochodu” dba o jego (i swój, w miarę możliwości) zdrowy, długi sen, o wybieganie, spacer, o chwilę zabawy, o tłumaczenie, co i jak. Nie pozwalam już dłużej grać, bo zbliża się wieczór, musisz już wyłączyć, bo potem nie zaśniesz i rano będziesz zły i zmęczony. Jestem twoją mamą i wiem, jak o ciebie dbać. Uważny rodzic nie zabiera na zakupy zmęczonego dziecka, jeśli naprawdę nie musi (a jeśli musi, to nie jest to wina dziecka przecież), bo to wstęp do katastrofy. Ja często umawiałam się przed zakupami, że można wybrać sobie jedną rzecz, albo że dziś nic słodkiego, albo w swoim czasie już, umawiałam się na sumę pieniędzy, jaką ma latorośl może wydać. I trzymałam się tego. A znam takiego drugiego rodzica moich dzieci, co na przykład się nie umawiał na nic, a potem wracali z zakupów z naręczem pierdółek. Ale za to z miną, jakby był Dzień Dziecka!
Ważna myśl: jestem twoim rodzicem i dbam też o siebie – oprócz tego, że jestem kierowcą samochodu zwanego Jacek, Ala czy Piotrek, to jestem też jednocześnie sama takim samochodem dla siebie. Taką ciężarówką bardziej. Wiozę w sobie złe doświadczenia, zmęczenie, kłopoty z domu, z pracy, chęć na hobby, na które nie ma czasu, chęć na chwilę samotności, na spokojne śniadanko, na kawę bez przylepionego bobasa, i tak dalej. No właśnie – cała ciężarówka, która też czasem jedzie na oparach.
Ono nas nie zawsze słucha. Ale zawsze nas obserwuje.
I to zapamięta najbardziej – nie, co mówimy. Ale co robimy.
Oddech. Zwolnij. Szukaj, jak odpocząć. Niech twoje dziecko widzi, że czasem rodzic też robi coś dla siebie. Coś, co daje siły. Nie jesteś sam/sama.
Jak trzeba, nie bój się szukać pomocy psychologa, bo warto naprawić w sobie niesprawne układy. Hamulce na przykład. Samochód dałabyś/dałbyś do naprawy, a siebie? Nie warto? Nie twierdzę, że uśmiech bąbelka nam wynagrodzi wszystko, bo to kit, ale spokój w jego oczach już na pewno… Nawet jeśli droga do radzenia sobie z własnymi emocjami okazała się długa i trudna.
– Hej, dzieciarnia! Śniadanie!
– Ja chcę jeszcze spać!
– Ja nie jestem głodna!
– A co jest? Jajecznica, nie, dziękuję! Fuj!
– Weź mnie nie wkurzaj, przecież wczoraj lubiłeś!
– Cooo? Ja nigdy nie lubiłem! Może kiedyś, jak byłem mały. Teraz nie lubię. Zrób mi chlebek z dżemkiem. Ale bez masła!!! Fuuuuj, ja tego nie zjem z masłem! Mogę grać?
– Mamo, a gdzie są moje wyprane skarpetki?
– Kochanie, widziałaś może moje kluczyki? Ej, ale ta kawa to zimna już, nie chcę. Lecę, pa.
– A kopnijcie się wszyscy w rzyć. Ty zostajesz. To ja idę. Pa, pa. Miłej niedzieli.
Więcej, mądrzej i fachowo o regulacji emocji pisze Agnieszka Stążka – Gawrysiak, na blogu:
Kopalnia wiedzy na temat rozwoju dziecka, wychowania i bycia dobrym rodzicem. Takim, co chce i sobie i dziecku pomóc z całym tym bagażem! Polecam!