Świat pędzi, a my chcemy dotrzymać kroku. Czasem nawet chcemy być wciąż na przedzie. W peletonie. Wciąż kipiąc energią, z uśmiechem. Doskonałość nam się marzy.
Pędzimy po medal za pierwsze miejsce w dziedzinie bycia doskonałym. Ani jednego potknięcia, zawsze na przedzie. Tyły są dla przegrywów. A ja? Ja mam być tym przegrywem?!
To znam, to przeczytałam, to obejrzałam, to już skończyłam, tu byłam, mówię ci, ja nie rozumiem, jak można tak się zaniedbać i w domu tylko siedzieć… Doskonałość, tak, to ja. Perfekcja. Tu poradzę, na tym się znam, tam ocenę wystawię. Przecież życie to kwestia organizacji, kochana, ja to zawsze znajdę czas i dla siebie, i dla rodziny, i na pracę, i na odpoczynek, i na zakupy, i na wszystko-zawsze-wszędzie. Dzieci? No też doskonałe. Z niczym nie mają problemu, doskonałe oceny, pasje, całe mnóstwo pasji! Kochana, ja już czasem nie pamiętam, kogo na co zawieźć, mówię ci! Zabawna jestem, prawda? Czy nie mają problemów? Kto, moje dzieci?! Co ty, zero problemów! A do kolacji zawsze siadamy razem, tak trzeba, nie wiesz? To buduje rodzinne więzi. Zawsze to powtarzam, zawsze im to tłumaczę przy tej kolacji. Że jak razem jemy, to tak ślicznie wyglądamy, jak idealna rodzina. Doskonałość. Mówię im, jak ważne są dobre oceny, jak ważne jest rozwijać się w każdym kierunku, bo oni to mają szanse, ja takich nie miałam, oni mają. Mogą wybierać – czy konie, czy słonie, czy gimnastyka na trapezie, czy języki obce, wszystkiego trzeba próbować, teraz decyduje się ich przyszłość, muszą skupić się na rozwoju, to zaprocentuje w przyszłości. A inwestowanie w siebie jest najważniejsze. Rozwój. Trzeba być wciąż na przedzie, bo cię zje ta szarańcza, co biegnie za nami. W życiu trzeba myśleć! Od razu, już jako dziecko. Mama to rozumie i oni też muszą zrozumieć. Jak nie będzie doskonale, to… wszystko wtedy jest bez sensu. Pamiętaj. Idealnie. Na samym szczycie. Tam jest nasze miejsce.
O, zobacz, to jest pokój mojej córki. Widzisz, jak wszystko pięknie posprzątane? Zawsze jej mówię, że porządek na zewnątrz świadczy o porządku w głowie. Żadnego brudu, żadnego problemu. Biurko lśni, książki równo ułożone, ubrania w szafie, zobacz, patrz! Wszystko dobrane pod kolor, dobry mam gust, w końcu widać to. Prawda? Czy to jej gust? No przestań, ona swój gust będzie miała jak dorośnie, na razie niech ma dobry przykład. Pięknie, prawda? Ja nie wiem, czy chciałabym wejść do pokoju twojej córki… Na szczęście nasze dzieci się nie przyjaźnią, uff.
A to pokój syna. Tak, też czysto, oczywiście. Chciał jakieś plakaty powiesić, jakieś rysunki, ale nie zgodziłam się. Wiem, u ciebie to ściany całe oblepione tymi bohomazami, żeby jeszcze twoje dziecko miało talent, ale wybacz, nie ma… Ja bym nie pozwoliła! Do śmieci z tym! Chyba, że miałby szanse na prace idealne. Ale po co ma iść w coś, co przy braku talentu nigdy nie będzie doskonałe? Skąd wiem, że mój syn nie ma talentu? No przecież widziałam jego prace jeszcze w przedszkolu… Wstyd było brać, inni mieli o wiele ładniejsze, naprawdę. Na szczęście syn już o tym rysowaniu nie wspomina, zrozumiał, że to bez sensu. Tak.
Idziesz już? No, to pa, miło że wpadłaś, może się czegoś o życiu nauczyłaś, bo wiesz, ty to średnio sobie radzisz… A to trzeba wszystko prędziutko ogarniać, czas leci, potem będziesz żałować, że już za późno… No, pa.
Wracam do domu, powoli, krok za krokiem się wlokę, bez pośpiechu. Muszę odpocząć po tej wizycie. Uspokoić myśli. Czuję chaos, mam wątpliwości. Aż mnie kłuje coś w sercu, boję się, że naprawdę robię coś źle.
Nabieram oddechu, rozglądam się.
Drzewa z oporem ustępują jesieni, wciąż większość zielona, jakby chciały utrzymać lato, niczym w spiżarni. Omijam ślimaki na chodniku, nie lubię jak chrzęszczą pod butami, okropny dźwięk. Mijają mnie ludzie, którzy nie przejmują się oddychaniem, rozglądaniem i omijaniem skorupiaków. A ja idę jeszcze wolniej, wyciągam telefon, zatrzymuję się przy żółtym listku leżącym na skraju kałuży. Ktoś mnie potrąca, ale nie ruszam się z miejsca, robię zdjęcie. Drugi raz takie ujęcie się nie pojawi. W kałuży odbija się coraz bardziej zachmurzone niebo, chmury zbierają się deszczowe, ołowiane.
Idę do domu. Buty wciskam na przepełnioną szafkę, przydałoby się już pozabierać i pochować sandały, po co mają miejsce zabierać, myślę sobie i zapominam o sandałach zaraz po wejściu do domu i odłożeniu kurtki na wieszak za drzwiami. Zaglądam do pokoju córki.
Otulony pościelą na środku łóżka śpi jeden kot, drugi wciśnięty na półkę w biurku, leży zwinięty w kłębek na jakiś kartkach, książkach, obrazkach. Kartki, książki i obrazki przewijają się przez cały pokój, wylewają się z regału, z szafy na ubrania, zalegają stosami na podłodze. W szafie totalne pomieszanie z poplątaniem, do tego z głębi wystaje czubek… płetwy? Rurki do oddychania pod wodą? Matko bosko, moja córka na basenie ostatni raz była chyba z dziesięć lat temu! Kiedy próbuję otworzyć szufladę, z czystej ciekawości, wyskakuje z niej aparat ortodontyczny, noszony przez mą latorośl w dzieciństwie. Zamykam szufladę, szafę, pokój, wycofuję się, ale serce mnie już tak nie kłuje. Zerkając w lustro zauważam, że się usmiecham.
Pokój synka. Prawie cały zajęty przez zbyt duże łóżko, które ciągle z mężem wymieniamy na mniejsze, a jakoś zaraz o tym zapominamy. Wesoło błyskają zielone ściany – Piotrek sobie sam wybrał kolor, w wakacje było malowanie. Na półce książka o ukochanym Hobbicie i mnóstwo figurek z Lego, do tego autograf ulubionego youtubera, zdjęcia, zebrane spinaczem kartki, układające się książeczki o bohaterach z gier… Czy te książki pokazują jakiś talent? Chyba tylko miłość do grania i super pamięć do szczegółów stroju bohaterów. W szafce – głównie dresiki. Najwygodniejsze.
Myślę o rodzinnej kolacji, ale stół w kuchni zastawiony jest segregatorami do pracy, laurkami od dzieci ze szkoły, bo się napatrzeć nie mogę, książkami w różnych fazach: do przeczytania, przeczytane, do zrobienia zdjęcia, do opisu na instagram. Do tego wszystko delikatnie oprószone kurzem z zaschniętego bukietu, który leży w konewce od sierpnia. I wciąż wygląda pięknie!
Już mnie nic nie boli.
Siadam, układam poduszkę pod plecami, bo strzyka coś czasem, na nogi zakładam swoje domowe ciepłe skarpetki. Kawę mam w kubeczku od przyjaciółki. Moje kubeczki nie tworzą dobranej kolorystycznie kolekcji, za to każdy to jakieś dobre wspomnienie. Czyjaś dobra myśl. Kolacji nie robię, bo jeden już zjadł, jeden nie jest w ogóle jeszcze głodny, trzeciego nie ma a czwarty właśnie przed chwilą pożarł całą czekoladę, w ramach odreagowania po wizycie.
To nic, że wizyta była wyimaginowana. Odbyła się tylko w mojej głowie. Ale dużo ostatnio miałam rozmów, w których pojawił się wątek układania życia swoich dzieci. Mama wie lepiej. Mama ułoży ci życie. Ty jeszcze nic o życiu nie wiesz… Słuchaj się mnie! Doskonałość, baczność!
A tymczasem ja wybieram niedoskonałość.
Moja córka jest na studiach, które sama wybrała. Jak się okaże, że to była pomyłka, to zmieni. Świat się nie zawali. Jakby wolała iść do pracy, to by poszła. To JEJ ŻYCIE. Jej decyzje. Syn uwielbia wszystko, co jest związane z komputerami i lego, chodził w zeszłym roku na Legorobotykę. Zawsze wracał zadowolony z zajęć, choć z wychodzeniem bywało różnie. Wtedy mówiliśmy, że jednak trzeba czasem się przemóc, bo potem będzie żałował, ze nie poszedł.
Czy pozwalam mu grać na komputerze? Pozwalam. Mamy swoje komputerowe zasady, tłumaczymy, że są dla bezpieczeństwa. Że internet to niebezpieczna rzecz. Rozmawiamy o tym, na co trzeba uważać.
Czy to moja doskonałość? Nie, to moje życie, w którym uwzględniam życie moich dzieci. One nie są projektem, planem do wypełnienia, tabelką. One będą żyły dłużej w skomputeryzowanym świecie, one będą mierzyły się z technologicznymi wyzwaniami, one musza mieć wiarę w siebie i swoje możliwości. W swoją sprawczość.
One muszą uczyć się konsekwencji. Jak masz bałagan, to możesz czegoś nie znaleźć na czas. Pół biedy, jak są to koperty urodzinowe z zapomnianą wkładką finansową! Gorzej, jak jest szkolna legitymacja. One uczą się, że pieniądze na fanaberie są pierwszego, po wypłacie, potem już kiepsko. Trzeba wybierać, co ważniejsze do kupienia.
I czasem czuję się najgorszą matka świata.
Czasem czuję się też najlepszą matką, choć może nie całego świata.
Czasem zasypiam, kiedy córka przychodzi po 22giej (!!!) i chce opowiedzieć o pomysłach swoich różnych. I słucham tak uważnie – że z tego skupienia nie wiem kiedy zasypiam. Boże, ty to widzisz i nie grzmisz! Szturchnąłbyś mnie czasem w ten śpiący łeb!
Rozmawiamy o polityce, choć każdy z nas ma inne poglądy. Maja cieszyła się na możliwość wzięcia udziału w wyborach, pierwszy raz, i nie musiałam jej do tego namawiać. A rozmawiałam czasem z rodzicami, którzy pytali: jak sprawić, żeby dopiero co dorosłe dziecko poszło na wybory?
No najpierw musi ten młody-dorosły uwierzyć, że jego głos ma znaczenie. Nawet jak popełni błąd, trudno, świat nie jest doskonały, wszyscy popełniamy błędy. Można z tym żyć.
Trzeba z tym żyć. Kłócić się, dyskutować, raz stawiać na swoim, raz iść na kompromis. Uczyć się na własnych błędach. Móc je popełniać. Dbać o bezpieczne ramy i granice. Dbać też o szacunek.
Trzeba z tym żyć.
Z tym, że nie jesteśmy doskonali.