Uczestniczę w tym roku w takim wyzwaniu fotograficznym na instagramie, gdzie dostaje się mniej więcej raz na tydzień nowy temat i trzeba go zobrazować zdjęciem. Dowcipnie, artystycznie, profesjonalnie, amatorsko – wszystko jest możliwe, ma być po swojemu i z odrobiną zabawy. Dla mnie to nowy teren, nie czuję się mocna w robieniu zdjęć, ale nie rezygnuję. Często jestem podłamana tym, jak wygląda moje zdjęcie w porównaniu z tymi od foto-profesjonalistów, ale to nic, niech tak będzie. Nie da się wszędzie być naj, naj. Jak to powiedziała żaba, stojąc na środku polany, kiedy wszystkie inne zwierzęta podzieliły się na dwie grupy: na te najmądrzejsze i na te najpiękniejsze, to ta żaba powiedziała, że się przecież nie może rozdzielić. Cha, cha.
W każdym razie temat wyzwania to dla mnie nie tylko rozkminki fotograficzne, ale też pytania o podpis. Co pod takim zdjęciem napisać. Jakie przywołać słowa moje najulubieńsze. W zdjęciach może taka dobra nie będę, ale w opisie już czuję się pewniej, swobodniej i to moja ulubiona część wyzwania.
W tym tygodniu temat: zmiana. I nie mogłam tu pozostać przy krótkim insta-opisie, zbyt się mój mózg zagotował od skojarzeń, które szybciutko podbiegały i tłoczyły mi się w głowie.
Zmiana – na lepsze, na gorsze. Nieunikniona, wybrana. Szybka, niezauważalna. Filozoficzna, naukowa, historyczna. Wybory, dzieci, starość, praca, przyzwyczajenia. Perspektywa. Upływ czasu, strach, niespodzianka… Narodziny. Śmierć.
Nie ma takiego momentu, kiedy świat zastyga. Wciąż się przemienia – w nas i obok nas. Trwać w przekonaniu, że coś jest niezmienne, to wbijanie sobie samemu gwoździa do trumny. Chęć powrotu do tego, co było, bywa wręcz niszcząca. Jednocześnie akceptacja zmiany to jedna z trudniejszych rzeczy, jaką możemy w życiu zrobić. Jak już polubiliśmy jakieś swoje doświadczenia czy przekonania to nie jest nam łatwo przyjąć, że przyszedł czas na inne.
Nasz mózg lubi poruszać się po znanych rejonach i najchętniej podsuwa nam poznane już i ugruntowane przekonania. Zmiany w sobie samym – najgorzej.
A czasem właśnie zmiana jest tym, czego potrzebujemy najbardziej…
Może nie w postaci wielkiego planu, gdzie przekreślam wszystko co było, jadę do Honolulu i żyję w komunie, tańcząc na bosaka po kwietnych łąkach, aż tak to nie trzeba, w końcu można w tym tańcu nadepnąć na jeże, biedne jeże na pewno o tym nie marzyły; ale jakiś mniejszy plan, skromniejszy – jak najbardziej. Może uratować nas przed brakiem poczucia sensu w życiu.
Kiedy wymawiam słowa: akceptacja zmian w życiu, mam przed oczami otwieranie okna. Takiego okna z metafory, okna, przez które wlatuje coś nowego, nabieranie oddechu, ekscytacja! Nadzieja.
Mam też przed oczami otwieranie okna, przez które wdziera się coś silniejszego ode mnie, a ja stoję bezbronna, wystawiona na wiatr, deszcz. Strach, że ten wiatr zmiecie wszystko, co jest mi drogie. Nie chcę! Boję się.
Pamiętam, jak urodziła się moja córka. Czasami mam wrażenie, że to zdziwienie, w jakie wpadłam na myśl, że jestem mamą, nigdy tak na dobre nie minęło. Dużo na początku płakałam, gdyby ktoś wtedy pokazał mi, jak sobie dziecko wepchnąć z powrotem do brzucha i kazać mu poczekać, aż się oswoję i wszystkiego nauczę, i wtedy, tak po paru latach urodzić, to chętnie bym tak zrobiła! A mnie wszystko leciało w tym wychowywaniu za szybko. Co ja się nauczyłam, to Maja już wchodziła na nowy etap. Zawsze mnie wyprzedzała. Ona się zmieniała według swojego wewnętrznego planu, całkowicie poza moją kontrolą, a ja właściwie bardziej się z boku przyglądałam (i wciąż się tak przyglądam, kiedy ona wchodzi w dorosłość), niż ingerowałam. Potem świat zaczął nas zmieniać, kiedy przychodziły kolejne trudy życia, kredyty, reformy w szkole… Nastoletnie zmagania z niesprawiedliwością świata…
Zmiana to też możliwość błędu. Nie zawsze wybierzemy dobrze. Ja do tej pory zastanawiam się, czy trzeba było Maję pchać przez system szkolny, czy może jednak mogłam pozwolić na edukację domową. Nie wiem.
Sama średnio raz na miesiąc mam ochotę zmienić pracę, ale mam też zbyt duże obawy, czy byłby to na pewno właściwy krok. Jeszcze tego okna nie otwieram, ale przez nie wyglądam, z ciekawością.
Jedne z ważniejszych zmian, jakie zdarzyły mi się w życiu, to takie w mojej głowie. Nauczyłam się, że nie ma na nic gotowych scenariuszy, a ja takie właśnie kiedyś chciałam. Rozpisywałam w głowie sceny, co ma być po kolei, tak przecież będzie idealnie, myślałam. A aktorzy mi się buntowali. Szli swoją drogą. Przez krzaczory szli, kiedy ja chciałam ich poprowadzić równą ścieżką. I co? I pstro. Każdy musi iść swoją drogą, nie ma w życiu scenariuszy. Za nikogo nic nie zdecyduję, za nikogo nie przeżyję życia, nikogo w ten sposób nie uratuję. Mamy swoje drogi, mogę do ciebie pomachać, powiedzieć ci, że jestem niedaleko, jak chcesz to zapraszam, wpadnij, pójdziemy razem, ale tylko: jeśli tego chcesz. Plany mogę mieć tylko i wyłącznie dla siebie.
A przecież życie i tak mi tą moją idealną ścieżkę przetnie. I powie złośliwie: o, masz, dorzucę ci kamyczek, dasz radę, kochaniutka? Co z tym zrobisz?
Ciąża, ślub, choroby, mieszkanie, szkoły, przyjaźnie, pieniądze… Życie rzuca kostką i robi wyliczanki.
Raz, dwa, trzy, dzisiaj w ciąży będziesz ty.
Raz, dwa, trzy, dziś na wojnie będziesz… też ty!
Raz, dwa, trzy, dziś…
Zmiany. Piszę o tym, jakie są ważne, a teraz się zatrzymuję. Poczekajcie. Byli tacy, co chcieli zmieniać cały świat, tak bardzo chcieli, że stracili z oczu zwykłych ludzi. Zmiany, na które mogli sobie pozwolić, bo mieli władzę. I mieli w jakiś przedziwny sposób swoich zwolenników. Władza zmienia człowieka, a władza absolutna zmienia absolutnie.
Gdzie drwa rąbią, tam wióry lecą, mówią, i dzielą ludzi – ty możesz iść, a ty jesteś wiór, leć, płoń, zgiń.
Urodziłeś się w złym miejscu, w złym czasie? Zmiecie cię historia.
Miałeś tego pecha, że genetyka obdarowała cię ciemnymi oczami, ciemną skórą? Nic nie poradzę, ciemne oczy skazują cię na drugą stronę muru.
A świat patrzy. Gdzieś w tym świecie patrzę i ja. Patrzysz ty. Nie zmienimy świata, my nie mamy władzy, my możemy znów tylko zrobić sobie porządek we własnej głowie. Możemy nie przyłączyć się do nienawiści. Możemy stać po stronie słabszych. Możemy pozwolić sobie na współczucie. Nie mamy władzy, to możemy sobie pozwolić na brak oceny. Ocenę wystawia silniejszy, ten, który rządzi. Jak nie rządzę, to mogę ocenę mieć głęboko gdzieś i zachować się po prostu po ludzku, choćby we własnej głowie. Zmiana i strach przed nią – doskonałe narzędzie do manipulacji dla tych, co mają władzę.
Jeszcze inna myśl a propos zmian: bardzo lubię, kiedy jakaś książka, opowieść pokazuje mi nowy punkt widzenia. Zmienia moje spojrzenie. To jedna z zalet czytania bądź słuchania, co nieodmiennie polecam i zalecam nam wszystkim na różne strachy. Kiedy się boisz – porozmawiaj. Daj się wysłuchać. Czasem już wspierająco działa choćby usłyszenie swoich obaw wypowiadanych głośno, przez siebie samego. Czasem ty w czyjejś opowieści usłyszysz, że można. Że on, ona dali radę. Może i ty…
Bo zmiana to jednak zawsze będzie trochę też strach. Ale wyobrażacie sobie, że dalej siedzimy w jaskiniach, bo nikt nie odważył się nosa wytknąć na zewnątrz, bo baliśmy się zmian? Że kobiety dalej są pozbawione prawa głosu, bo nikt nie miał odwagi do zmian? Że nikt nigdy nie podał ręki obcemu człowiekowi, bo się bał? Strach jest silny, ale wyzwolenie się spod niego – jeszcze lepsze. Tako mówię ja, która jeszcze kilka lat temu popukałaby się w czoło, gdyby ktoś mi powiedział, że odważę się pisać bloga a na instagramie rozmawiać z innymi ludźmi.
Moja córka też pewnie popukałaby się w czoło, gdyby ktoś powiedział jej, że jak pójdzie na studia, to zapisze się do Koła Naukowego, pokona swój lęk przed nowym. Nie na zawsze i od razu wszystko.
Nie. Powoli. Ale do przodu. Taka zmiana.