Obudziłam się przed wszystkimi. Jeszcze po ciemku robię sobie kawę, przykrywam kocykiem. Zapalam tylko małe lampki na półce, bo jakieś światełko musi świecić. I nawet nie sięgam jeszcze po żadną książkę, odsuwam sobie tą przyjemność, niech się chwilę poukładają we mnie moje własne myśli.
Bo – podam jeden przykład – nie umiem sobie wyjaśnić, dlaczego tak bardzo świętujemy narodziny Dzieciątka sprzed ponad dwóch tysięcy lat, a nie pochylamy się nad wszystkimi, co urodzili się przed chwilą. Na przykład gdzieś w drodze.
***
– Puk, puk, tu Józef, cieśla, ze swoją żoną w ciąży. Otwórzcie nam, prosimy, ona chyba będzie rodzić!
– A idź mi, dziadu, trzeba było pomyśleć 9 miesięcy temu! Nieodpowiedzialni, a ja mam teraz pomagać, taa, jasne, a won mi, bo psami poszczuję!
– Patrzcie ich, zamiast siedzieć w domu, to łażą po świecie i teraz pomagać im mamy.
– Ale oni musieli na te całe zapisy wyruszyć, wcale nie chcieli iść! No co wy opowiadacie! Kto to mógł przewidzieć!
– Takiś ty mądry? To idź, weź ich do swojego domu, no już! Cha, cha, cha! Tacy oni mądrzy wszyscy. A świata nie rozumiją.
***
– Józefie, ja wiem, że musieliśmy do tego głupiego Betlejem iść, Boże, co za czasy, jakby poczta nie istniała, wszystko trzeba załatwiać osobiście, ale… AAAA! Ja rodzę, na litość boską! Ludzie, pomóżcie, proszę… Ja przecież jeszcze dorosła nie jestem. Ja nie wiedziałam na co się zgadzam! Cofam tą moją zgodę, Józef, słyszysz?! Niech piekło pochłonie aniołów! Przyszli, ładnie wyglądali, pogadali, to ja się, głupia, zgodziłam! RATUNKU!
– Maryjko, chodź, nie krzycz już… Zobacz, tu jest sucho i cicho… To tylko obora, czy stajnia, ale niech będzie. Zobacz, wszystko będzie dobrze… Taki nam się los trafił ciężki, ale inni mają jeszcze gorzej…
– Józef, aaaa! Nie pitol mi tu, nikt nie ma gorzej, a na pewno nie ty! Nie ty rodzisz!!! A jak coś będzie nie tak? Józef, zajmiesz się tym dzieckiem? Obiecujesz?
Spoconą ręką Maryjka chwyciła nagle męża za ramię, z dość niespodziewaną siłą. Wpatrywała się weń błagalnymi oczami, zwykle pełnymi szczęścia i radości.
– Nie gadaj głupot, wiesz, że obiecałem. Cichaj już, no cicho, cichutko. Ciepło w tej stajence, wodę mam ze studni, nawet parę łokci płótna dostałem, żeby wytrzeć to niewiniątko. Zaraz będzie po wszystkim, no masz, napij się, dobra woda, zimna. Oddychaj, kochana, oddychaj, to prawie już…
Maryjka uniosła głowę, zmuszając ciało do kolejnego trudnego parcia. Poczuła na karku podmuch ciepłego powietrza. Zapachniało sianem, to krowa odwróciła głowę i dyszała w kark kobiety. Wąchała jej włosy. Maryjka spojrzała na krowę.
– A ty co mi tu? Też chcesz pocieszyć? Dobrze, że nie możesz mówić, bo ten tu już dosyć gada. Gada i gada, jakby tym gadaniem miał urodzić! Ja już nie mam sił, nie mam… sił…
Krowa machnęła ogonem. Odsunęła się tylko, kiedy Maryjka krzyknęła głośno i rozpaczliwie. Ponuro zamuczała do wtóru.
– Ale mamy towarzystwo, widziałeś, Józefie? Anielskie pienia… to nie są – dyszała żona Józefa. Poczuła, jak coś śliskiego przecisnęło się jej wreszcie między nogami, zmienił się układ sił, jakby jej ciało rozdzieliło się na dwoje. Resztką sił spojrzała poza swój brzuch. Na kawałku płótna leżało malutkie, sine ciałko, poznaczone strzępkami błon. Józef chuchał w swoje dłonie, żeby je ogrzać dobrze, zanim chwyci maluszka i poda matce. Czekał też, aż ustanie pulsowanie pępowiny. W duchu dziękował swojej rodzinie, która dopuszczała mężczyzn do porodów, żeby zawsze umieli pomóc swojej rodzącej żonie czy każdej innej kobiecie. Wiedział, że są takie rody, czy całe wsie, gdzie wszystko, co związane z kobietą uznawane było za „nieczyste” i „niegodne” mężczyzny; dla niego było to zupełnie bez sensu. Rodzice wychowali go w wielkim szacunku dla wszystkiego, co ludzkie. Tego też chciał nauczyć to dziecko, które nie było jego, ale było najukochańszej Maryjki. Obojętnie, czy to będzie chłopiec czy dziewczynka.
Ukradkiem otarł łzę wzruszenia.
– Józef, no daj mi go już! To on czy ona? I czemu nie płacze? Czemu nic nie słychać?!
Tym razem Józef nie tracił czasu na pocieszanie. Chwycił maluszka pod pleckami, sięgnął małym palcem do jego buźki, pozwolił, by wylały się z niej resztki wód płodowych. Malec zaprotestował, gwałtownie rozłożył rączki na boki, próbował chwycić się czegokolwiek i w końcu w ramach protestu na dziejącą mu się krzywdę, rozkrzyczał się głośno.
– Wreszcie, Boże, jak ja się przestraszyłam – Maryjka też zaniosła się szlochem. Lekko histerycznym.
Machająca obok ogonem krowa nie do końca umiałaby powiedzieć, czy ta kobieta śmieje się czy płacze. Na wszelki wypadek jeszcze raz ponuro zamuczała.
Józef zdjął swój ciepły sweter, przykrył nim żonę i dziecko. Musiał się jeszcze zająć łożyskiem, na co wyczerpana Maryjka prawie nie zwracała uwagi. Posłusznie parła jeszcze chwilę. Zapadła cisza, maluszek chwycił się piersi swojej matki i uciszył.
Pępowina odcięła się gładko i bez płaczu. Józef zawinął łożysko w najbardziej brudne szmatki i wyniósł ze stajenki. W nocnym świetle gwiazd rozejrzał się za najbliższym drzewem, żeby tam wszystko zakopać. Kiedy odłożył łopatę, pożyczoną ze stajni, oparł się czołem o drzewo. Przez chwilę pozwolił, żeby dotarła do niego groza całej sytuacji, pozwolił, żeby ogarnął go strach przed wszystkim, co mogło pójść nie tak; jeszcze bardziej nie tak. Byli w obcym miejscu, w stajni, zamiast w rodzinnym domu, czekała ich ciężka droga powrotna, tym razem z maleństwem i żoną w połogu. To będzie cud, jak wrócą cali i zdrowi! A od ludzkich języków i tak nie uciekną. Maryjka miała tylko jedną wersję tłumaczącą jej ciążę – tak kazali piękni aniołowie. Nikt nie umiał wyciągnąć z biednej dziewczyny nic więcej. Może spróbują szczęścia gdzie indziej? Może nie ma co wracać?…
Jak się teraz nimi zaopiekować?
Ciężko oderwał się od drzewa, popatrzał w niebo.
Niebo mrugało gwiazdami tak samo obojętnie, jak krowa machała ogonem.
Wrócił do swojej żony. Do swojej rodziny. Był im potrzebny, cokolwiek na ten temat sądziły niebo i zwierzęta.
– Zobacz, jaki on śliczny – zawołała go Maryjka, kiedy zamajaczył w cieniu obejścia. – Zobacz, malutki, to twój tata, wiesz? Przepraszam cię, Józefie, przez nas masz same problemy. Bez nas mógłbyś ruszać dalej, załatwić wszystko, a my będziemy ci teraz wisieć u szyi… Prze…przepraszam! – Maryjka znów chlipała, nie mogła powstrzymać łez.
– Masz rację – szepnął do niej mąż.
– Rozumiem, możesz nas zostawić, odejść, jesteś wolny, rozu…
– Chyba jednak nie rozumiesz. Masz rację, że on jest piękny, Maryjka. Nasz synek. Ma dziesięć palców? Sprawdziłaś?
– Sprawdziłam. Ma dziesięć. Chyba. Zobacz, ma nawet taką łysinkę na czubku głowy. Zupełnie jak jego tatuś.
– Tatuś?
– No. Jak ty. I chyba się zsikał na twój ciepły sweterek…
– Nasz osioł! – Józef nagle uderzył się w czoło.
– No żeby od razu osioł?… Kochanie? To tylko mały sik, siczek taki, zaraz wyschnie…
– Nie – roześmiał się Józef z ulgą. – Przecież nasz osiołek, na którym tu jechaliśmy, ma w torbach trochę powijaków. Włożyłaś tam, na wszelki wypadek, pamiętasz? Zaraz mu wyciągniemy czyste ubranka. Coś wymyślimy. Jesteśmy rodziną. Może trochę dziwną, ale rodziną.
Przez kilka następnych tygodni Maryjka z synkiem mieli prawo korzystać z obórki. Świeżego siana i wody ze studni nie brakowało. Właściciele obory i krowy nie byli zainteresowani losem kobiety, która pod ich dachem urodziła, ale też nie wyganiali jej, dopóki nie minie połóg. Józef, jako zręczny cieśla, odpracował zresztą tę „gościnę”. Zaraz też się wieść rozniosła po Betlejem, o fachowcu, co się żadnej pracy nie boi.
Jego rodzina nie głodowała.
Ale co się nasłuchał, chodząc od domu do domu, tego już żonie nie powtarzał.
***
A przecież jeszcze przed nimi ucieczka przed szalonym Herodem…
Mój Piotrek rok temu śpiewał na przedszkolnych jasełkach piosenkę. Kiedy tak siedzę o poranku przy kawie, kiedy rozsnuwa się przede mną w deszczu pierwsza godzina dnia, albo kiedy wracamy z rodzinnego obiadu do domu, przez – wciąż – deszczowe okoliczności przyrody, przypominam sobie słowa:
Na osiołku przez pustyni żar
Jak najdalej jak najdalej jak najdalej
Ukryć Dziecię – bezcenny ich skarb
Zabłądzić łatwo trudny każdy krok
Tak mało mamy tylko tę nadzieję
Która rozjaśnia nam codzienny mrok
Ach, jak trudno się rodzić
W małej łodzi na wodzie…”
Olcia masz ty rankiem natchnienia – super!!! Dobry materiał na sztukę osadzoną w naszym czasie w naszych realiach Nasza rodzina czyli babcia Stasia i Pelasia i my w 21-wszym wieku bardzo celebrowalismy wszystkie urodziny dzieciątek naszych jak Marysia się urodziła to p. Jadzia przyszła z prezentem dla niej a Wandzia z Rogoźna przesłała dla maleńkiego Wojtka body z Mikołajem w prezencie potem Piotruś go dostał chciałabym żeby ta dobroć i miłość zawsze była w naszym życiu ❤️❤️❤️