Która to może już być godzina? – zastanawiała się Zosia, próbując odczytać cyferki na wyświetlaczu piekarnika. Szkoda, że nie jestem swoim własnym mężem – pomyślała z sarkazmem, wytężając wzrok, by rozróżnić malutkie cyferki – on już dawno krzyknąłby w przestrzeń pytanie o godzinę, czekając aż ktoś z domowników odpowie. Zosia nie krzyknęła, ale chcąc nie chcąc podeszła bliżej, bo nijak nie mogła z daleka odczytać tych cholernych cyferek.
No tak, już po czternastej. Za godzinę muszą jechać, a tu wszystko w rozsypce…
Zosia stłumiła westchnienie, zrobiła w myślach przegląd przekleństw, by stwierdzić, że żadnego jednak nie chce użyć i najspokojniej jak umiała, zawołała:
– Hej, kochane słoneczka moje, gotowi? Ja nie chcę się dziś denerwować! Ubrani? Porządek jest?
Idę sprawdzić, jak się nie będzie błyszczeć, to zaduszę! Jak Boga kocham, ostrzegam!!!
Z pokoi dzieci rozlegały się przeróżne odgłosy, jednak Zosi żadne nie kojarzyły się z pracowitym sprzątaniem, usuwaniem zabawek z podłogi, nie słyszała też odkurzacza. Nikt nie biegał z miotłą ani z naręczem brudnych ubrań. Zmywarka była puściutka, co znaczyło tylko jedno: wszystkie brudne naczynia leżały na szafkach i biurkach dzieci.
Oddech, Zośka, oddech – upomniała się matka i pod nosem zaczęła uspokajająco mamrotać sama do siebie:
– Weź daj kobieto spokój. Omówiliście wszystko tysiąc razy? Oczywiście. Omówiliście. Że mamy zdążyć na szesnastą, wszyscy to wiedzą. Przypominałaś już od rana też tysiąc razy. Daj im się teraz wykazać.
Rozejrzała się po „swojej” części domu, gdzie porządek najczęściej zależał od niej. Podłogi odkurzone, umyć nie zdążyła, ciągle ktoś biegał i w końcu było za późno, trudno. Lampki na choince jeszcze zapalone, przed wyjściem odłączą z prądu, na razie jeszcze tworzyły miły nastrój. Bo akurat nastroju to choince nie brakowało. Brakowało jej wykwintności, elegancji, kilku gałązek gdzieniegdzie, ale nastrój tworzyła miły. Domowy. Z takiego domu, gdzie gust każdego domownika jest inny. Z wysokiej, rozłożystej i miejscami prześwitującej na wylot choiny zwisały trzy szklane ocalałe bombki, dziecięce łańcuchy, przypalone pierniczki, drewniane bombeczki w kształcie autek. Rolę stylowych ozdób pełniły piękne szydełkowe gwiazdki i aniołki, które Zosia dostała kiedyś w prezencie od przyjaciółki, na szczycie zaś zamiast tradycyjnego czubka wisiały przedpotopowe aniołki z masy solnej. Rodzinna tradycja.
Ciekawe – Zosia zmrużyła oczy, próbując wyobrazić sobie choinkę jak z instagrama – jak oni to, kurdzibąk, robią na zdjęciach? Przycinają te choinki pod wymiar czy jak? Doczepiają gałązki jak doczepia się włosy przy łysieniu? Hmm… Obok choinki na fotelach i sofie leżały ułożone świąteczne koce i poduszeczki, jedna w sowy z czerwonymi czapeczkami, druga w reniferki a trzecia zupełnie bez powiązania w kolorowe roboty transformersy. Pasowała do świątecznego wystroju, jak niektóre rządy do rządzenia, ale synek nie pozwalał jej odłożyć. Stanowczo.
Zosia czule poklepała poduszkę, ułożyła na regale parę wysuniętych książek, niektóre na pół świadomie pogładziła po okładce, po czym uspokojona już zupełnie stwierdziła, że może iść do dzieci bez nerwów. Przechodząc obok stołu spojrzała jeszcze na stygnące makowce, które miała przywieźć na wspólną Wigilię i na wielki gar sałatki jarzynowej. Wystawią go na noc za okno, bo w lodówce się nie zmieścił. No cóż, kto nie lubi sałatki jarzynowej… Zosia była już na schodach prowadzących na piętro dzieci. Stojąc na ostatnim schodku nabrała oddechu i… oto nagle powietrze przeciął zosiny ostry, nauczycielski GŁOS:
– DOBRA, FERAJNA, KONIEC LABY!!! IDĘ! To ostatnie ostrzeżenie!
Po całym piętrze zadudniły mniejsze i większe kroki, czwórka dzieci zaczęła w końcu przygotować się do Wigilii. Zewsząd rozległo się „mamo, ale…”.
Zosia wykrzywiła twarz w grymasie ni to złości ni to rozbawienia i ruszyła do pierwszych drzwi. Otworzyła je, oczywiście najpierw lekko pukając. Nie chciała się kłócić z najstarszą córką, nie dziś. - No jak tam, Haniu? – zagadnęła, patrząc z rezygnacją, jak ta szybko klika kciukami po ekranie telefonu z nachmurzoną miną typu „Jestem zbuntowaną nastolatką i nic mi nie zrobicie!”. - Co, jak tam? – burknęła uroczo Hania, blondynka w wieku lat siedemnastu – najchętniej nigdzie bym nie jechała, nie mogę zostać? Tam będą…
– Tak, wiem – wtrąciła Zosia – tam będą ludzie. Dasz radę. I zobacz, nie pytam, co ubierasz, masz swój gust, ubierz się jak uważasz. Widzisz, jak fajnie? Świat nie jest taki zły!
Córka spojrzała na nią z mordem w oczach, żeby za chwilę przytulić się mocno.
– Mamo – zaczęła nagle z zupełnie nowym zapałem – a wiesz, co dodały Wydatne Chłopaki na swoim kanale? Pokażę ci!
– Hania, proszę! Nie teraz, na Boga! I porządku tez nie odpuszczę, nie ma mowy. Masz czas do piętnastej. I nie denerwuj się, tylko działaj!
Matka wygłosiwszy tę monumentalną przemowę motywacyjną zaczęła z gracją wycofywać się z zagraconego pokoju, omijając stosy rysunków, zeszytów, książek, podręczników, albumów ze sztuką, ozdobionych latającymi swobodnie papierkami po cukierkach i starymi skarpetkami. Przypomniała jej się niedawna rozmowa, kiedy spytała córkę:
– Czemu ty masz taki bałagan u siebie, dziecko?
– A czemu ty masz taki porządek? – usłyszała.
– Bo lubię. Proste. Tak jest przyjemniej,
– To ja mam tak samo – oznajmiła Hania tryumfalnie – tylko na odwrót!
Zosia poszła do następnego pokoju, gdzie w eleganckim sweterku siedział jej najspokojniejszy syn – Jędrzej. Dziesięcioletni Jędrek ubrany był perfekcyjnie, szary sweter podkreślał niezwykły kolor jego oczu. Zosia często zastanawiała się, co za myśli kryją się za tym szaro – niebiesko – zielonym spojrzeniem. Jędrzej był jak jeden z tych ludzi, w których oczach dostrzegamy smutek i mądrość całych pokoleń, odległych o setki lat kalendarzowych, ale bliskich poczuciem tego samego bólu.
Jędrek stał przy oknie, zapatrzony w ciemniejące niebo, gdzie powoli bure chmury skradały wszelkie przebłyski słońca. Zosię mimo woli przeszył dreszcz, kiedy nagle synek odezwał się głośno:
– Mamo, myślisz, że będą… pierogi? Ruskie?
Złowrogi nastrój prysł. Mama Jędrka roześmiała się z ulgą, poczochrała jasne włosy swego lubiącego pierogi dziecka i wychodząc z uporządkowanego pokoju rzuciła jeszcze:
– Pierogi? Na Wigilii? No co ty, pomarzyć możesz!
Jędrek prychnął i wesoło pobiegł jeszcze przed wyjściem do łazienki, zanim będzie zajęta przez pozostałych domowników.
Zosia już tymczasem dostała się w sam środek wojennej zawieruchy. W pokoju dwójki najmłodszych dzieci SuperZingsy walczyły z Transformersami, używając jako broni świetlnych mieczy ze Star Wars oraz laski pastuszka, elementu jasełkowego stroju Sławka. Sławek, jako dzielny pastuszek, przesiedział swoje przedszkolne jasełka w grupie pięciolatków, przy ognisku zrobionym sprytnie z choinkowych lampek i czerwonego tiulu. Ale śpiewał swoje kolędy głośno i wyraźnie, a w domu nieustannie męczył wszystkich pytaniami o sens kolejnych zwrotek.
Sławek walczył kijem pastuszka, jego o rok starsza siostra Julka broniła się mieczem a wchodząca do pokoju matka o mało nie oberwała jednym i drugim. Bez zbędnych wyjaśnień odłożyła „miecze” i nie zwracając uwagi na protesty rodzeństwa zaczęła wydawać polecenia.
– Zingsy idą tu – wskazała kolorowe wiadro – a roboty do skrzyni. Nie, nie mamy czasu na jeszcze chwilkę, zaraz jedziemy do babci! Na Wigilię! Chcecie, żeby Gwiazdor was ominął? – nie zdążyła rozwinąć swej jakże twórczej myśli o postraszeniu dzieci brakiem prezentów i rózgą, a w oczach małego Sławka już zaczęły pojawiać się łezki, jego rączka automatycznie sięgnęła do włosów, by je uspokajająco zakręcić sobie na palcu.
– Nieplawda! – krzyknął histerycznie – Gwiazdol przyjdzie! Przyyyyyjdzieee!
„O rany, chciałabym być teraz gdzie indziej… Ot, na brazylijskiej plaży, na ten przykład! – pomyślała mama czwórki dzieci w wieku wszelkim i żona roztargnionego męża – morze szumi, nie ma histerii, jest słoneczko…” Westchnęła lekko, wracając myślami do swojskiej rzeczywistości i spokojnie przytuliła najmłodsze dziecko. Sześcioletnia Juleczka widząc to, jak zwykle zaczęła naśladować mamę i pocieszała braciszka:
– On psyjdzie, zobacys. I będzie miał pełno prezentów, i dla ciebie, i dla mnie, i dla wsystkich! – pogłaskała braciszka po jego blond loczkach i kończyła sprzątanie. Nowa kłótnia już już wisiała w powietrzu, bo Sławek nie kwapił się opuścić kolan mamy i pomóc siostrze, więc Zosia nieomylnym wyczuciem nabytym po latach wychowywania dzieci swoich i szkolnych, sama zaczęła sprzątać, śpiewając przy tym głośno: „Przybieżeli do Betlejem PASTERZE, grając skocznie dzieciąteczku NA LIRZE! CHWAŁA NA WYSKOŚCI, CHWAŁA NA WYSOKOŚCI, A…
– A co tam było dalej? – spytała drapiąc się widowiskowo w głowę – a co na ziemi? Dinozaury?
– Pokój! – krzyknęły dzieci zgodnie.
– Nie, nie pokój – zaczął swoją ulubioną zabawę Sławek – Kupa!
– Nie, nie sama kupa. Kupa i siki! – Julka też niestety nie wyrosła jeszcze z etapu tematów kupaśnych.
– Ja mam z wami jechać do babci? Matko jedyna, ale porażka. Ręce do góry – Zosia ściągała z dzieci dresiki i wciskała je w wyjściowe gajerki i bufiaste sukienki.
– Mamo! A Julka oglądała film nie dla dzieci! – przypomniał sobie Sławek – taki film, że nawet ty nie możesz go oglądać! On był od, od… siedmiu lat! Nie, on był od miliona lat!
– Dziecko, wciągaj te skarpetki. Julka, nie oglądamy strasznych i głupich rzeczy, prawda? No, chyba jesteście gotowi.
W tym momencie rozległ się trzask zamykanych drzwi i z dołu dobiegło do nich pytanie:
– Która godzina?!
Zosia przewróciła oczami, ucieszyła się, że Robert wrócił na czas i machinalnie poprawiła jeszcze fryzurę Juleczce, jako jedynej z rodzeństwa mającej ciemne włosy i brązowe oczy, co nadawało jej czasem wygląd tajemniczej księżniczki z zamorskich krain. Dziewczynka wraz z rodzeństwem zbiegła po schodach.
Na dół mama zeszła jako ostatnia. Przy drzwiach przepychali się już wszyscy, przeciskając się nawzajem, szukając butów, kurtek, czapek, swoich drobiazgów. Zosia dopilnowała jeszcze spakowania pachnących pomarańczową skórką makowców, z lodówki wyjęła śnieżnobiały tort i ostrożnie wręczyła go Robertowi; na co on uznał za stosowne poudawać, że tort wymyka mu się z rąk.
– Ha. Tak. Cała się śmieję, uwierz mi na słowo – mruknęła i rozejrzała się jeszcze ostatni raz, czy nikt niczego nie zapomniał. Wsiadając do samochodu przysłuchiwała się rozmowie, mąż pytał dzieci:
– A paszporty macie?
– Jakie znowu paszporty, tato, co ty znów wymyśliłeś?!
– No jak to jakie! Kowidowe!!! Buahahaha!
– Jezu, tato, weź daj spokój!
– Tato, a co to znaczy kowidowe?
– Tato, a jak właściwie się ten Jezusek urodził? Maryi brzuch rozcinali czy jak?
– A co robił Pan Jezus jak był mały?
„No tak – pomyślała rozbawiona Zosia – dzień bez pytań to dzień stracony”. Odpowiadać zaczęła już Hania, wyjaśnianie świata młodszemu rodzeństwu traktowała jak swoją misję życiową, więc Zosia już spokojnie i szybko uścisnęła rękę męża na kierownicy. I w drodze na rodzinną Wigilię już nie wytykała nikomu żadnych wad. Ugryzła się w język parę razy, ale dzielnie zmilczała kolejne żarciki, przycinki. Udało jej się nawet uśmiechnąć…
Przyjechali do babci w samą porę. Uściski, rozgardiasz, pomieszane ręce przy przywitaniach. Kogo już przytuliłam, kogo jeszcze nie? Życzenia. Wiesz, byle zdrowie było. I pieniędzy dużo. I duzo plezentów! Wsystkiego najlepsego z okazji świąt, babciu, dziadku! Zobacz, to twój malutki kuzyn, niedawno się urodził, to jego pierwsze święta… No chodź, kochanie, nie wstydź się, mama jest obok. Powiemy razem: Wesołych Świąt! A ty nie uciekaj do łazienki! Wracaj do gości!
I Tobie jeszcze tyle chcę powiedzieć. Że pamiętam, jak może być źle, więc dziękuję za wszystkie dobre chwile. Że pamiętam samotność, więc dziękuję, że jesteś. Tyle razy myślałam, że straciłam wszelką nadzieję, a jednak jesteśmy tu, dalej razem. Czy Nadzieja rodzi się znów i znów?
– Mama, a po co są Święta?
– Bo w naszych sercach znów rodzi się miłość. Mamy nadzieję, że dobra jest na świecie więcej. Chcemy się tym cieszyć.
– No, to kto barszczyku a kto grzybowej?
– A pamiętacie…
– Tylko nie o polityce! I tak, rozmowy o rozmowy o szkole, służbie zdrowia, wyborach i inne takie będą traktowane jak rozmowy o polityce i banowane! No co taka cisza…?
– Cicho, cicho! Ciii, słyszycie? Kto to tam chodzi gdzieś za oknem? Słyszycie dzwonek?! Mój ty Boże, to Gwiazdor! Chodź Gwiazdorku, usiądź!
– No, to chwila spokoju. Dzieci zajmą się prezentami, można kawę. Tylko zaraz, ma ktoś baterie? Nie? O kurdzibąk…
W nosie mi bulgocze, i tyle! Już lubię tą rodzinę! I czekam na więcej!
Dziękuję i niezmiennie podziwiam. Radosnych i spokojnych Świąt w gronie Spokojnej Zrównoważonej i Opanowanej Rodzinki
Łezka mi się zakręciła cudowne opowiadanie szczególnie że rozpoznaje niektóre postacie to takie fajne Udostępniłam niedawno taką refleksje co to jest Boże Narodzenie otóż zawsze kiedy wybaczamy komuś krzywde kiedy mówimy ze kochamy kiedy pomagamy potrzebującemu kiedy dziecko się do nas przytula i mówi kocham cię i tak dalej czyli chodzi o miłość w sercu i okazywanie jej cieszę się na jutro dobrej nocy moja kochana twórcza córko ❤️
Jezus Maria, nie kupiłam baterii !!!!
Dzięki Ola 🙂 Dobrze, że przeczytałam dziś, a nie jutro wieczorem.
Mam już zwyczaj, że do Twoich nowych wpisów robię sobie dobrą herbatę w ładnym kubku i siadam w miłym miejscu, akurat posprzątanym. Dobra literatura wymaga odpowiedniej oprawy. Wspaniałych Świąt kochana, dla Ciebie i dla Was wszystkich 🙂
Oluś, zgromadziliśmy się wszyscy razem w pokoju Wojtka i przeczytałam im Twoje opowiadanie… Olka nawet nie drgnęła, a Wojtek wsłuchiwał się w każde słowo. Uwielbiamy z Radkiem te chwile, a Twoje opowiadanie sprawiło, że czas był naprawdę magiczny. Dziękujemy brawo!
O matko! Ale czad! To bym w życiu nie wymyśliła! Bardzo się cieszę!!!
Dziękuję Wam bardzo! I przyznam się, że mam postanowienie nie martwić się przez Święta – zawsze będzie czas po – i po prostu cieszyć się egoistycznie tym, co jest dobre naokoło mnie. A z Zosią to mam przeczucie, że jeszcze się spotkamy, ona tak łatwo nie odejdzie!
Bardzo wciągający kawałek, postacie jak żywe, dialogi lekkie i bardzo naturalne! Naprawdę wciągające opowiadanie!
dzięki Aniu! ja chyba naprawdę zacznę pisać 😉 żeby w moim wieku takie rzeczy o sobie odkrywać… 🙂
Pisz Olu pisz pisz ta rodzinka musi żyć dalej czekam z utęsknieniem masz niebywałe ogrom y potencjał twórczy i czytam z radością ❤️❤️❤️
Dzięki, Hanuś 🙂 Żeby tylko czasu było więcej… Alę będę próbować!