W piekarni “Bezik” od rana panował dziś wielki ruch. Nic dziwnego, była sobota, sprzedawały się nie tylko świeże bułeczki, ale i ciasta, drożdżówki, serniki z truskawkami, tartaletki z bitą śmietanką, a pani Halska miała zaraz odebrać tort na urodziny swojej córki. Pan Romuald, co prowadził “Bezik” od tylu lat, że zdaniem niektórych powinien samo stworzenie Miłczyc pamiętać, znał rozkład urodzin w rodzinie Halskich jak we własnej. Zimą urodziny miał Jędrek, ten zamyślony, poważny chłopak, co spojrzeniem przewiercał człowieka na wylot, latem mała koza, Julka, jesienią od paru lat urodzinki obchodził mały Sławcio, co to zawsze, ale to zawsze musiał zadać kilka pytań odnośnie świata, a późną wiosną – najstarsza Hania. W tym roku przypadały jej osiemnaste, toteż tort był szczególny, pan Romuald osobiście robił ozdoby i był z siebie bardzo zadowolony. Rodzina Halskich zdała się na jego wyczucie smaku zarówno dosłownie, jak i estetycznie, i wyszło małe arcydziełko. Do czasu odebrania pyszniło się na wystawie i przyciągało wzrok wszystkich klientów.
Tort zaiste był niezwykły. Pan Romuald nie użył tej okropnej masy cukrowej, co to ją każdy potajemnie odkłada, bo zjeść się tego po ludzku nie da, ale użył sprawdzonej od stuleci śmietanki. Całe piękno i artyzm tkwiły w sposobie ozdobienia – ukoloryzowana śmietanka sprawiała wrażenie, że tort jest obrazem. Przeplatały się na nim letnie kolory soczystej zieleni i niebieskiego nieba, u spodu delikatnie prześwitywały skromne biało-żółte kwiaty stokrotek, wyżej pyszniły się czerwoniutkie maki. Fragment tortu muśnięty był żółtym, słonecznym blaskiem. Całość wyglądała jak wcielenie Lata w swojej kolorowości, aż chciało się uśmiechnąć i pobiec boso po tej śmietankowej kolorowej łące.
W smaku pan Romuald postawił na czerwcową tradycję – tort był truskawkowy. Najlepszy. Co jakiś czas cukiernik zerkał na ciasto znad lady i jakby miał wąs, to by go podkręcał z zadowolenia. A tak się leciutko do siebie uśmiechał.
Tymczasem w domu Zosi trwało sobotnie sprzątanie, dom miał być gotowy na gości, co oczywiście było najtrudniejszym zadaniem pod słońcem, zwłaszcza w rodzinie, gdzie każdy miał swoje zdanie na temat porządku.
Sławcio i Julka wyciągali kolejne klocki, misie, puzzle i zamiast układać je na półkach zaczynali tysięczną zabawę, czekając, kiedy to zabawki zaczną wypełzać z ich pokoju na korytarz, ewentualnie kiedy zaczną same się układać z powrotem na miejsce.
Jędrek biegał po ogrodzie ze swoją bandą, z Sandrą i Wojtkiem, wnosili ciągle do domu pełno piachu, wbiegając to po wodę, to po truskawki, to szukając piłki.
Robert siedział w kuchennym fartuszku przy dużym stole i dyrygował krojeniem warzyw do sałatki, w roli dyrygowanych pomocników występowały Hania, jej przyjaciółka Liwia i ciocia Alicja. Alicja z miłą chęcią zamieniła się rolami z Zosią i ruszyła ochoczo do kuchni kroić, siekać, ustawiać, mieszać, za to Zosia z jeszcze większą chęcią zajęła się małym Mikołajem. Uciekła z nim do ogródka, wdzięczna za możliwość wydostania się z kuchni.
– Tak, tak Mikołajku – mówiła do swojego bratanka, podając mu łopatkę do piaskownicy – ciocia Zosia nie nadaje się dziś do kuchni. W ogóle nie nadaje się dziś do ludzi, wiesz? No, ciebie nie liczę, z tobą się dogadam. Ale po tym wszystkim, co się ostatnio wydarzyło, nie umiem dogadać się z Hanką. Nie rozumiem tej dziewczyny, wiesz?
Mikołajek wesoło potrząsał łopatką, nie przejmując się, że piasek leci wszędzie, tylko nie do wiaderka. Bawiło go samo sypanie.
– Powinna myśleć o swojej przyszłości, mieć jakiś plan, prawda? – ciocia Zosia stwierdziła najwidoczniej, że znalazła wdzięcznego słuchacza i mówiła dalej. – I już nawet nie chodzi mi o samo wydarzenie z pomalowaniem muralu przy szkole, może to i dobrze, że nie jest obojętna, że liczą się dla niej przyjaciele. Ale co to właściwie zmieniło? Ano nic, prawda Mikołajku? To był tylko gest buntu i wszyscy teraz każą mi ją podziwiać. A ja się boję, że jak zauważy, że takie gesty nic nie dają, to wpadnie w rozpacz.
– Pać. Pać, pać. Daj.
– Patrzę, patrzę, kotku. Wiesz, może ja rzeczywiście przesadzam, w końcu to już jej życie, prawda? Jest już zupełnie dorosła. Mnie też kiedyś mama nie rozumiała…
– Ma-ma, ma-ma – Mikołajek radośnie przyłączył się do rozmowy.
– Tak, mama. Na razie to twój cały świat, mama i tata. Na razie wszystko jest takie proste. Ciesz się tym. Potem będziesz sobie myślał, że wszystko robią źle. A oni chcą dobrze…
– Naprawdę myślisz, że to wszystko tłumaczy? Że ktoś chce dobrze i to wszystko usprawiedliwia? Ty też chcesz dobrze…
Zosia rozejrzała się w popłochu. Zza wielkiej śliwy rosnącej przy piaskownicy, zakrywającej widok na wyjście z domu, wyłoniła się jej własna mama, Asia Szreder. Na łańcuszku dyndały jej okulary, w ręku trzymała mus jabłkowy, siwe włosy jak zwykle tworzyły zawirowania wokół głowy.
– Mamo, co ty ludzi straszysz! I od razu z pytaniami. Od razu ja coś robię źle, tak? – Zosia mówiła półżartem, półserio. – A w ogóle to co się stało, już pora na gości?
– Nie, spokojnie. Przyszłam szybciej, tort od razu odebrałam. Śliczny wyszedł. Ten nasz “Bezik” to jakiś zaczarowany jest. Ale mnie tu nie zagaduj, powiedz mi no, córcia, czy to, że ktoś chce dobrze, wszystko usprawiedliwia? I masz, mus Alicja dała dla Mikołajka.
Zosia milczała. Tak postawione pytanie o dobro i zło, zbiło ją nieco z pantałyku. Przypomniała sobie, jak to samo mówiła Hani, parę wieczorów temu: “Hania – mówiła wtedy wzburzona Zosia. – Ja wiem, że chciałaś dobrze. To młodzieńcza brawura, to młodzieńczy idealizm, ale jesteś już dorosła. Nie możesz zachowywać się jak dziecko”. To kto ma w końcu rację?…
Cisza przy piaskownicy przedłużała się.
Z dala dochodziły okrzyki dzieciaków grających przed domem w piłkę, przez otwarte okna i drzwi dolatywały z kuchni i salonu wybuchy śmiechu zmieszane z muzyką. Zosia po kolejnych utworach rozpoznawała, kto rządził playlistą, Sanah na przykład na pewno wybrał Robert, to on się rozczulał na dźwięki jej piosenek. Nie widziała, co się dzieje w domu, ale mogła dokładnie sobie wszystko wyobrazić – jak Robert podśpiewując pod nosem szuka łyżeczek i noży, jak pyta, gdzie musztarda i czemu tak mało sałatki wyszło, wyobrażała sobie, jak Hania wymachuje rękoma tłumacząc coś wszystkim, jak Alicja robi sobie kolejną kawę, jak Liwia roześmiana i swobodna przyłącza się do wszystkich po trochu, tu krojąc, tu podając, tu też podśpiewując.
– Nie wiem, czy to coś usprawiedliwia. Może tak, może nie. Wiem, że chciałabym, żeby nikt ich nigdy nie skrzywdził – odezwała się w końcu Zosia na głos, trochę niespodziewanie dla samej siebie. Nie patrzała na Asię, skupiła się na podawaniu łyżeczką musu swojemu siostrzeńcowi. – Wiem, że to nierealne, wiem, ale nie mogę się z tym pogodzić. Czasem mam wrażenie, że z tego martwienia się tracę wszystkie siły. Ale nie wiem, jak przestać. Jak ty przestałaś? Kiedy?
Asia wzruszyła ramionami.
– Teraz ja powiem: nie wiem. Chyba nigdy człowiek nie przestaje się martwić o swoją rodzinę. Może jednak z czasem się przyzwyczaja. A może za dużo się wydarzyło, żebym udźwignęła takie ciągłe martwienie się. No nie wiem, córcia.
Zosia zamyślona wpakowała łyżeczkę musu do ust sobie, nie Mikołajowi, na szczęście maluch wydawał się już znudzony jedzeniem i wrócił do przesypywania piaseczku. Rozgrzane powietrze pachniało kwiatami starych drzew owocowych, co jakiś czas parę biało-różowych płatków delikatnie opadało na trawę. Kilka zabłąkało się na jasną główkę Mikołaja, Zosia leciutko i miękko strąciła je z jasnych włosków. Patrzała wciąż przed siebie, nie odwróciła głowy w kierunku mamy, przytłumionym głosem pytała dalej:
– Mamo, a nie żałujesz niczego? Jak byś mogła wybrać jeszcze raz, rozwiodłabyś się? Czy nie?
Z drzewa sypnęło mocniej białymi płatkami. Zawirowały w powietrzu i mały Mikołaj wyciągnął do nich rączki.
– Ech, nic bym nie zmieniła. Może nie wychodziłabym za mąż w ogóle. To było od początku nieporozumienie. Ty to już słabo pamiętasz, ale… on… to nie był dobry mąż. Ani ojciec. Lepiej nam było bez niego.
Asia skończyła mówić, niepewna, czy ma coś jeszcze dodać, czy nie popełnia błędu. Zerknęła na córkę. Do czego właściwie dąży jej tajemnicza Zosia? Chyba nie układa jej się tak źle z Robertem?! Co jej po głowie krąży w dzień urodzin Hani? Czemu w ogóle schowała się tu, w piaskownicy? Dziwne to wszystko. Ale Zosia zawsze była trochę dziwna. Zawsze wszystko po swojemu. Zawsze uważała, że wie lepiej i nie cierpiała prosić o pomoc. Już samo to, że Zosia o coś pyta i słucha odpowiedzi, było faktem godnym uczczenia.
– Zosieńka… – zaczęła ostrożnie jej mama, mając nadzieję, że jeszcze trochę pociągnie rozmowę, ale córka szybko jej przerwała. Odwróciła w stronę mamy i domu i odezwała się już swoim normalnym głosem:
– Nie, mamo, nic się nie dzieje, nie musisz pytać. Dobrze zgadłam, że tak chciałaś spytać?
– Tak, dobrze – westchnęła Asia. – Już nic nie mówię. Widzę, że wszystko w normie, no nie, Mikołajku? Ciocia Zosia – Samosia nie potrzebuje rozmowy. No idę już sobie, idę.
Asia podparła się ręką, powoli podniosła z desek piaskownicy i rozmasowała sobie plecy. – Już nic nie mówię – mruknęła pod nosem i ruszyła w stronę domu. Z tarasu wyglądał Jaś, czekając na swoją nie-żonę, lekko zaniepokojony jej dłuższą nieobecnością. Kiedy do niego podeszła, bez słów się na chwilę przytuliła. Jak zwykle dodało jej to sił i razem weszli do salonu przygotowywać urodzinowo stół. Stół, który zbudował jeszcze Asi ojciec. Solidny był ten stół, najlepszy, a Robert jako stolarz roztaczał nad nim fachową opiekę. Stół, który niejedną historię mógłby opowiedzieć…
– A co ty znowu robisz? Kawa będzie, jo? – Waldek przyszedł z pracy już zawiany. Pewnie niedługo go wyrzucą, znowu. Asia wcale im się nie dziwiła. Dziwiła się tylko sobie, że jeszcze to wytrzymuje. Zacisnęła zęby i dalej rozkładała talerze i sztućce na stole, zaraz mieli pić kawę z okazji urodzinek Zosi. Całe trzy latka – tyle ma jej córcia. Nie zwracając uwagi na męża, który zresztą przeszedł już dalej i rozłożył się na kanapie przed telewizorem, przeliczyła szklanki. Mama, Róża, Sułkowska też wpadnie, obiecała ciasto przynieść, może męża weźmie, mąż Sułkowskiej bardziej się do ludzi nadaje niż wieczne pijany i kłócący się Waldek, no, tyle szklanek będzie. Dobrze, bo ostatnio znów jedna się stłukła. Za kruche te szklanki były. Nie wytrzymywały wiele. Ale na szczęście nikt ich sklejał i nie kazał im żyć dalej – pomyślała Asia, rozmasowując sobie ramię. Dziergany na drutach sweterek zakrywał sine ślady palców.
Na stole stały więc całe szklanki w koszyczkach, stała kryształowa cukiernica, stały gotowe do podgryzania paluszki. Nie zabrakło też koreczków serowych, które mała Zosia tak lubiła. Tort z “Bezika”, czekoladowo-maślany, z orzechami, i już. To i tak nadszarpnęło domowy budżet, do wypłaty będą jeść chleb z dżemem, westchnęła Asia. Na szczęście Zosieńka jest jeszcze tak malutka, że nie zwraca uwagi na prezenty. Dostała już dziś rano od babci lalkę, która zamykała i otwierała oczy, i mówiła “ma-ma”, i malutkiej to wystarczyło. Nie przejmowała się, że widziała już tę lalkę wcześniej u babci w pokoju, że nie jest to nowy prezent, prosto ze sklepu. Zrozumiała, że teraz lala jest jej i była szczęśliwa.
“Gdyby Waldek nie… – zaczęła ze złością myśleć Asia, znów dotykając swojego ramienia. – Gdyby… Ech, po co te myśli, i tak się nic nie zmieni… Zosieńka ma dopiero trzy lata, potrzebuje i mamy i taty, tak przecież musi być… Sama jej takiego na ojca wybrałam, to teraz mam za swoje… Jak połowa kobiet z Miłczyc. I co, rozwiedziemy się wszystkie? W życiu! A przecież widzę, co się dzieje, ślepa nie jestem!”
– Waldek! – krzyknęła głośno, zła na siebie, na życie i na tę połowę kobiet z Miłczyc, co dały się wciągnąć w takie życie. – Idź się umyj, zaraz wszyscy przyjdą, proszę cię! Nie leż już, no proszę cię!
– Tata! – ze schodów zbiegła córeczka, jej czarne oczka śmiały się do taty. – Będzie tolt! I goście! Hulla! Śto jat, śto jat – mała śpiewała sama sobie, aż Waldek się roześmiał, ubawiony, i usiadł przy stole.
Zosieńki on nie skrzywdził nigdy, trzeba mu to było przyznać.
Jeszcze, obawiała się Asia.
Pogładziła stół, wyrównała serwetkę i poszła zawołać mamę i Różę. Usiądą już do tej kawy, zrobią to dla Zośki, chociaż napięcia między jej mężem a resztą rodziny nie dało się uniknąć. Dobrze, że Sułkowscy też będą. Jakoś to zniosą…
To był ostatni raz, kiedy na stole stały te najkruchsze szklanki. Ostatni wspólny tort, ostatnie wymuszone wspólne żarty. Siedemdziesięcioletnia Asia, układając przepiękny tort urodzinowy wnuczki i grube, ceramiczne kubki na blacie, nagle uświadomiła sobie, że stół to właściwie jedyne, co przetrwało zawieruchę przemian tych wszystkich lat. Zmieniło się tak wiele! Zosia z Robertem wyremontowali i wymienili wiele sprzętów w domu na nowe, ona sama z chęcią przeniosła się do mniejszego mieszkania w kamienicy, jak tylko Jaś ją o to poprosił; po trzecich urodzinkach Zosi zginęły w wypadku mama i Róża, Waldek w końcu też odszedł… No, Asia trochę mu pomogła.
Czy żałowała? Nie. Zosia chyba to rozumie? Asia myślami wróciła do rozmowy przy piaskownicy, ale po chwili potrząsnęła głową. Dziś jest dzień Hani, nie będzie teraz rozpamiętywać przeszłości. Koniec, basta.
Pomyślę o tym jutro, mruknęła Asia pod nosem.
A przy stole stali dziś ci, których łączyła miłość i życzliwość, pomimo wszystkich codziennych trosk. Nikt nie musiał wysilać się na dobry humor, zakrywać siniaków, maskować uśmiechem strachu i łez.
– Asia, ty płaczesz? – szepnął jej do ucha Jasiek. – Wzruszasz się na starość nagle, czy co?
– Sam się wzruszasz, stary ośle. Coś mi wpadło do oka, to wszystko –
odszepnęła Asia i ścisnęła pod stołem rękę swojego niemęża.
– Hania, ty to masz babcię. To jest dopiero Degeneratka. Totalnie bez przyszłości – zachichotała za plecami Asi Liwia. Obserwowały całą scenę stojąc w drzwiach.
– Ty się nie śmiej. Jak dorosnę, chcę być babcią! – mówiła Hania, patrząc na Asię z uwielbieniem. – Tylko mi nie mów, że już jestem dorosła. Mama powtarza mi to tysiąc razy dziennie. Bleh. Słuchać tego nie można!
– No dobra, dawaj te sałatki. Uważaj, mały Mikołaj pędzi z ogrodu!
– A za nim moja mama. Zaraz się zacznie, zobaczysz!
– Hania! – usłyszały dziewczyny z ogrodu. – Przygotowaliście wszystko? Goście zaraz idą! To twoje dorosłe urodziny, musisz sobie radzić!
Liwia zachichotała ponownie i pomachała do pani Zosi. – Mama to co innego niż babcia, wiadomo – wymądrzyła się jeszcze. – Jak twoja mama będzie babcią, to też będzie lepsza, cha, cha!
– ODPUKAJ! – usłyszała oszołomiona Lidka ze wszystkich stron.
Usłyszała ją nie tylko Hania, ale i Zosia. I Asia. I Robert. A że z góry zbiegły w końcu maluchy, i dopytywały się, czemu Liwka ma odpukiwać i co, to zrobił się wkrótce iście zdegenerwoany hałas.
W całym tym zamieszaniu Hania zobaczyła, jak mama patrzy na nią i w końcu w jej oczach widać iskierki uśmiechu. Urodziny mogły się rozpocząć.
Olu, ja mam tylko jedno do powiedzenia: pięknie. Wciągająco. Za krótko! I jeszcze, że mogłoby być więcej! No, to może jednak trochę więcej niż jedno mam do powiedzenia. Tyle się naczekam, a tu ledwie skrawek, piękny taki, czerwcowy, ale co dalej? Chcę więcej babci Asi. I tajemniczej Róży. I Zosi, i Hani, i dzieci…
Czekam!
Olu przeczytałam i zobaczyłam ich wszystkich ten tort ogród ten stół poczułam uczucia i problemy ich wszystkich oczarowałaś mnie swoją opowieścią będę czekała na dalszy ciąg z radością ☘️https://media.tenor.com/AL8T87f64-cAAAAM/thanks.gif