Aż dziwne, że jeszcze nikt takich transparentów nie sprzedaje. Mogłyby wisieć sobie spokojnie na każdej szkole czy przedszkolu… Piotrek ma już zapalenie gardła. Ale ja nie o samej chorobie chciałam coś napisać, tylko o chorobowych kwestiach domowo-organizacyjnych. I feministycznych. Wpis Matki Polki z Feministycznym Zacięciem.
Czyli o tym, kto ma iść na zwolnienie z chorym bombelkiem…
Im bardziej trzeba było iść do lekarza z Piotrkiem, tym bardziej ja w środku gotowałam się ze złości, że nie zdążę się w pracy dobrze rozpędzić a już będzie falstart. Że nie zdążę dzieci poznać a co dopiero rutynę w grupie swojej wypracować… a tu zwolnienie. I w ogóle, czemu do choroby jasnej, na to zwolnienie mam iść ja?! Czemu z automatu muszę to być ja? Moja praca jest we wrześniu ważna. Może tylko dla mnie – a może aż dla mnie. Praca mężczyzn ma być zawsze ważniejsza?
– Bo więcej zarabiają, łosiu jeden – podpowiada mi uprzejmie mój zdrowy rozsądek – finansowo jemu nie opłaca się iść na zwolnienie.
– Zarabiają więcej, bo mogą być dłużej w pracy i są do dyspozycji szefa na każde zawołanie, nie martwią się co z Brajankiem zrobią i jak opiekę zorganizują – zgrzytam zębami i tak sobie sama ze sobą rozmawiam.
– Tak, takaś mądra? A jak to sobie wyobrażasz? Że jak on sobie niby poradzi? Z chorym dzieckiem? Facet?? A ty spokojnie do pracy? Co z ciebie za MATKA??!! – to jakiś głos zamierzchłych pokoleń się we mnie odzywa, z czasów kiedy rola ojca w domu ograniczała się do pytania „Jak tam w szkole” przy obiedzie. Z czasów, kiedy osobnik płci męskiej był w domu traktowany jak przyciężkawy balast na kanapie co to w pępku dziurę wierci. I kanapki sobie, biedaczek nie zrobi. I ledwo drogę do łazienki znajdzie.
Ale to już nie te czasy – myślę buntowniczo. Mój mąż umie swojemu dziecku książkę poczytać, jedzenie zrobić, syrop dać (i to właściwy, hehe) i do tego ma o wiele więcej cierpliwości. Wie, gdzie dziecko ma górę a gdzie dół. I jak zakłada mu majtasy na głowę to tylko i wyłącznie dla dobrej zabawy!
Ale nawet po obszernej wewnętrznej dyskusji, kiedy wyliczałam sobie w myślach, że MOGĘ chcieć iść do pracy, że MOGĘ też wybierać – to i tak podeszłam do męża z pewną taką nieśmiałością i niespokojnie spytałam:
– No to powiedz ty mi, jak lekarka wyśle Piotrka na zwolnienie, to co powiesz? Czyje dane podasz? Moje czy swoje? Bo wiesz, pamiętasz, ja mówiłam, że we wrześniu wolałabym naprawdę chodzić do pracy, to dla mnie ważne…
– Ależ jasne, pamiętam, spoko – usłyszałam – nie ma problemu, nie martw się. Ja z nim zostanę.
O matko, jaka ulga. Tylko hej, ja tu mięsnie napięłam, piórka nastroszyłam… A tu taka zgoda.
Do następnej choroby przynajmniej…
Może otworzę wytwórnię transparentów dla szkół? Po zarazkach mam pomysł na kolejny:
„Oddać czy nie oddać – oto jest pytanie…”
Też mógłby zawisnąć w każdej klasie! Zaraz obok „Pani, to on zaczął!”
Dylemat każdej chyba rodziny – mama mówi, że bić się nie wolno, tata po cichu szepcze że czasami wolno… Pamiętam, jak Piotrek zaraz na początku swojej przygody z przedszkolem miał ślad po ugryzieniu przez kolegę! Ale ja byłam zła! NO JAK TAK MOŻNA?! Cisnęło mi się na usta „Piotrek, możesz też ugryźć i to mocniej, a co!” Ale się opanowałam. Zresztą pani wychowawczyni fajnie przedstawiła sprawę, bez oskarżeń, tylko z podejściem, że tak dzieci czasem robią i trzeba dużo tłumaczyć, ze rozmawiamy, nie bijemy się. Że można zawsze przyjść do pani i opowiedzieć, że cos się dzieje.
Dla mnie jeszcze ważne jest, że mogę z czystym sumieniem powiedzieć: u nas w domu się nie bijemy, prawda?