Dzień 1
Witam w rodzinnym dzienniku czasów zarazy. Epokowa pamiątka będzie! Ale się razem uśmiejemy!
Za te kilka lat, jak wspomnienia się zatrą.
Bo na razie trzymajcie kciuki, żebyśmy się tu nie poharatali nawzajem…
W nocy co godzinę odświeżam stronę z wynikami, w końcu przychodzą po trzeciej. O w mordę, myślę i o dziwo zasypiam w końcu mocniej, jak już wiem, co będzie dalej. Jest pozytywny, najgorsze jest czekanie.
I tak, o trzeciej nad ranem zaczął się nowy etap w naszym rodzinnym życiu. Powiem wam tak: jak my to przetrwamy, to powinniśmy dostać medale z ziemniaka. Jest wieczór pierwszy, a ja się czuję, jakby minęło tych kwarantannowych dni już z pierdyliard. Siedzę na komputerze, sprawdzam wiadomości, strony sanepidu, wytyczne rządu, internetowe konta pacjenta i delikwenta, zus-y, poczty, kody, wykresy, odbieram telefony z policji, sprawdzam zapasy jedzenia i sił… Próbuję robić jakiś wpis – w końcu mam czas – a tu na zmianę mama to i mama tamto. Sprawdzanie, kto ma gorączkę, a kto nie. Próbuję poczytać, to zasypiam, wstyd, wiem! A jak na chwilę zajmę się kuchnią i obiadem, to mój syn przychodzi z zaczerwienionymi oczami i mówi: – Patrz, prawie sobie oczy wyjąłem! – O, a jak? – pytam. – No tak – i pokazowo ów syn wciska sobie palce do gałek ocznych. Oprócz policji dzwoni też babcia i pyta, czy jemy witaminy i czosnek, dużo czosnku! Kiedy siedzę w telefonie a Piotrek ogląda swoje ulubione bajki albo gra, to sumienie mnie gryzie, że nie wykorzystuję tego czasu KREATYWNIE.
Po prostu bomba.
W międzyczasie to najstraszniejsze… Bo wiecie, popołudnia, weekendy – to jeszcze jakoś można wytrzymać, kawę razem wypić, pogadać raz dwa – i rozejść się do swoich prac. A TERAZ?! Cały dzień, i to nie jeden, z mężem?! Wszelkie duchy opiekuńcze, miejcie nas pod swoimi skrzydłami, bowiem nie będzie to łatwe! Chora jest Maja ale to mąż wyczuwa u siebie wszystkie objawy omikronu. Dobrze, że nie nazwali tego wariantu omaksikronem. Wersja mikro – wystarczy.
Maja chora, obolała, syn za to kręci się po domu za dwóch. Ja czuję, że mam jeden objaw – mgłę covidową…
Dzień 2
Dzień drugi , może trzeci, ni to środa, ni to czwartek…
Dochodzimy do etapu, gdzie denerwuje nas oddychanie. Oni oddychają za głośno. Nie oddychaj tak głośno! A ty nie mlaszcz i nie siorb!
Daleko jeszcze???
Dzień 4
(w realu, w mojej zakrzywionej czasoprzestrzeni to tysięczny)
Uff, dla mnie koniec. Dostałam test, mam wynik negatywny i fiuuuu… Mogę balangować.
Jak tylko oświadczenia pokażą się na stronie konta pacjenta, co też wydaje się trwać i trwać kolejne dni…
Ratuje mnie tylko pisanie i czytanie. Toteż będę miała wkrótce kilka nowych moich mini – recenzji, i na to się cieszę! Trochę sobie powymyślałam bajkę o Zosi, taką tam sentymentalną, naiwną, taką bardziej dla dzieci niż dla dorosłych, ale kasować szkoda, to już zostawiam na blogu… Jako „Opowieści rodzinne”. Ostrzegam, trzeba być bardzo znudzonym i nie mieć co robić, żeby to wodolejstwo czytać! Żeby nie było, ostrzegam!
To ja idę sprawdzić, czy da się z kimś pokłócić…
Albo spróbuję wziąć się w garść!