Witajcie słoneczka w tym Nowym Roku. Czy będzie on w jakiś sposób lepszy, szczęśliwszy? Jakoś nie mam takiego przeczucia!
Moje przeczucia są bardziej w stronę katastroficzną niż po prostu pesymistyczną, a optymizm zgubiłam gdzieś w okolicach roku… 2020? Może nawet 2000 – kiedy zaczęłam wchodzić w dorosłość? Może nawet zgubiłam swój optymizm jeszcze w wieku dwudziestym?!
Jak widzicie – jestem absolutnie gotowa poprawiać Wam humor! Proszę bardzo i nie ma za co!
To prawda, że staram się dostrzegać różne „szczęśliwostki” w życiu. Nie jest to zawsze takie proste. Szukam, często wzdycham i śmieję się POMIMO kłód pod nogami i chłost na klacie. Ostatnio nasunęła mi się jednak pewna dziwna myśl… O szczęściu. Ciekawiście? Po kolei zatem:
Oglądałam serial „Sprzątaczka” na Netflixie, serial w porządku – taka instrukcja, co robić, jak czujesz, że nie jest ci obca przemoc (także psychiczna), więc temat ważny i potrzebny – i nie mam się co przyczepiać. Osobiście wolę większą metaforę, ale nie jest absolutnie żaden zarzut tylko moje indywidualne podejście do odbioru sztuki. Czasem trzeba walić prawdą po oczach jak obuchem, czasem wystarczy praca własnej wyobraźni – jak należę na ogół do tej drugiej grupy.
I w tymże serialu pojawiła się taka scena: bohaterka siedzi w terapeutycznym kręgu i daje pozostałym uczestnikom zadanie, żeby w dziesięć minut napisali na karteczkach wypracowanko pod tytułem „Mój najszczęśliwszy dzień”. I każdy coś pisze. Znajduje w myślach taki dzień, który może opisać jako szczęśliwy.
Dzień.
Cały.
Szczęśliwy.
Rany – pomyślałam wtedy – ja też chcę opisać mój szczęśliwy dzień! Może ten, kiedy… Albo może… Czekaj, czekaj… Nie, ten nie, bo wtedy…
I tak sobie przetrząsałam wspomnienia, układałam na kupki pod tytułem „szczęśliwe” i „zakłócone” i nie mogłam się dokopać do czegoś, co by w pełni odpowiadało idealnemu Dniu Szczęścia.
Dziwnie się poczułam. Bożesz ty mój, przecież dużo się dobrych rzeczy wydarzyło w moim życiu! Pamiętam chwile radości, kiedy zdałam maturę, kiedy obroniłam pracę magisterską. Pamiętam, jak z przyjemnością pisałam tę pracę – to był piękny czas! Jeździłam do biblioteki, siedziałam parę godzin w książkach, szukałam, zaznaczałam, odkrywałam nowe powiązania, układałam te myślowe puzzle. Dyskutowałam z moją promotorką, czy jest dobrze, czy może jeszcze jednak spojrzeć na inne punkty widzenia? Czytałam, pisałam i dostawałam solidny feedback.
Ale! Bywałam też głodna, zmęczona, wściekła na złą pogodę. Czasem znużona, myśli nie mogły skupić się na książkach tylko krążyły wokół porannej kłótni. Bolała mnie głowa. Bałam się, że jednak piszę wszystko źle i bez sensu. Drżałam na myśl o obronie tej pracy. Nie powiedziałabym wtedy, że to były moje szczęśliwe dni. Ot, normalne.
To może jak urodziłam dzieci? To owszem, wołałam „Jestem szczęśliwa!!!”, po czym w tej samej chwili zalewałam się łzami z bólu, strachu, niepewności. I tak to trwa… Ile lat? W tym roku już będzie całe siedemnaście! Wzruszenia na przemian ze zniechęceniem. Raz chcę dzieci moje przytulić i trzymać tak kochane na zawsze w swoich ramionach a za chwilę myślę sobie, ile kosztuje bilet w Bieszczady i że to wcale nie jest tak drogo. Jak dla jednej osoby, która będzie szczęśliwa BEZ dzieci.
I tak ze wszystkim!
Powinnam cieszyć się dniami, kiedy planowaliśmy z mężem nasze mieszkanie, potem je urządzaliśmy. No, rzeczywiście. Cieszę się każdą tańszą rzeczą kupioną w promocji (jak ktoś ma cynk na tanie lampy do łazienki, to może podrzucić, my jakoś nie znaleźliśmy od 2014… kiedy się wprowadziliśmy), cieszę się, że póki co odświeżone krzesła, które mają spokojnie z pięćdziesiąt lat, jeszcze się trzymają i tak dalej, ale ciągle czegoś brakuje, ciągle coś jest do poprawienia, do robienia. Posprzątania.
Jestem szczęśliwa, kiedy wszystko jest na swoim miejscu – w rzeczywistości i w przenośni – i mogę spokojnie poczytać, pooglądać coś. Ale najczęściej jestem też po całym dniu zbyt zmęczona, żeby to w pełni docenić. Zresztą, co to by było za wypracowanie, gdybym napisała „To był mój szczęśliwy dzień, bo rano wstałam bez bólu głowy, po drodze do pracy nie padał deszcz, w pracy nic się nikomu nie stało i dzieci były zadowolone i grzeczne a potem jeszcze w domu synek nie marudził i córka z radością odrabiała lekcje. A potem bez wzdychania zrobiłam obiad. A potem miałam siły z jednym pogadać a z drugim pograć w planszówki. A potem młodszy zasnął o dziewiętnastej, więc mogłam jeszcze parę godzinek popracować albo poczytać.”
A potem się obudziłam i dzień zaczął się naprawdę, hehe.
Tak jeszcze wychodzi mi z moich obliczeń, że szczęśliwe chwile to najczęściej te, kiedy osiągamy cel, który sobie założyliśmy. Kiedy do niego dążymy, albo czekamy, to jeszcze nie jesteśmy szczęśliwi, bo jeszcze nie jesteśmy pewni efektu. Chociaż później może powiemy – to było właśnie wtedy…
Opowiem wam na koniec taką historyjkę pokrzepiającą, prosto od Mistrzyni, Małgorzaty Musierowicz:
„Kreska oparła policzek o ramię Gabrysi. Zapanowała miła cisza, słychać było, jak z kranu Borejków kapie woda, jak w starej lodówce budzą się dalekie, brzękliwe wibracje, a Pyza i Tygrysek kłócą się zajadle za ścianą (…).
– Przypomina mi się – powiedziała sennie Kreska – taka opowiastka o kobiecie, która znalazła czterolistną koniczynkę. Zawołała swojego męża i dzieci, i przyjaciół, wszyscy siedzieli razem całą noc, pełni nadziei i nasłuchiwali, kiedy wreszcie nadjedzie szczęście. Ale nic się nie działo, tylko drzewa szumiały, dziecko się śmiało, świecił księżyc. Rano rozeszli się zawiedzeni, że szczęście nie przyszło.
– Śliczna opowieść. Szczęście jest chyba czymś takim, jak okulary pana Hilarego.
– Tak – powiedziała Kreska, ziewając rozdzierająco. – Bardzo lubię słuchać, jak brzęczy ta twoja lodówka, wiesz?
– Starożytni Grecy – powiedziała Gabriela, także ziewając – mówili: „Kto chce by szczęśliwy, nie powinien wychodzić z domu”.
– Ano właśnie. Ale nie można tylko siedzieć w domu, kiedy na świecie dzieje się tak źle. Grecy starożytni nie mieli racji.” (M. Musierowicz, Dziecko piątku, 1996)
Oczywiście nie rozstrzygniemy tutaj, czy starożytni Grecy mieli raję czy nie…
Czy szczęście jest równowagą? Dumą z osiągniętego celu? Chwilowym poczuciem, które nie do końca rozumiemy?
A wy? Co napisalibyście w wypracowaniu pod tytułem „Mój szczęśliwy dzień”?
Mam dziś też trochę zdjęć, takich radośniejszych bardziej, jak na pisanie o szczęściu przystało. Znalezione przy okazji szukania ładnych krajobrazów zimowych, no popatrzcie sami!








