To jasne, że w jednym, poprzednim wpisie – JEST TU KLIKU KLIK – nie zmieściłam wszystkiego, co chciałam napisać o wychowaniu. Coś mam jeszcze do dodania. I pewnie będę miała nie raz! Przysięgam na miłość do moich bombelków, że nic tak nie męczy i nie sprawia, że leje się z nas krew, pot i łzy, jak ich wychowanie.
Ostatnio napisałam, że siedzę na placu zabaw i obserwuję sobie, co mi się widzi, a co nie. I tak potem pomyślałam, ze można było po tym zdaniu wyobrazić sobie taką czterdziestoletnią matronę, co się na ławce rozsiadła i w duchu komentuje. I ocenia: o, to, to! 10 punkcików, idealnie! Radośnie, z werwą, z wesołym okrzykiem na ustach, pięknie! A ta matka ma o punkt mniej, bo krzywo się na dziecko spojrzała, a fe. A ta, no ludzie, śmiała krzyknąć! Muszę jej pokazać moje święte oburzenie i posłać POTĘPIAJĄCE SPOJRZENIE, no przecież, niech wie! Zero punktów dla pani z nosem w telefonie, na ta to już zupełnie nie umie dziecka wychować, ech, szkoda słów normalnie. JA robię wszystko idealnie. JA jestem tak idealnie zorganizowana, posprzątana, czyściutka, z obiadem i deserem, manikiurem i notesikiem, gdzie radośnie odfajczam kolejne punkty na mojej wiecznie szczęśliwej drodze, że nikt mi nie podskoczy.
A więc, to nie tak.
Obserwuję, ale nie oceniam. Nie wystawiam w duchu żadnych notek. Nie porównuję się. Wszyscy się obserwujemy i nie ma co tego ukrywać – jesteśmy istotami społecznymi. Będziemy na siebie podpatrywać, będziemy lgnąć do tych, co robią „po naszemu” i dziwić się, jak ktoś robi inaczej. Będziemy próbowali naśladować, jak coś nas porwie i unikać, jak nie polubimy. To normalne. Ale nie musi zawierać elementu oceniania. Złośliwej krytyki. Obłudnego potępienia. Nie ma idealnych rodziców, nigdy takich nie było, na żadnym placu zabaw. Jesteśmy tylko ludźmi i mamy różne dni, lepsze i gorsze. Ba, żeby to były poszczególne dni! Mamy lepsze ranki, gorsze południa i zdupne wieczory, a krzywa naszego dobrego humoru i cierpliwości jest raczej połamana niż pędząca raźno ku górze. To normalne.
Nie znajdziemy rodzica, który wszystko zawsze robi dobrze. Wszyscy robimy błędy. I wszyscy mamy szansę je naprawić – to jest ta dobra wiadomość. Nie tak, że wszystkie, na raz, hurtem i rach ciach, drinka poproszę, porfavor, młody dżentelmenie! Ale w imię odpowiedzialności za dzieci, które notabene same się nam do domów nie wepchnęły, szukamy sposobów, jak naprawić coś, co wiemy, że robimy źle.
Krzykniemy raz, drugi, nie opanujemy się na czas przed klapsem, zaciśniemy zęby i ukarzemy swoje dziecko złowróżbnym milczeniem, rzucimy w skrajnej nieodpowiedzialności, że je oddamy, że uciekniemy – tak. Wszystko może się nam zdarzyć. Mnie, tobie. I obie mamy już po chwili wyrzuty sumienia, same sobie strzeliłybyśmy w łeb, gdyby to coś dało. Przepraszam, no chodź, już, mama się mocno zdenerwowała, wybacz proszę. Nie powinnam.
I teraz najgorsze – dziecko szybko wybaczy. A my zostaniemy z wyrzutami sumienia i decyzją – co dalej? Nie chcę, żeby tak było znów i znów.
Jeśli tak myślisz – nie chcę, żeby to się powtórzyło – to już jest lepiej. Jeśli widzisz, że to ty jeden/jedna w tej relacji możesz coś zaradzić, to już jest dobrze! W układzie dziecko – rodzic tylko rodzic ma możliwość przebudowania swojego zachowania, ma wpływ na to, co robi, co mówi. Tylko rodzic może mieć nad sobą kontrolę. I to po jego/naszej stronie leży odpowiedzialność za to, jak dziecko będzie wychowywane.
Powiecie – jasne, bzdury palcem po wodzie pisane, jedni mają łatwiej w życiu, mają czas, finanse, szczęśliwe dzieciństwo własne za sobą, dobre wzory w rodzinie, mają spokojniejszy charakter… A inni pod górkę ze wszystkim. Jak być opanowanym i tryskać optymizmem, jak trzeba się martwić o rachunki? Jak wytrzymać wrzask dzieciaka, jak po całym dniu pracy marzę tylko o świętym spokoju? Jak być wypoczętym i gotowym na dyskusje, kiedy wychowuję dziecko sam/sama? Jak? Pani Mądralińska? Jak?!
Ano nie wiem do końca jak. Nie mam recepty na wszystkie bóle świata. Niesprawiedliwego, czasem po prostu głupiego świata. Nie naprawimy go, ot, tak, machnięciem różdżki. Jedni mają łatwiej i tego nie wykorzystują w żaden sposób, inni mają ciężko a są jakimś cudem spokojniejsi. Świat jest różnorodny. Nie ma na nim uniwersalnych prawd, złotych rad dobrych dla wszystkich, zawsze i wszędzie. A życie zawsze będzie raz łaskawsze a raz da po dupie nie pytając, czy jesteśmy na to gotowi.
W tym całym bagienku zwanym życiem i światem jedyne, na co mamy wpływ, to nasze reakcje, nasze wybory i nasze zachowanie. ZAWSZE mamy wybór co do tego, jak się zachowamy. Czy spróbujemy zmienić to, co niszczy nas i nasze dzieci. Czy spróbujemy zrozumieć, dlaczego krzyk, dlaczego klaps, dlaczego wyłazi ze mnie takie a nie inne zachowanie, chociaż w głębi duszy wiem, że tego nie chcę.
Bo uważać, że dzieci się zmienią, będą prowadzić dystyngowane rozmowy, poruszać się z godnością angielskiej królowej, przestaną dłubać w nosie a słowo „kupa” wymawiać tylko szeptem, nigdy w kolejce pełnej ludzi – no tak uważać, to raczej średnio… A zrozumieć, czemu dzieci są właśnie takie a nie inne, mieć klucz do ich umysłów – to możemy tylko my, dorośli.
Streszczenie: nie ma rodziców idealnych. Są za to rodzice, którzy się starają. I chwała im za to!
PS. Piszę ten tekst w tygodniu, kiedy dwa razy straciłam nad sobą panowanie i po tym, jak mój pięciolatek oskarżył mnie po raz enty, o to, że mu coś zepsułam/zgubiłam/pokroiam/zrobiłam-nie-tak i to SPECJALNIE, no po prostu puściły mi nerwy. On wrzeszczał swoje a ja swoje. Czy to cokolwiek wyjaśniło? Jasne, że nie. Kto mógł sytuację przemyśleć, zanalizować i zmniejszyć ryzyko, że dojdzie w najbliższym czasie do trzeciego wybuchu? Oczywiście, że Piotrek.
Następnym razem powie „Och, mamusiu, wybacz kochana, ale ten ludzik lego, który ty trzymałaś ostatnio, jakoś mi się zapodział. Nie uważasz, że to dziwny zbieg okoliczności? Czy zaszedł tu związek przyczynowo – skutkowy, czy to tylko koincydencja? Szukam i szukam tego ludzika, pomożesz mi?”
Ha ha. No właśnie. Dziecko uczy się siebie, uczy się od nas i po prostu się rozwija. Jego mózg się rozwija. Nasz też, ale… ciut inaczej. Właściwie opis pracy naszego mózgu to dobry temat na osobny, kolejny post.
Tym, kto może przemyśleć świadomie swoje podejście, jesteśmy niestety tylko my. Z naszymi wszystkimi kłopotami na głowie, ze zmorami z przeszłości, ze swoim zmęczeniem, czasem samotnością – jesteśmy tylko my.
No, i parę innych rodziców obok. Czasem, jak się komuś wyżalić, to już jest łatwiej.
Ja pomogłam sobie i synkowi (a przy okazji wszystkim naokoło, co musieli krzyków słuchać) tak, że przeprosiłam (mi to zawsze pomaga), postarałam się wyspać mocniej, żeby nie być tak zmęczonym i łatwiejszym do wybuchu i najważniejsze – wygospodarowałam sobie parę chwil bez małego. Kocham go niezmiernie zawsze, ale jak za nim zatęsknię, to kocham też spokojniej…
Mówiłam, że o wychowaniu nie da się krótko! Więc będzie i część trzecia. Już zapraszam!
Oleńko wydaje mi się że przebywanie z dzieckiem 24godz na dobę przez 2 miesiące są powodem do zmęczenia sobą masz rację że dobrze jest zatęsknić za dzieckiem a dziecku za Mamą!!! Ale niedługo wszystko nabierze swojego rytmu szkoła praca dom będzie dobrze❤️❤️❤️Oleńko postaraj się wysypiać i nie pij bardzo mocnej kawy bo nie pomaga w spaniu kocham cię bardzo jesteś mądrą kochającą Mamą a gorsze dni zdarzają się wszystkim☀️❤️☕♀️
tak, my już powoli tęsknimy za rytmem szkolnym 🙂 i chciałabym, żebyśmy wszyscy – jako rodzice – pamiętali, że musimy troszczyć się nie tylko o dziecko, ale i o siebie, dla dobra wszystkich 🙂