Znalazłam jeszcze mój ulubiony przepis.
Na kotleciki rybne. Też z 2018 roku.
Zapraszam!
Byłam dziś na długim spacerze z Piotrusiem i zapomniałam telefonu. Nie jest to błaha sprawa, bo zwykle jak idę na długi spacer, to z kimś rozmawiam, droga tak mi milej mija, ewentualnie prowadzę monolog z synkiem, ale on ma lekko w nosie moje opisy przyrody, no a w takiej sytuacji, jak nikt nie odbiera, albo właśnie zapomnę, to… rozmyślam. Och, ile ja problemów rozwiążę w czasie takiego spaceru bez telefonu! Ile pomysłów mam! Ile planów i zamierzeń! Przydałby mi się ktoś z dyktafonem obok, bo szkoda normalnie takich pięknych planów… a niestety większość z nich odpływa w siną dal, jak tylko wtargam się z siatami zakupów i spoconym dzieckiem na moje drugie piętro. Wtedy liczy się tylko kawa i odpoczynek po tym sporcie wyczynowym.
Dziś na przykład myślałam sobie tak: co tu do licha zrobić na obiad, co kupić jak dojadę do sklepu? Pieniędzy malusio, bo dzień przed wypłatą… Co dla Piotrusia? Właśnie, on tak ładnie dzisiaj rano wymyślił swoje słowo na swoje piosenki na laptopie, pokazał laptop paluszkiem i mówi coś jak 'śziii’ i to parę razy, tak samo, no wymyślił swoje słowo… Ale, zaraz, czemu akurat 'śziii’? Może on tak słyszy te piosenki? Jako jedno wielkie szumienie 'śziii’, czy to znaczy, że ma coś ze słuchem?! Bożesz ty mój, on coś ma ze słuchem! Na szczęście mam wprawę w gaszeniu głupich panikarskich myśli i przywołuję swój głos rozsądku. Ten głos jest zwykle bardzo stanowczy i zwykle go grzecznie słucham. Teraz też mi powiedział, z lekkim sarkazmem, że coś bym jednak wcześniej zauważyła, gdyby mój syn miał cokolwiek ze słuchem i po prostu wymyślił sobie słowo. Polecenia słyszy? Słyszy. Jak my śpiewamy „Stary Donald farmę miał, ija, ija joooo”, to też słyszy. Chociaż pewnie wolałby nie.
I tak sobie idąc dalej, już ze sklepu, zastanawiałam się, co właściwie robi się z mielonego z ryby, bo jak zobaczyłam, że jest, to kupiłam. Kiedyś też kupiłam, ale mi się na patelni rozdziamdziało i nikt nie chciał tego czegoś z patelni nazwać paluszkami rybnymi, to się obraziłam i więcej nie kupiłam. Ale parę lat więcej w kuchni i dziś się udało. I tylko 15 zł kosztowało! Dla Piotrka zrobiłam gotowane pulpeciki, dla reszty smażone i wszyscy byli zadowoleni.
PRZEPIS – NA WYPADEK JAKBYŚCIE TEŻ KUPIŁY MIELONE Z RYBY (PÓŁ KILO) I NIE WIEDZIAŁY O Z TYM ROBIĆ, A MACIE ROCZNE DZIECI I WIĘKSZE DZIECI I MĘŻA:
Do mielonego dodajecie jajko, sól, trochę pieprzu zwykłego i łyżeczkę ziołowego i łyżkę sosu sojowego (bezglutenowego), ciapciacie razem widelcem. Potem trzeba tą paćkę zagęścić – wystarczy trochę mąki. Ja dałam łyżkę ziemniaczanej i potem sypałam ryżowej do otrzymania gęstej konsystencji (czytaj: ciapcia nie spływa z widelca). Przez ten czas też oczywiście przewijasz dziecko, bo ci się przypomniało, że nie przewinęłaś po powrocie ze spaceru i czekasz, aż dzieć łaskawie się wybiega i da sobie założyć nową pieluchę. Przypomina ci się też, że wypadałoby to stworzonko nakarmić, w końcu do skończenia obiadu jeszcze długa droga, a nie wiadomo, czy coś z tego wyjdzie… To robisz kawałek chlebka, kawałek jabłuszka, sadzasz w krzesełku i masz chwilę na dokończenie. Właśnie, dodałam jeszcze do smaku trochę posiekanej drobno cebulki, wmieszałam do mielonego. Odstawić. Znaczy się miskę z rybką odstawić. Dziecko wyjąć z fotelika, posprzątać okruchy z wierzchu i w ostatniej chwili odsunąć nóż z zasięgu jego rączek. Jak zadowolone dziecko odejdzie się bawić, to wyciągasz z lodówki warzywa, co jest. Marchewka, pietruszka, seler, por – kroisz i nastawiasz szybki bulion – tak żeby wodą przykryło potem pulpeciki. Dobra, warzywka się gotują w przyprawach, sprawdzasz, co tak cicho… A tu twoje dziecko właśnie wychodzi z pokoju starszej siostry z dziwną miną, ciut za bardzo zadowoloną, więc idziesz z drżeniem serca zobaczyć, co tam się stało, no tak, patrzysz, że kota miska jest pusta (a czy NA PEWNO była pusta przed chwilą??? i tablet zostawiony leży na wierzchu, nogi ci się lekko uginają, bo nie wiesz, co gorsze – czy to, że się mały objadł kocim żarciem, czy że zrobił zakupy przez internet…) Zupka zaczęła bulgotać, to wracasz na mniej grząski grunt i tylko jeszcze wąchasz rączki synka, czy mocno czuć kotem, ale nie. Dobra, trudno. Do kuchni – wracając do przepisu na mielone – leży sobie to mielone przyprawione grzecznie w misce (no chociaż ono nie sprawia problemów) i bierzesz małą porcję, robisz kulkę, taką nie dużą, żeby nie była surowa w środku, obtaczasz jeszcze w mące ziemniaczanej, wrzucasz na próbę do pyrkającego bulioniku, jak się nie rozpada, to dobrze, jakby jednak coś, to dodajesz jeszcze mąki ryżowej. Ja zrobiłam siedem małych pulpecików, gotowały się z warzywkami pół godziny. Resztę mielonego na przeznaczasz na smażenie – formujesz zgrabne kotleciki, do jaja i do bułki tartej. I obiadek jest! Do tego ziemniaczki, albo kasza gryczana, kapustka kiszona i palce lizać. Powiem wam jeszcze, że ja dopiero niedawno odkryłam sekret smażonych za złoto kotletów – a więc NIE smaży się ich na wielkim ogniu, tylko na średnim. Na pół mocy kuchenki elektrycznej. Wiem, pewnie wy to wiecie, ale ja nie wiedziałam przez 37 i trochę lat życia, to może gdzieś, komuś taka rada też się przyda…