Równowaga. W przyrodzie nic nie ginie. Zawsze musi być równowaga. Jak gdzieś zrobiło się mniej, to gdzieś zrobiło się więcej. Uderzyło mnie ostatnio, jakie to proste i logiczne. Równowaga!
Olśniło mnie tak nagle podczas spotkania z koleżanką. Jak ona mi powiedziała, że zgubiła ostatnio parę kilo, to ja natychmiast zrozumiałam, skąd one wzięły się u mnie! Kochana, nie zgubiłaś ich. Są na moich udkach, fałdkach i pyzach na policzkach. Chętnie oddam z powrotem! W przyrodzie nic nie ginie!
Znalazłam też zagubioną odwagę niektórych nieśmiałych dzieci, co to boją się swoich własnych ciotek i obcych ludzi (mój Piotruś też taki był w pewnym momencie). Otóż na malutkiej plaży nad jeziorem spotkałam dziewczynkę, która miała w sobie całą zagubioną odwagę i impulsywność wszystkich spokojnych dzieci tego świata. Ja pitolę, co to było za bezpośrednie dziewczę! Mówić jeszcze nie umiała, tak na oko jakieś dwa latka, warkoczyki krótkie, rękawki różowe i kółko do pływania na sobie i mooooorze odwagi. Spodobały się jej zabawki Piotrusia, to zabulgotała coś radośnie pod nosem i przysiadła się do zabawy. Piotrek zdziwiony odsunął się do swojego pontoniku i stwierdził, że pobawi się tam ale co ty, mała śmigiem wparowała do środka pierwsza, się wygodnie rozsiadła i jasnym wzrokiem tylko pytała, czy ją w pontoniku po wodzie pociągnę. Spojrzeliśmy po sobie z Piotrusiem, wzruszyliśmy ramionami – bo my oboje widać TACY asertywni – i chwyciliśmy za sznureczek… I wozimy królewnę! Dobra, spoko. Ale! Za chwilę okazało się, że mała ma przy sobie zbiór zabawek innych dzieci z plaży i do mnie zaczęły sypać się pretensje, „Pani, ona mi nie oddała mojej zielonej konewki, buuu!” Rany, ludzie, to nie moje dziecko! Trochę spanikowałam, co ja mam zrobić? Szukać, do licha, zielonej konewki??? Wysadziłam delikatnie obrotne dziewczę z pontoniku, pokazałam zachęcająco coś na brzegu i mówię „no idź, pa, pa!”. I dzida w drugą stronę jeziora, z Piotrkiem teraz na sznurku z pontonem zamienionym w motorówkę, byle dalej! Myślicie, że się udało? Gdzie tam, odwracam się i co widzę?! Oczywiście różowe rękawki. Warkoczyki. I słyszę radosne bulgoty. Ja w wodzie po pachy, mała majta nóżkami w głębinie, CAŁA szczęśliwa i bez cienia strachu. „Robimy wyścigi, dobra? Kto pierwszy do brzegu!” – no ca coś studiowanie pedagogiki mi się przydało i wpadłam na ten świetny pomysł. Udało się. Więc jeszcze raz. I jeszcze, a co! Więcej się z tym dzieckiem naganiałam w wodzie niż z własnym, które grzecznie sobie obserwowało scenę ze swojego siedzonka i cieszyło się, że mama tak go ciągnie w te i wewtę.
Zanim padłam na zawał, to w końcu znalazł się tata dziewczynki i zaczął sam się z nią bawić. Uff… Może wcześniej chował się za drzewem, nie wiem. Może jest tak asertywny jak ja i bał się swojej córki, WCALE bym się nie zdziwiła.
Także, równowaga.
To by też wyjaśniało, że gdzieś na świecie są moje pieniądze… Te, które powinny być moje. Ktoś coś?… Albo gdzieś jest taki idealny porządek w domu… Bo u mnie tak średnio, bym powiedziała!
Czerwiec jest rzeczywiście fajnym miesiącem.W czerwcu wszystkie plany,
nadrobienia 10 miesięcznych zaległości są realne,czujesz moc.Nawet jak nie zaplanowałaś wakacyjnych turnusów to spontan zawsze możliwy.No i oczywiście w czerwcu na świąt przychodzą FAJNI Ludzie. WSZYSTKIEGO NAJLEPSZEGO to tak na wszelki wypadek gdyby zapomniała 26❣
Jeszcze tak szybko życzeń nie dostałam 😉 dzięki 🙂 czerwiec wymiata i już, no nie?