Zosia kolejny raz przewróciła się z boku na bok.
Nie, tak też niewygodnie.
Przykryła się i zaraz nerwowo odrzuciła kołdrę.
To bez sensu, pomyślała. Nie mogła zasnąć, koniec, kropka. Szkoda czasu na wiercenie się w łóżku. Już lepiej coś poczytać, może obejrzeć… Albo chociaż spokojnie pomyśleć.
Zosia wstała z łóżka, założyła ciepłe skarpetki, bo nocny chłód końca lata już się wdzierał do domu i podłogi były zimne jak lód, i podreptała do kuchni. Po drodze zgarnęła jeszcze długi, wełniany sweter. Przeszła przez ciemny korytarz, mijając schody i lustro obwieszone girlandami z okazji urodzin Julki. Zapalając tylko malutkie światło nad kuchenką nastawiła czajnik i przygotowała kubek. Wrzuciła do środka torebkę melisy do zaparzenia i chuchając sobie w ręce czekała, aż woda się zagotuje. Kurdzibąk, pomyślała, naprawdę trzeba zrobić remont. Całe ciepło gdzieś ucieka, znów wydadzą fortunę na ogrzewanie! A ceny ostatnio zatrważające… Spojrzała na karteczki ze swojego wakacyjnego planu „Nowa ja”, przyczepione do korkowej tablicy na ścianie. Ze wszystkich swoich wielkich planów zrealizowała zaledwie jeden punkt – Sławcio z Julką mają odświeżony pokój, przemalowany, zrobili porządek z zabawkami, których już nie używali, a Robert wstawił długie, podwójne biurko dla przyszłych uczniów. Sławek wprawdzie jeszcze rok został w zerówce, Julka poszła do pierwszej klasy, ale biurko jest już dla nich obydwóch. Sławek nie był jeszcze do końca gotowy na szkolne trudności, w końcu nie są z siostrą bliźniakami, Julka jest rok starsza. Wczoraj, w ostatni dzień wakacji, miała siódme urodzinki. Sławek będzie miał sześć lat w listopadzie.
Zosia zalała herbatę i przeszła z kubkiem do saloniku. Usiadła na kanapie i zapatrzyła się w ciemny ogród za oknem.
Nie dziwiła się, że nie może zasnąć.
Zbyt wiele myśli kłębiło jej się w głowie. Przeskakiwały z jednego problemu na drugi, jak nakręcone. Powoli popijając meliskę, Zosia próbowała uporządkować ten chaos w głowie. Rozdzielić problemy na pojedyncze. Na pasma, z którymi dałaby sobie radę.
Największym i najbardziej skłębionym problemem, który jednocześnie Zosia starała się zepchnąć najdalej w głąb umysłu, była rozmowa z mamą. Też się Asi zebrało na zwierzenia, pomyślała Zośka, zdenerwowana. Tyle lat nic, cisza, zaciśnięte usta, kamienna twarz, a tu nagle, proszę, chodźcie, musimy pogadać. I to jeszcze akurat w urodziny Julki! Po prostu super! Dobrze, że Alicja też była, bo pochmurna mina Zosi nie ułatwiała mamie rozmowy.
Ale teraz przynajmniej wszystko wie. Tylko czy to jej było potrzebne? Przez całe życie miała przekonanie, że jej rodzina to po prostu mama i ona, potem, jak już była nastolatką, to pojawił się Jaś, urodziła się Alicja, było dobrze. A teraz cała ta historia z jej ojcem.
Cholera jasna, jej ojciec był alkoholikiem i do tego bił mamę. Zosia wcale się nie dziwiła, że Asia wyrzuciła go z domu, nie mam jej tego za złe, myślała. Nie pamiętam Waldka, nigdy nie miałam żadnych przebłysków, wspomnień… Nic. Pamiętam, że próbowałam pytać mamę, czemu nie mają taty, jak inne dzieci, ale po jakimś czasie przestałam. Mama robiła się zachmurzona i nerwowa. Nigdy nie przyprowadzała do domu żadnych innych facetów. W szkole też nikt nie pytał. Cholera, pewnie inni wiedzieli, tylko ja nigdy nic nie usłyszałam! Musiały być jakieś plotki! I co ja mam teraz z tym zrobić?! Aśka, nie mogłaś sobie tej opowieści darować? Chciałaś mnie uszczęśliwić na siłę, czy co? Mam się teraz fajnie czuć, że jestem córką pijaka i furiata? Do szczęścia mi ta wiedza potrzebna?!
Mój ojciec… Pewnie na początku nie był taki zły, w końcu mama jakoś się w nim zakochała… Ale babcia nie lubiła go od początku. Mama mówiła, że babcia próbowała jej przemówić do rozsądku, że to w głębi duszy nikt dobry. A mama pewnie tak uparta jak ja, nigdy nikogo nie słuchała, mam to po niej! A co mam po nim?… Co mam w genach po pijaku? Ech, szkoda czasu na te rozmyślania…
Gdyby Zosia przerwała wewnętrzną tyradę i wsłuchała się w spokojniejsze głosiki w swojej głowie, usłyszałaby, co się działo w jej życiu po tym, jak ojciec zniknął a ona nigdy nie usłyszała dlaczego. Usłyszałaby od samej siebie opowieść o nieufności do ludzi. O zamknięciu się. Usłyszałaby i zrozumiała, czemu tak często nie umie spokojnie porozmawiać z Robertem. Czemu przypisuje mu gorsze intencje. Zrozumiałaby, ile nosi w sobie gniewu.
Przyjdzie jeszcze czas, kiedy Zosia Halska posłucha tej spokojniejszej siebie. Odnajdzie drogę do pogodzenia się z samą sobą. Być może jej „nowe ja” kryje się właśnie na tej drodze…
Długo tak siedziała na kanapie w saloniku. Kolejne pasma problemów czekały na roztrząśnięcie i przeczesanie. Ułożenie. Rozplątanie.
Myśli popłynęły w stronę choroby Jędrka. Byli poumawiani na kolejne badania. A wczoraj zrobiła pierwszy bezglutenowy tort, dało się zjeść! Wszyscy powoli przyzwyczajali się do nowej sytuacji. Ale teraz zacznie się szkoła i nie będzie już podjadania paluszków na przerwie, częstowania się cukierkami na urodziny, wpadania do sklepiku po byle co. Czy on da sobie radę? Czy nie będzie smutny?
A Hania?! Zosia zaczęła wiercić się z nerwów na kanapie, w końcu wstała i podeszła do okna. Hania w tym roku wybrała studia i zaskoczyła wszystkich, bo nie były to żadne studia artystyczne, a socjologia. Socjologia! Co to dziecko będzie robić z takim dyplomem?! Już lepiej mogła rok poczekać, pomyśleć i pojechać nawet do tych Włoch czy gdzieś, myślała zgryźliwie mama dorosłej córki. Bożesz ty mój, socjologia… Ale ingerować nie zamierzała. Wolny wybór to zawsze była ważna sprawa w życiu rodziny Halskich i nikt nie wyobrażał sobie układania życia przez innych. Cóż, taki los starej mamy, denerwować się dziećmi nawet gdy one już są dorosłe.
Julka rosła jak na drożdżach, zachowując jednak wciąż swój niezmącony optymizm. Często uśmiechnięta, opiekująca się bratem, zdawała się pozbawiona wewnętrznych rozterek i smutków. Coś jednak przyjdzie na pewno, myślała Zosia. Żeby to nie było nic, co zniszczy jej dzielnego ducha! Nie zabierze uśmiechu! Żeby to był jeden gorszy dzień, dziura w spodniach, kanapka, której nie będzie chciała zjeść… Nic innego. Niech to będą zwykłe, codzienne rzeczy. Podobno dzieci mają swojego Boga, niech on czuwa nad ich szczęśliwym dzieciństwem. Niech zbierają siły, żeby z dobrych wspomnień czerpać siłę do zmagań z dorosłym życiem. A czy ja mam te siły?, zaczęła się zastanawiać Zosia. Z czego ja mam teraz czerpać siły?
Noc trwała. Jeszcze potrwa, zacznie się nowy dzień. Pierwszy dzień nowego roku szkolnego. Za chwilę będzie szukanie wyprasowanej bluzki, nerwy, czy zdążą, spotkanie z nową panią, atmosfera oczekiwania, ekscytacji, szkolny hałas. Za chwilę. Teraz Zosia z pustym już kubkiem w dłoniach, zawinięta na kanapie w salonie w kocyk, wpatrywała się w ciemność za oknem. Noc była ciemna i pochmurna. Ogród ani las za płotem domu Halskich nie były niczym oświetlone. W tej nocnej ciemności czasem rozlegał się świergot pierwszych ptaków, trzaskały gałązki potrącone cieniem przechodzących zwierząt. Czasem zaszeleściły liście i trawy, kiedy przechodziły po nich cienie z przeszłości, zjawy. Zostawiały za sobą szare smugi, najpierw świetliste, potem coraz bardziej cieniutkie, ledwo widoczne, jak nitki pajęczyn babiego lata. Pajęczyny zdawały się oplatać cały ogród, krzyżowały się, rozbiegały, zawracały. Okrążały. Wyciągały się w stronę okna, chciały wejść do domu, rozsnuć się po pokojach, po snach… Nagle całą tą misterną pajęczą siecią coś wstrząsnęło, raz i drugi. Wszystkie nitki zadrgały, jakby przestraszone. Przez chwilę zapanowała cisza; cisza, która wessała w siebie nawet odgłos oddechu. Potem Zosia usłyszała cichutki płacz. Usłyszała samotność, strach, rozpacz. I wściekłość. Cała pajęczyna zadrgała ponownie, tym razem drgania były szybkie, jedno po drugim, jakby ktoś biegł po cieniutkich srebrnych nitkach. Dziwny odgłos płaczu, który coraz bardziej przypominał już tylko wściekłość, zbliżał się, narastał. Zosia w panice zaczęła w końcu myśleć o ucieczce, po pajęczynie mógł biec przecież tylko pająk, ale jaki pająk tak krzyczy, przemogła paraliż, całą siłę woli włożyła w poruszenie nogami, żeby tylko zejść z kanapy, wyjść z salonu, gdzie uciec? Do Roberta? Do góry, do dzieci? A jeśli sprowadzi na nich niebezpieczeństwo? Będę uciekać jak najdalej przed siebie, niech to coś goni tylko mnie! Hej! Tu jestem! Złap… –
Zosia nie dokończyła ostatniej myśli. Z gwałtownym ruchem nóg obudziła się na kanapie, cały czas ściskając w ręku pusty kubek. Zamknęła oczy jeszcze raz i powoli uspokajała rytm oddechu. Czekała aż przestanie tak mocno walić jej serce, czuła je w całym ciele.
Za oknem było już prawie jasno. Srebrne nitki babiego lata snuły się po trawie, między gałęziami, zupełnie zwyczajnie. Małe pająki kryły się gdzieś w ich głębi, czekając na nieostrożne muchy. Trawa lśniła od rosy, a ptaki już stanowczo nawoływały do rozpoczęcia nowego dnia.
– Halo, Alicja? Masz chwilę czasu? Czy Mikołaj…
– Hej, Zośka. Mam chwilę, Mikołaj jest ze swoim dzielnym ojcem. Dzielnym, bo wziął go na plac zabaw. Chyba nie wie, ile to będzie gonienia! I zgadnij, kto się pierwszy zmęczy!
– Na pewno nie twój synek, zgadłam?
– Dokładnie. Ale! Czekałam na twój telefon.
– Czekałaś?
– Zośka, przestań, po tych mamy rewelacjach na urodzinach Julki to ty musisz się wygadać. Musi to w tobie siedzieć. Ja może i jestem na urlopie z dzieckiem, ale zawodu nie mam zamiaru zmieniać. Więc jako psycholożka…
– Dobra, pani psycholog, już daj spokój. Wcale nie chciałam o tym mówić. Nawet myśleć o tym nie chcę.
– …
– Nie wierzysz mi?
– No nie. Ale dobra, to z czym dzwonisz?
– …
– Teraz ty milczysz. Zośka, tak nie można! Nie…
– Alicja, dobra już. Nie pouczaj mnie, małolato. Co ty w tym wieku wiesz o życiu. Słuchaj, dzwonię, bo miałam dziwny sen. Śniło mi się, że jestem pająkiem. Albo nie, raczej, że gonił mnie jakiś pająk. W każdym razie była tam pajęczyna, a ja się tak strasznie w tym śnie bałam, Jezu, jak ja się bałam! Myślisz, że to taki sen, że ja powinnam jednak iść na jakąś terapię? Jak myślisz, małolato?
– A ty jak myślisz?
– No kurdzibąk, ciebie pytam!
– Zośka, nie powiem ci tak, czy nie. Nie wyślę cię na siłę, jak ty sama nie będziesz chciała, to nic z tego. Co oprócz strachu czułaś w tym śnie? Coś pamiętasz jeszcze?
– Taki wielki smutek jeszcze. I… I nic więcej. Ale wrażenie było okropne. Jak się obudziłam, myślałam, że zwariowałam. Przestraszyłam się.
– A jak myślisz czego się przestraszyłaś? Przecież to tylko głupi sen.
– No właśnie! Myślisz, że wszystko ze mną w porządku?
– A ty myślisz, że wszystko z tobą w porządku?
– Jezu, Alicja, zaraz trzasnę tym telefonem! Nie możesz normalnie odpowiedzieć na moje pytania?!
– Nie mogę.
– A dlaczegóż to, jasnie pani wszystkowiedząca psycholog?
– Właśnie dlatego, że jestem psycholożką. I może o życiu nie wiem, tyle co ty, ale na swojej pracy się znam. I nie odpowiem na twoje pytania, bo to są… właśnie twoje pytania. Ty musisz na nie odpowiedzieć. Myślę, że nie zwariowałaś, nie masz zaburzeń do leczenia psychiatrycznego, przynajmniej ja tego nie widzę, ale masz mnóstwo nieprzepracowanych spraw w głowie. Twojej głowie. To ty sama musisz je poukładać. Psychoterapia to są, Zosiu, głównie pytania, na które musisz sama odpowiedzieć. Terapeuta będzie z tobą rozmawiał, wskazywał jakieś drogi, coś wyjaśniał, ale nikt za ciebie na twoje pytania nie odpowie.
– Alicja…
– No dalej, wyżyj się na mnie. Przyzwyczaiłam się, dam radę.
– No weź. Przepraszam.
– Halo? Coś zakłóca, możesz głośniej?!
– Nie przesadzaj, przepraszam. Wiem, że czasem jestem wredna. Daj mi numer do jakiegoś dobrego, tego, no, terapeuty. Spróbuję.
– To ja spróbuję znaleźć takiego, co sobie z tobą poradzi. Musi być co najmniej tak wredny jak ty. Poszukam, obiecuję. I…
– I co?
– I dobrze, że zrobiłaś ten krok. Czekałam na to. Kocham cię. Mikołaj, już jesteście! Szybko wam to poszło, chłopaki! Zosiu, pa, ja kończę, trzymaj się! Masz całusy od umorusanego siostrzeńca!
Masz rację Olu taki to już los starej Mamy przejmować się swoimi dziećmi w każdym wieku. Trzymam kciuki za Zosię i żeby terapia się udała!!!