Bo skoro i tak już jesień idzie… to jak tu nie czytać wieczorami! Czy tak w ogóle to już będzie padać do stycznia?? Czy to już kocyki się wyciąga i sweterki? Pelargonie zamienia na wrzosy? Czy to już czas na świeczki, herbatki i cały ten niby przyjemny ale w gruncie rzeczy depresyjny nastrój? No ej, jeszcze chwilę…
Dobra, niech będzie, może jak szybciej ta jesień przyjdzie, to i szybciej sobie pójdzie! A na dziś – kryminały.
„Billy Summers”, Stephen King – przeczytałam, zachęcały mnie polecajki z ulubionych blogów. Ale to naprawdę dobra książka! Na ogół nie mam przekonania do amerykańskiej literatury, Stefan Król też tak raczej w moim książkowym życiu jest z boku, jest takim dalekim krewnym, którego się odwiedza na weselach, to jednak „Billy” jest super. Choć jest część sensacyjna, w końcu bohater to snajper do wynajęcia, to głównym motywem jest rozliczanie się z życiem. Trochę w tym nostalgii, dużo gry z czytelnikiem, bo Billy pisze swoją pierwszą książkę i ma pierwszych czytelników i dla kogoś kto też lubi pisać, wszystkie jego emocje są jakby znane… Te rozterki – piszę dla siebie czy dla innych… No fajne. A że budowanie napięcia King ma jednak w małym palcu, to mimo, że akcja nie jest porywająca, to wciąga.
Spodobała mi się też „Wiosna zaginionych” Anny Kańtoch. Solidnie zbudowany świat, problemy i kryminalne i społeczne, ale nie tak skomplikowane jak na przykład w świecie Katarzyny Bondy. Jak ktoś lubi tropić spiski, to Bonda jest idealna, a jedna z części jej sagi z Saszą Załuską dzieje się w przestępczym światku Trójmiasta – nawet Wejherowo tam się pojawia. Ale dla mnie już męczące. Kiedyś mi się podobało, jak intryga goniła intrygę a na końcu okazywało się, że afera sięgała szczytów władzy i tajemnicza ręka z Pałacu Prezydenckiego odbierała telefon by potwierdzić istnienie kosmicznego spisku. Teraz już mnie trochę takie historie wkurzają, taka spiskowa wizja świata mnie wkurza.
Chyba że ktoś ciekawie problem pokaże, od nowej strony – jak Jakub Szamałek w swojej trylogii „Ukryta sieć”. To akurat polecam – Szamałek fajnie i z humorem pokazuje, jakie zagrożenia wiążą się z cyfrowym światem i sztuczną inteligencją. Chociaż dla mnie mistrzowskim ostrzeżeniem pozostaje póki co serial „Black mirror”! W „Ukrytej sieci” ambitna i zadziorna dziennikarka Julita zaczyna wbrew pogróżkom zajmować się sprawą, którą mogła zostawić w spokoju… Ale nie spodobały jej się groźby; a szantaż w postaci ataku na jej komputer i udostępnienie najbardziej prywatnych zdjęć tylko ją rozwścieczyło. I wpada w wir rozgrywki polityczno – gospodarczo – policyjno – obyczajowej. Wszystko z wątkiem edukacyjnym, bo Julita w świecie hakerów jest jak małe niewinne dzieciątko i uczy się – a my wraz z nią – jak powinno chronić się przed cyfrowymi zagrożeniami.
Tylko śmiać mi się chce z tych teorii o wielkiej potędze sztucznej inteligencji, jak w realnym świecie jeden system z drugim się dogadać nie mogą i ja nie dostaję skierowania na badania – choć pani doktor je wysyłała, potem nikt nie potrafi powiedzieć, czy dostałam termin wizyty na miejscu czy teleporady… A super smart coś na ręku mojego męża pokazuje mu, że śpi kiedy on siedzi obok i pije kawę. Hmm…
Ps. Przypomniało mi się – a propos nowoczesnych aplikacji – że kiedyś miałam takie coś do liczenia kalorii, w telefonie. I pracowicie wstukiwałam każde jedzonko, którego się nie wstydziłam, bo jak tu wpisać wylizanie miski po serniku??? A jak licznik zaczął wysyłać mi wiadomości motywacyjne, jaka to jestem super i jak mi świetnie idzie, ach, jaki to był mój przyjaciel… jaka byłam dumna z siebie… i nie wpisywałam mu już tych ciasteczek zjedzonych, bo mi go żal było zasmucać… Ale dosyć szybko z nim zerwałam. Jedzenie stało się znów przyjemniejsze!