Kiedy pisałam ostatnią część moich „Opowieści rodzinnych”, to w imieniu Zosi przypomniałam sobie tam dwie rzeczy, które zapamiętałam widać najbardziej z dziedziny zbrojnych konfliktów w moim życiu – to była wojna w Zatoce Perskiej i atak na WTC w Nowym Jorku. Choć rozmowę w domu Zosi skończyłam pisać, pamięć złośliwie pracuje mi dalej i przez ostatnie dni przypominają mi się kolejne miejsca. Kolejne reportaże, kolejne zbiórki, kolejny raz kiedy w radiu leci „Dziwny jest ten świat”.
Sarajewo. Kosowo.
Aleppo. Syria.
Etiopia. Somalia. Kongo. Rwanda.
Afganistan.
Czeczenia. Grozne.
Ataki terrorystyczne w europejskich miastach.
Wciąż żywe w mojej głowie opowieści wojenne.
Taki mój apel poległych.
Nie żyjemy w spokojnych czasach, jeśli w ogóle kiedykolwiek takie były!
Do tego zawsze problemy, kryzysy osobiste, choroby…
Skąd brać siłę?
Na pewno nie z nadziei, że to będzie koniec zmartwień, bo one końca nie mają. Gdzie się nie obrócić – znajdzie się następne.
Choć może łaskawie znajdzie się chwila na oddech. Na śmiech. Na przebłysk słońca.
Na rozmowę.
Na przytulenie.
Jak tej chwili nam zabraknie, to rzeczywiście – sił nie odzyskamy.
Nie miejmy do siebie pretensji, że odrywamy się od złych wiadomości, bo jest to nam potrzebne jak tlen. Że czytamy książki, że oglądamy seriale. Że wygłupiamy się z dzieckiem. Że zastanawiamy się, co na obiad. Bez codzienności tej naszej zwykłej, powszedniej, będzie łatwo nas złamać; jeśli nie będziemy trzymać się swoich codziennych drobnych spraw, to staniemy na brzegu morza rozpaczy i porwie nas z tego morza pierwsza fala…
Przeczytałam fajną książkę, „Bieg Anioła” Doroty Wójcik. Można się uśmiać – tylko trzeba lubić lekko czarny humor – i można też uronić łezkę. Taka historyjka o małej wsi kaszubskiej, z wariatką Gertrudą, starym proboszczem, co to na wszystko miał cennik, nowym księdzem , co zaprowadza boży porządek przy użyciu judo (ale fajnie mu to idzie), do tego historia jest też o fantastycznym, zdolnym synu głupiego ojca pijaka, o chciwym i durnym sołtysie, o żołnierzu – weteranie… I o psie. Bulterier, co straszy, ale chyba najbardziej swoimi śmierdzącymi bąkami. Jest też Dom Dziecka i mały wiejski sklepik. I pani Kleszczowa! Zaradna kobitka. A, jest jeszcze pani weterynarz, od której cała historia się zaczyna. A jak wpadniecie w te książkowe tryby to się wciągniecie, ja to gwarantuję!
Nie wiem tylko, co bardziej mi w tej książce pasowało – że mogłam się uśmiechnąć pod nosem, czy nawet zachichotać – czy może pomogło mi, że nad historią Gertrudy szczerze sobie popłakałam. Może dzięki temu wypłakałam też nieco inne żale i swój strach?
Oprócz czytania wypróbowuję nowe kosmetyki na moją „problemową cerę” – jak to się ładnie mówi na pryszcze jak u nastolatki – ale pocieszam się, że nie jest tak źle jak mi się w lustrze wydaje! Opowiadaliśmy sobie w szkole o Królewnie Śnieżce i o magicznym lustereczku i usłyszałam od jednej dziewczynki: „Ach, to lustereczko powinno panią pokazać!”. Także tak, jak tu nie kochać tej pracy!
Potem w ramach odpoczynku i relaksiku do kawy czytam sobie gorące dyskusje na naszych pięknych „soszial mediach”, jak to trzeba tłumaczyć ludziom, że ani stare gacie ani szpilki od Prady nie są nikomu potrzebne w dzisiejszych zbiórkach. Ja nie wiem, skąd ci ludzie się urywają… Czytam dalej… Tak, niedługo ukraińscy uchodźcy będą mieli w Polsce lepiej od nas… No rzeczywiście! Że też my tak dobrze nie mamy – zaledwie wystarczy uciec z ostrzeliwanego domu, zaledwie wystarczy, że trochę se pomarzłaś idąc z dzieciakiem parę dni na granicę, tam już potem raj, cud i miód! Bilety za darmo! Ale fajnie, no nie? Cos o darmowych kanapkach też czytałam… Zazdro.
Jak już się serio zaczynam wkurzać, czytając rasistowskie bzdury, czy domorosłe analizy ludzi, którzy wiedzy nie mają, ale internet li i jedynie i swoje napuszone przekonanie, że wiedzą wszystko lepiej, to po prostu odkładam telefon. Albo wracam do swojej bańki, gdzie pomoc należy się każdemu, kto jej potrzebuje, czy jest na białoruskiej czy na ukraińskiej granicy. Chyba gdzieś w poprzednim życiu byłam lekarzem… Może wyciągnęłam jakąś lekcję z historii… Choć na ogół wiadomo, że historia uczy, ze historia nic nikogo nie nauczy.
***
W radiu moim leci „Muzyka na trudny czas”, posłucham. W niebo popatrzę. Odłożę telefon. Zbiorę pomysły do innych wpisów, żeby było w nich więcej nadziei. Obiecałam Piotrusiowi ciasto waniliowe ozdobione w transformersy – to mu zrobię! Nic mi nie da siedzieć i płakać, chociaż na to mam głównie ochotę. Ale pamiętam, że to nie o mnie ten czas w historii. Ja mam bezpieczeństwo. Ja mogę minimalnie choć pomóc i zwyczajnie nie udawać, że nic się nie dzieje, to wszystko.
Słucham muzyki, leci „My way” Franka Sinatry.
Tak sobie słucham tej piosenki. Jak to jest ważne, żeby robić coś po swojemu. Bo co na koniec będzie się dla nas liczyć? Po mojemu jest czuć współczucie. Po mojemu jest znów i znów odzyskiwać codzienność z jej drobnostkami, a czasem dać się porwać smutkowi.
Zrobić apel poległych. Dać im chwilę w swoich myślach, nie udawać, że nie istnieli. Że sami sobie winni.
Czy moje łzy są oznaką siły czy słabości – nie wiem. Wiem, że nie umiem inaczej.
Jestem znów gdzieś pomiędzy – pomiędzy rozpaczą a nadzieją.
„Pod pustym niebem – odnajdę ciebie – nadziei chlebem – połamiemy się”. To z piosenki „Rozbitkowie”, nagranej w 2017. Można by ją nagrać i wcześniej i później… Jak wiele piosenek czy wierszy o ludzkim cierpieniu. Daję ja na przygrywkę, ale na krótko, bo nie można żyć tylko smutkiem!
***
Wiem, co jeszcze chciałam na koniec wam dać: fragment z książki „Opium w rosole”, oczywiście Małgorzaty Musierowicz. Rok 1983, stan wojenny w Polsce. Posłuchajcie:
„Gabrysia spojrzała na niego [Piotra Ogorzałkę] żywo.
– A co pan pisze? – spytała, siadając przy biurku naprzeciw Piotra. (…)
– Historię (…). Zrozumiałem któregoś dnia, że to, co przeżywamy dziś, jutro stanie się częścią historii. Pamięć jest zawodna. Po latach ten mój zeszyt będzie bezcenny. Wszystko tu mam. Każdy dzień. Każdą zbrodnię. Każde kłamstwo.
– Myślisz, że tylko z tego tworzy się historia? – obruszyła się Gabrysia (…) – Tylko ze zbrodni i kłamstw?
– Na ogół – potwierdził ze smutkiem Piotr.
– Ejże, a bohaterstwo? A idee? A…
– Tak, tak, idee, te wszystkie piękne idee, które nieodmiennie nikczemnieją…
– No, co za brednia!… – usiłowała dojść do głosu Gabriela, ale Piotr się uparł.
– Żadna brednia. Popatrz tylko na ten świat. Popatrz na tę degradację, popatrz na ten upadek kultury i obyczaju. Popatrz na upadek wszelkich autorytetów…
– Jezus Maria, ludzie, trzymajcie mnie, co on gada?!….
– Oczywiście – galopował Piotr, zapalając się w miarę mówienia coraz bardziej. – Jeżeli stosowanie się do wskazań autorytetów: rządów, ideologii, sztuki, nauki prowadzi do demoralizacji, upadku, rozkładu społeczeństw – to znaczy, że odrzucono pewne wartości podstawowe, a przede wszystkim prawdę!
– Kto odrzucił?! Kto odrzucił?! – impetycznie poderwała się Gabriela i oparła oburącz o biurko. – Ja nic nie odrzuciłam, kolego, ty mów za siebie… ty…
– Światem rządzi kłamstwo, nienawiść i chciwość – skondensował się Piotr.
– Coś takiego odkrywa się na ogół w wieku pokwitania! – wrzasnęła Gabriela, lecz Piotr nie zwracał na nią uwagi.
– I chciwość – powtórzył dobitnie. – Nadszedł czas na jakiś nowy prąd. Ale on się nie pojawi.
– On się już pojawił! – Gabriela huknęła pięścią w blat biurka.
– A skąd. Ten świat jest już jałowy i bezpłodny jak suche drzewo…
– Będzie taki – powiedziała ostro Gabriela, mrużąc oczy. – Będzie taki, jeśli wszyscy zaczniemy myśleć tak jak ty. Sam ty jesteś, bratku, jałowy jak suche drzewo. A do tego ślepy jak bezpłodny kret. Co ty się bierzesz do opisywania świata (…). Chcę powiedzieć, że na naszych oczach, stary, świat się odradza i zmienia. Powstaje nowa moralność, nowe idee, nowa cywilizacja miłości…
– Co? Cha, cha, cha! – zaśmiał się gorzko Piotr. – Cywilizacja miłości! Popatrz na ten świat, popatrz na ten świat! Policz, ile trupów dzisiaj padło na całym globie!…
– (…) Celowo nie chcesz mnie zrozumieć! – krzyknęła Gabriela. – Cywilizacja miłości powstaje mimo całego zła, to chciałam powiedzieć i…
– Boże, jak ja nie lubię idealistów! – krzyknął Piotr, łapiąc się czoło. – A zwłaszcza idealistek! Naiwni i szkodliwi…
– Szkod-li-wi?! – wyskandowała z furią Gabrysia i powstała z miejsca. – To właśnie idealiści zmieniają świat, kolego. Oni, a nie takie zapyziałe i ponure świrusy, jak…
– No, no! Tylko nie zapyziałe! Tylko nie zapyziałe!”
M. Musierowicz, „Opium w rosole”, Wyd. Akapit Press
Czytam sobie dziś Ciebie zamiast wiadomości, lepszej odmiany nie mogłam sobie zrobić! To jak ten musierowiczowy plasterek na serce. A na koniec już się śmiałam, uwielbiam „Opium”! Dziękuję, siostro!