Wsłuchiwaliście się kiedyś w słowo cier-pli-wość?
Ja słyszę w nim ciernie i ości. I bardzo mi to pasuje…
Bo to trudna rzecz, ta cierpliwość.
Chodźcie, coś wam pokażę:
*** sklep
- Maaamooo! Ja to chcęęę!!! Łaaa!
Aż mnie ciarki przechodzą, nie chcę pisać dalej, brr. Wszyscy to znamy. Cierpliwość czmycha gdzieś w najdalszy kąt, a mama chętnie też by się tam schowała.
***szkoła
– Nie wejdę! Nie pójdę! Nie zrobię!
Alternatywa:
– Wejdę! Pójdę! Zrobię!
Byle na odwrót, niż nakazuje rozsądek. I bezpieczeństwo.
***śniadanie
Ląduje na podłodze. Albo na głowie. Albo na śpioszkach, jeżeli akurat zapomnieliście założyć śliniaczka.
***przystanek autobusowy, dworzec
I głos z megafonu. Ten o opóźnieniu. I pada. Wieje. Śmierdzi. Ktoś obok pali a ktoś głośno do telefonu opowiada ze szczegółami o swoim życiu. A ty oczywiście już jesteś spóźniona.
***sklep, ale bez dziecka
Kolejka do kasy idzie coraz sprawniej, szybciej! Ale nie ta, w której akurat stoisz…
***trening na siłowni po tygodniu
A ty stwierdzasz, że właściwie już masz dosyć wyrobione mięśnie, wszystko gra i dziś obejrzysz film. I jutro też. Coś do podjadania też się przyda, no ba! Na te głupoty z wymachiwaniem hantlami już nie masz cierpliwości. Po cholerę…
***toaleta
I otwarty na oścież kibelek. Obok pusta rolka po papierze. Nie, przecież nigdy nie prosiliście, żeby jedno zamykać a drugie wymieniać! Nigdy!
***słuchanie wieści dziwnej treści o polskim sejmie
Ty, już teraz nic głupszego nie mogą zrobić! A tu niespodzianka…
***życie
Wciąż i wciąż. W kółko. I często nie tak, jak sobie wyobrażałaś.
W środku zamieniamy się w bulgocącą wodę. Wrzenie. Stan wręcz krytyczny, jak nie wykrzyczymy czegoś z siebie, to pękniemy. Puff, jak balonik. W końcu wszystko ma swoje granice, nasza cierpliwość też!
Tylko… ten wybuch przynosi tylko krótkotrwałą ulgę, zaraz za nim przychodzi wstyd i poczucie winy, tłumaczenia. Niektórzy odważą się przeprosić, inni wpadną w gorycz i żal do siebie, że miało być inaczej a wyszło jak zwykle.
Ot, zabrakło tej magicznej cierpliwości…
A czasem trzeba wyciągnąć rękę do siebie samego i do tego wszystkiego, co jest w nas skłębioną kulką smutku i złości.
– O, jesteś. A na długo wpadłeś, Smutek?
– A nie wiem, tak sobie na razie u ciebie w głowie posiedzę…
– No to chodź, siadaj. Średnio mam ochotę na twoje towarzystwo, ale wiem, że łatwo się ciebie nie pozbędę.
– Hehe. Patrz no, jak to jeszcze wczoraj takie plany miałaś na dzień pełen zadań, a dziś, przez mnie, nic nie zrobisz… Siedzisz w fotelu, patrzysz na chmury i nic nie robisz. Przepraszam, to przez mnie, to takie… smutne…
– No, Smutku, wiem. Ale dziś sobie popatrzę przez to okno a jutro już będę mieć dość. Jutro już ciebie nie będzie. Wiem przecież, znam cię nie od dziś.
Przepływają za oknem wszystkie szarości, deszcze, czarno-białe zdjęcia, przepływa żal. Widzę siebie, jak krzyczałam, że już nie wytrzymam „ani minuty dłużej! No żesz do cholery jasnej, czy ty mnie nie rozumiesz?!” i te wpatrzone we mnie przestraszone oczy swojego własnego dziecka.
Widzę, jak zacisnęłam zęby z żalu, że mąż mnie nie zrozumiał, a już nie miałam siły tłumaczyć. Zresztą, no ludzie, czasem naprawdę się zastanawiam, ile razy trzeba pewne rzeczy tłumaczyć!
Widzę, jak odwróciłam się od jego wyciągniętej na zgodę ręki, bo duma urażona mi na to nie pozwoliła…
Widzę, jak zapomniałam o paru ważnych rzeczach, z pracy mnie w końcu wyrzucą, bo to im się skończy cierpliwość.
A może widzę, jak sama w końcu podejmuje decyzję, że czas spróbować czegoś innego, niż dotychczasowa praca? Może te moje wybuchy, brak cierpliwości, smutek szary – może one chcą mi coś powiedzieć?
Przemęczenie, przewlekłe choroby, rutyna, przygnębiające sytuacje, zmartwienia o bliskich – wszystko to odbiera nam tę naszą świętą cierpliwość.
Ja sobie czasem ten mój smutek zapraszam, bo chcę, żeby pomógł mi zrozumieć i poukładać życie. On też ma coś do powiedzenia, jak wszystkie inne emocje w mojej głowie. Im bardziej chcemy je ignorować, tym bardziej one tupią i łomocą w duszy.
(Chociaż Radość mogłaby tupać nieco częściej!)
Jak coś rozpala we mnie gniew, to wiem, że jest dla mnie ważne, bardzo. Na nieważne rzeczy nie zwracam uwagi. Gniew budzi we mnie na przykład kryzys migracyjny – bo to dla mnie ważna sprawa. Brak porządnego, rządowego namysłu nad reformą szkolnictwa – bo to dla mnie ważne. Bezsilność wobec niektórych sytuacji rodzinnych też budzi we mnie gniew, bo chciałabym, żeby niektórych problemów nie było. A one są. Może ten gniew popchnie mnie w stronę rozwiązań?… Może z gniewem też się warto zaznajomić, żeby nie wpadał niespodziewanie i nie przejmował nad nami kontroli? Rozpoznać, kiedy się zbliża i odpowiednio przygotować. Żeby nie zmiótł z naszego życia wszystkiego, co kochamy – bo gniew to też niszcząca siła. Zarówno wybuchający znienacka jak i tłumiony i wciąż spychany w zakamarki myśli i głowy.
A ze wstydem też się warto zaprzyjaźnić? Może lepiej mu drzwi zamykać przed nosem, żeby się za wygodnie nie rozsiadł. „Wstyd to kłamać i kraść” – lubię to powiedzenie, zwłaszcza jak ktoś mówi, że nie chce spełnić jakiegoś swojego drobnego marzenia, nikomu nie szkodzącego, bo się WSTYDZI. Bo co ludzie powiedzą.
Ano różne rzeczy pewnie powiedzą. I co? I wsio. I nico.
Jak już tak w tym fotelu posiedzimy i pogadamy sami ze sobą, to łatwiej będzie nam też będzie pogadać z innymi. Tu się zgodzić, tu przemilczeć, tu zaznaczyć, że masz inne zdanie. Na spokojnie. Jak się rozsupła kłębek emocji we własnej głowie, to łatwiej dostrzec takie same kłębki u innych ludzi – i ich zrozumieć. Także u swoich dzieci. Jak się uporamy ze swoimi emocjami, zrozumiemy, skąd się biorą – to łatwiej nam zrozumieć, co się dzieje w głowach naszych dzieci. I to zrozumienie jest kluczem do słynnej cierpliwości. Widzisz, jakie emocje targają zapłakanym parolatkiem, co nie może akurat teraz dostać tego, co by chciał, bardzo, bardzo, bardzo by chciał – i wzdychasz:
„No tak, ja też się denerwuję, jak nie mogę osiągnąć tego, co chcę. Tylko ja to już rozumiem, a ten biedak jeszcze nie. Zaraz z nim pogadam, niech się tylko uspokoi”.
„Ja też nie lubię publicznych wystąpień, nie będę zmuszał do nich swojego dziecka, znam ten lęk”.
„Ja czasami robię rzeczy, które kończą się klęską, choć były wspaniale zaplanowane, a co dopiero moja córka, która planować jeszcze nie umie a chce osiągnąć już wszystkie sukcesy i wspiąć się na każdą górę”.
Cierpliwość to nie obojętność na wszystko, co się dzieje wokół, ale wewnętrzny spokój, który mówi, że tak czasami jest. Że życie jest raz kolorowe, raz szare. Jak za oknem. Że muszę coś wiele razy tłumaczyć, żeby kilkuletni człowiek zrozumiał, dać mu też przestrzeń na zrozumienie samego siebie. „Czyli jak ja wpadam w złość i wrzask – myśli sobie mały Jaś – to mama i tak mi ni daje tego, co chcę. Bo nie może. A jak może mi dać, to daje bez moich wrzasków. Aha! Że też nie zrozumiałem tego szybciej! Tyle zmarnowanych lat!”. Miejmy tylko nadzieję, że pomyśli to przed osiemnastką.
Cierpliwość to równowaga.
Powiem wam na koniec o mojej ulubionej naukowej teorii, jeżeli chodzi o zrozumienie i cierpliwość wobec dzieci.
Gadzi mózg. Słyszę tę nazwę co jakiś czas, a przeczytałam o niej więcej w książce Stuarta Shankera i Teresy Barker, Self-Reg (Jak pomóc dziecku i sobie), Wyd. Mamania.
Powiem wam moimi prostymi, żołnierskimi niemal słowami:
Nasz mózg składa się z trzech części: kory nowej (tej od myślenia), części paleolitycznej (tej od emocji i popędów) i części gadziej (najstarsza i najbardziej prymitywna część).
I to ten gadzi mózg przejmuje kontrolę, kiedy uzna, że zaistniało zagrożenie dla życia i bezpieczeństwa. Wyłącza myślenie, wyłącza kontrolę i człowiek staje się stworzeniem walczącym o życie – nawet, jeśli ów gadzi mózg uzna, że tym zagrożeniem jest, na przykład, kąpiel w wanience. A jak już się gadzi mózg włączy, to nie ma zmiłuj. Dziecko staje się wtedy rozpędzonym autem na autostradzie życia. Nie wyhamuje w sekundę, nie wyhamuje w minutę, nie ma zmiłuj, że się powtórzę. Postawiony w stan alarmowy organizm musi stopniowo odzyskiwać kontrolę i równowagę – mówiąc wprost – dzieciorek musi się wykrzyczeć. Dobra, wywrzeszczeć, przyznaję. Sąsiadki GOPS gotowe są wzywać. I w tym momencie nic nie daje żadne tłumaczenie, żadne groźby, równie dobrze możemy usiąść obok i cytować Odę do młodości, czy fraszki. Blablablabla. Dopóki nie przejdzie atak gadzi, czekamy. Jeżeli mamy do dyspozycji poduszki pod ręką, to możemy je podsunąć, żeby nasz gadzik w ataku furii nimi rzucał, bo nie możemy dopuścić, żeby zrobił krzywdę sobie lub nam. Do rozmowy na temat tego, co się wydarzyło, najlepiej wrócić w najbliższym czasie, kiedy dziecko będzie spokojne.
Rola dorosłego polega na tym, żeby jak najrzadziej dopuszczać do włączenia się gadziego systemu alarmowego – czyi nie dopuścić do całkowitego przemęczenia dziecka. Przechodziliśmy to w domu, kiedy pewien mały ktoś nie lubił kąpieli wieczornej. Lepiej szło, kiedy NIE był zmęczony, śpiący, głodny, rozdrażniony czymś innym, marudny. W takim stanie łatwiej i nam kontrolować własne emocje, prawda? Zadowolony człowiek, w każdym wieku, łatwiej podejmie się niekomfortowych czynności. I to jest całkowicie zrozumiałe.
Do całkowitej nauki kontroli nad emocjami dochodzi prawdopodobnie około 25 roku życia, ale na ogół dziecko, z którym o emocjach się rozmawia, radzi sobie w wieku już około siedmiu lat (uff!)
Nam hasło: „oho, gadzi mózg się włączył” pomagało okiełznać własną chęć krzyku. Jak wiedzieliśmy, że trzeba przeczekać, to było łatwiej. Nie marnowaliśmy energii na tłumaczenie czegokolwiek w tym momencie. Za to rozmawialiśmy później. W szkole też mi się ta wiedza przydaje, nie powiem, bo wiem i zgadzam się z tym, że pewnych etapów nie przeskoczę szybciej, niż dziecko i jego emocje będą do tego gotowe. A rozmowa zawsze się przyda.
Takie moje wychowawczo-życiowe złote myśli.
Macie swoje sposoby na odzyskiwanie cierpliwości? Podzielicie się?