Jestem nauczycielką od roku 2004. Trochę się tych lat nazbierało... I trochę doświadczenia. Chociaż wciąż lubię obserwować niedoścignione wzory. Wciąż myślę, że następnym razem zrobię coś lepiej, tak jak zrobiłaby to lepsza nauczycielka. Wciąż lubię rozmawiać o tym, co można poprawić. I lubię słuchać, jak wypowiadają się mądrzejsi ode mnie.
Ale dziś to ja będę mówić, bo pozbierałam kilka moich porad - i kilka takich pościąganych od tych mądrzejszych - porad na temat: jak pomagać dziecku w nauce?
Moim ideałem jest szkoła, po której dziecko odpoczywa, szkoła; która tak wykorzystuje czas w niej spędzony, że w domu już nic nie trzeba robić. Po szkole powinien być czas na pasje, na spotkania, na książki, na filmy, na wyjazd, wyjście… Na życie bez stresu. Brzmi nierealnie. Prawda? No jest to w dzisiejszych czasach marzenie. Dużo zmian byłoby potrzebnych, zmian mądrzejszych i idących w zupełnie innym kierunku, niż proponuje dzisiejsze dostojne Ministerstwo Edukacji i Nauki.
Ministerstwo Nonsensu.
Ale na szczęście ja jestem nauczycielką przedszkolną i tego będę się trzymać, za dużo nerwów kosztuje mnie wypowiadanie się na tematy nauki szkolnej.
I jako nauczycielka zerówki będę w przyszłym tygodniu przeprowadzać zebranie. Będę mówić o tym, co wspiera rozwój dziecka w tym wieku w domu. I pomyślałam, że połączę blog z życiem i spiszę sobie najważniejsze porady właśnie tu, dla wszystkich, do przypominania sobie i do wracania w razie potrzeby. Jak pomagać dziecku w nauce – jako rodzic? Jak wspierać rozwój dziecka w domu?
I nie są to jeszcze zadania domowe, więc zapraszam!
Oto porady nauczycielki!
Łapcie, kochani, korzystajcie i po świecie rozsyłajcie!
Nie będę zasypywać wiedzą psychologiczną o rozwoju dziecka.
Jedno, co trzeba wiedzieć i mieć w głowie, to że dziecko osiąga nowe etapy rozwoju dopiero, kiedy skończy etap poprzedni. Kiedy będzie gotowe. Kiedy zbierze odpowiednią ilość doświadczeń, które pomogą odkryć kolejne zasady rządzące światem. Przy czym słowo doświadczenia jest tu kluczowe – dzieci uczą się całym ciałem. Nie tylko przez oglądanie i słuchanie, ale przez dotyk, manipulacje (w sensie poruszania przedmiotami).
No dobrze, prawdę mówiąc, jest jeszcze jedna ważna zasada psychologiczna. Żeby dziecko nabywało doświadczeń, uczyło się dzięki temu, potrzebna jest też nasza cierpliwość i spokój. Napisano na ten temat wiele mądrych poradników. Sprowadzają się w skrócie do tej właśnie zasady – dziecku potrzebny jest święty spokój od naszych dorosłych problemów i cierpliwość w pokazywaniu świata. Budowanie zburzonej po raz pierdyliardowy wieży, liczenie schodków po drodze, czytanie wieczorem, tłumaczenie, czemu tak, a nie inaczej, pozwalanie na błędy i ich poprawę, uczenie samodzielności, wiara w jego/jej siły.
I na tym cały trud wychowania polega, że to się tak rzadko udaje w całości. Też o tym wiem.
Ale, choćby się zaklinali, że jak do tego doszło to nijak nie wiemy, ups, to jednak mamy te swoje dzieci, chodzą już prawie do szkoły i jednak w imię czystej przyzwoitości powinniśmy trochę im pomóc. Do osiemnastki jakoś zleci, no nie? Póki co, oddychamy głęboko, pijemy kawę – u mnie działa też na uspokojenie – i spokojnie działamy.
Czekaj, stop, już pijesz kawę? A co z kurtką, szalikiem, czapką dziecka, bucikami? Kawa nie zając, zaraz będzie, ale najpierw dopilnuj, żeby twój już-nie-taki-mały bobasek SAM zdjął swoje rzeczy, SAM ułożył jak najwięcej na miejsce i żeby SAM pamiętał o umyciu rąk. Jak zapomni, to UWAGA! Nie wygłaszamy kilkuminutowego kazania (przecież kawa stygnie) tylko krótko przypominamy: ręce. Albo: łazienka. Albo: zarazki. Zależy, jaki macie swój rodzinny kod. W wersji dla zaawansowanych możecie nawet spróbować po prostu podnieść jedną brew i czekać, aż kółeczka w głowie dziecka zatrybią i też bez słowa zawróci ono do łazienki umyć łapy.
Co chcę powiedzieć: jest czas na naukę i tłumaczenie, ale jest też czas, kiedy już trzeba po prostu obowiązki egzekwować. Na spokojnie, każdemu zdarza się coś zapomnieć, popełnić błąd, pomylić. Często o tym zapominamy w stosunku do dzieci, jakby one każdego dnia, zwłaszcza w szkole, miały działać jak idealnie naoliwione trybiki w maszynie.
Tak się nie da, nie ma się co łudzić. Zbyt wysokie wymagania mogą tylko zniszczyć psychikę. Brak wymagań też nie jest dobry. Wychodzi więc na to, że nie mamy wyboru: uczymy samodzielności, przypominamy, ale krótko, i w razie gorszego dnia pomagamy.
Te same zasady – tłumaczymy, pokazujemy, po trochu wymagamy, a w razie potrzeby pomagamy – dotyczą takich codziennych sytuacji, jak:
- Określania stron prawo/lewo, góra/dół, z przodu/z tyłu, pomiędzy, w środku, wewnątrz/na zewnątrz itd. (orientacja w przestrzeni).
- Przewidywania: jak myślisz, co się stanie, jak…, kiedy… – czujecie, jaki to zdanie ma potencjał? Ile można dzięki temu pytaniu osiągnąć? To pytanie – petarda! A jak myślisz? – uwielbiam to pytanie! – Mamo, a po co mamy skórę? – A jak myślisz? I słuchasz, co twoje dziecko właściwie już wie, a czego jeszcze nie. Po “A jak myślisz?” zaczynają się istne czary. Prawdziwe wychowanie – słuchanie. Zaczyna się rozmowa. Zwłaszcza, jeżeli traktujesz swoje dziecko jak człowieka – co z góry zakładam – i nie wyśmiewasz go/jej za braki w wiedzy. To chyba oczywiste, prawda? I razem się zastanawiacie, co się stanie, jeśli zostawimy bałagan, nie umyjemy zębów, nie będziemy zarabiać pieniędzy, przypalimy obiad, rozchorujemy się i nie weźmiemy syropu itd… Uczymy przewidywania następstw i konsekwencji. Dobra na to jest gra w Jengę!
- Przeliczania przeróżnych przedmiotów. Schodów, kroków, klocków, cukierków, misiów, gości na urodzinach, a dla gości trzeba przygotować talerze, sztućce, ile to będzie? A ile godzin minie? A jaka to liczba? A która strona w książeczce? A policz na paluszkach? Nie bójmy się pozwalać liczyć na palcach – kiedy przestaną być potrzebne, dziecko przestanie ich używać. Jeszcze w pierwszej klasie spokojnie może używać palców, patyczków, nie mówiąc o liczydłach. Potrzebuje naprawdę dużo razy przeliczyć sobie coś na konkretach, żeby zapamiętać to działanie i wykonywać je automatycznie. A jeśli widzimy, że nasze dziecko nawet na palcach czy innych patyczkach dużo się myli, to może znaczyć jedno: ono potrzebuje JESZCZE więcej czasu i być może spokojniejszej atmosfery (badania w Poradni to osobny temat).
- Bierzemy dziecko ze sobą do kuchni. Pozwalamy coś zważyć, coś przelać (jak się rozleje, to nasz bystrzak wie, gdzie są ściereczki i wyciera, my tylko poprawiamy, a tak to sobie spokojnie kawę pijemy), pomieszać, palcem sprawdzić, ba, nawet ręką, niech będzie… Pomyślcie sobie, że w tej chwili oszczędzacie na zajęciach sensorycznych, za które trzeba czasem płacić po kilkadziesiąt złotych za godzinę! Przepisów na masy kolorowe, białe, slajmowe, solne, porcelanowe i Bóg wie jakie jeszcze, jest w internecie tysiące. A jak nie masa, to choćby i zwykłe ciasto, niech to dziecko też łyżką w misce pomerda i wie, co to znaczy szczypta. Kuchnia powinna być w każdej przedszkolnej sali, tak właściwie, bo to kopalnia wiedzy i doświadczeń! To pierwsza broń na froncie walki z matematyką!
- Organizowania okazji do ćwiczeń i zabaw na świeżym powietrzu – czy na placu zabaw, czy w domu na podłodze – w każdym razie dziecko nie może cały dzień siedzieć “grzecznie” przed komputerem, laptopem, komórką, tabletem czy telewizorem (coś pominęłam?). Dziecko uczy się całym sobą, bez możliwości ruchu jego mózg też popada w stan odrętwienia, zmęczenia.
- Rozbudzania zainteresowania światem. Tym prawdziwym, bo do wirtualnego raczej nie potrzebują zachęty. Dziecko, które idzie do szkoły, powinno być zainteresowane zdobywaniem wiedzy o świecie, o sobie, o państwach, o flagach, o stworzeniach fantastycznych i realnych, o samochodach, o wężach, o bajkach i baśniach, o książkach, o drzewach, o dinozaurach, o dawnych czasach…
- Opowiadania. Uczymy też opowiadania – o ulubionej bajce, o tym, co się działo w ciągu dnia, co było u babci a co u cioci, przypominamy, co robiliśmy w czasie urlopu, sami opowiadamy również o ulubionym filmie z dzieciństwa, o swoim dniu, o swoich przeżyciach, z dzisiejszego dnia albo z dzieciństwa… Wiecie, jaki jest najlepszy czar na dzieci? Taki czar, co je zamienia w zasłuchane nieruszające się posążki, które tylko oczy mają szeroko otwarte i chłoną wszystko co, słyszą? Taki czar zaczyna się od epickiego westchnienia ze słowami “o mój Boże! Przypomniałam sobie coś!” I zaczynamy, z gestykulacją, z emocjami, z wypiekami na twarzy, opowiadać. Że kiedyś też się tak pokłóciliśmy z przyjacielem. Że kiedyś też mieliśmy gorszy dzień. Że jeszcze wczoraj zdarzyło nam się coś zupełnie, ale to totalnie niesamowitego… (ja na przykład często opowiadam treść przeczytanej niedawno książki dla dzieci, albo jakiejś bajki), opowiadamy, rozmawiamy. Ćwiczymy coraz dłuższe skupienie uwagi. Pytamy, a co ty byś zrobił? To było fajne zachowanie? Co można było zmienić? Jak ci się podobało? A jaka była twoja przygoda?
- Uczymy jednej z najważniejszych rzeczy – wiary w siebie. Serio, bez tego nauka w szkole to wylęgarnia traum i problemów. Wszyscy potrzebujemy wierzyć w siebie, w swoje możliwości, a dzieci szczególnie! Ale to temat na osobny post, coś mi się wydaje… Póki co jako uniwersalną radę daję taką jedną prościutką. No, może dwie. Gramy w gry – planszowe i nie oszukujemy, czasem przegrywamy, czasem wygrywamy i nie robimy tragedii z dziecięcej reakcji. Trochę się nasz Dziedzic pozłości, wiadomo, ale jak w końcu wygra, to się będzie cieszyć. Takie życie. Nie da się ciągle wygrywać i być sztucznie najlepszym we wszystkim. Po drugie, nie wyręczamy. Pewność siebie wynika z tego, że widzę, że coś zrobiłem/am, samodzielnie! Umiem! A mama z tatą klaszczą mi brawo! Ale jestem de beściak!
Niech sprawdzę – samodzielność, liczenie, orientacja w przestrzeni, przewidywanie, opowiadanie, skupienie uwagi, dużo ruchu, wiara w siebie. Pozostało tylko dodać – czytanie… Zawsze się sprawdza.
Nie tylko dzieciom się sprawdza, ale i rodzicom. Oto kilka polecanych książek dla rodziców:
- Dziecięca matematyka – dwadzieścia lat później. Książka dla rodziców i nauczycieli starszych przedszkolaków. Edyta Gruszczyk – Kolczyńska, Ewa Zielińska, Kraków 2015, wydawca: bliżej przedszkola. Ponad dwieście stron przykładowych zabaw dla dzieci 6-letnich, z zakresu przygotowania do nauki matematyki w szkole. Po prostu rewelacja.
- Jak nie krzyczeć na swoje dziecko. Wychowanie bez złych emocji. Carla Naumburg Wydawnictwo Muza. Taki pełen humoru i przykładów z codziennego życia poradnik – jak być spokojniejszym rodzicem. I takim, który jest obecny z życiu swojego dziecka.
- Gazetki, czasopisma, takie, które sami wybierzecie, zgodne z waszymi zainteresowaniami, jest tego mnóstwo. A w razie braku pomysłu sprawdzi się odwieczny “Miś”, “Abecadło” czy “Świerszczyk”. Tylko trzeba mieć czas potem z dzieckiem posiedzieć.
- Minecraft – akurat mój Piotrek jest w Minecrafcie zakochany po uszy, więc staram się to jakoś w miarę rozsądnie przekierować. Są książeczki do czytania „Minecraft. Tryb czytania” i są z zadaniami „Minecraft. Megazadania” z określeniem wieku. I rzeczywiście co jakiś czas sobie robimy.
- Moje sylabki w przedszkolu. Różnicowanie sylab, A. Fabisiak – Majcher, E. Ławczys, Wydawnictwo WiR – wspomagająco do nauki czytania. Cała książeczka to czytanie sylab, wklejanie sylab, pisanie sylab… Robimy czasem, jak mamy siły i chęci, i jak zaczniemy to już musi być zadanie do końca. Wtedy już czasem Piotrkowi się nie chce, ale trudno. Robimy najwyżej jedną stronę.
- Kotki Dorotki, Pieski Tereski. Czytam uważnie, Joanna Krzyżaniak, Centrum Edukacji Dziecięcej – dorosły czyta, dziecko ma jak najwięcej zapamiętać. Co jakiś czas pojawia się bowiem pytanie odnośnie przeczytanego/wysłuchanego tekstu. Jest zabawnie, żartobliwie, lekko… Dobre do ćwiczenia koncentracji uwagi.
- Pierwsze czytanki dla… Instytut Książki, wybór wierszy i krótkich utworów dziecięcych, same dobre nazwiska autorów: Zofia Stanecka, Joanna Kulmowa, Michał Rusinek, Grzegorz Kasdepke, Joanna Papuzińska i inni…
- Elementarze do nauki czytania – teraz jest taki trochę boom na „stare” elementarze, jak ten słynny Falskiego, czy Litery (z mojego dzieciństwa). Są też współczesne do czytania metodą sylabową, z kolorystyką do wyboru… Każdy znajdzie coś dla ciebie! Ale działa tylko, jeśli nie jest połączone z stresem i jeśli dziecko jest nauką czytania zainteresowane.
- Atlasy, mapy – do rozmów, do poszerzania wiedzy, do zabaw, do przeglądania… Niech sobie leżą, nie muszą być wykorzystywane codziennie, ale w razie potrzeby – są pod ręką. Nie tylko smartfon i wujek Gugiel – mapy w książkach też mają swój urok.
- Nauka. To lubię. Tomasz Rożek, Wyd. Wilga. Z serii „Nauka…” mamy Kosmos – jeszcze za szybko, Piotrka nie interesuje, i Tak działa człowiek – to już bardziej. Z moimi dziećmi w szkole zaś oglądałam parę odcinków Nauki na YouTube, doktor Tomasz Rożek świetnie tłumaczy zawiłości naukowe świata! Proszę bardzo, sprawdźcie sami: TU, NAUKOWY KLIK
Polecam też dwie sprawdzone strony z zakresu edukacji przedszkolnej: pani Monia – opowiada o rozwoju przedszkolaków, ma świetnie prowadzony instagram, gdzie bardzo mądrze opowiada o tym, jak fajnie żyć w zgodzie z psychologią dziecięcą; i jest też pani Zuzia, kopalnia pomysłów matematycznych, zabaw, cierpliwego wyjaśniania, po co, na co i komu. A jak matematyka w dzieciństwie dobrze ruszy, to potem – będzie tylko coraz lepiej! Warto, prawda?
Pani Olu, odniosę się do pierwszego akapitu, tego o szkole z marzeń. Sama o takiej marzyłam, myślałam nawet o otwarciu. Nie wyszło. Jednakże znalazłam taką szkołę podstawową dla mojego najmłodszego syna (w tej chwili jest już w liceum). Dla mnie bomba, ale duże grono rodziców nie potrafiło zrozumieć, że dziecko po szkole niczego się nie uczy. Jak to, trzeba mu zapewnić samodzielnie rozrywkę, to już lepiej gdyby były zadania domowe, itd. itp.
Summa summarum nie wiem, czy społeczeństwo do takich placówek dojrzało.
Smutne to. Ale fakt, że my jako ogół społeczeństwa dużo rzeczy mamy jakoś dziwnie w głowach poukładane. A kto chce inaczej, to odczuje na sobie dziwne spojrzenia i szepty. Myślę, że niestety stąd bierze się też część problemów z edukacją, nie tylko ze strony odgórnej, ministerstwa… I co tu robić? Chyba powolutku robić swoje, może cos powolutku drgnie… Tylko szkoda dzieci.