Wspomnienia. Opowiastki. Na przykład o tym, jak zostałam bez grosza przy duszy... Wolna i szczęśliwa! Garść wspomnień ze wspaniałego weekendu. Zapraszam na Literacki Sopot 2023!
Przyznam się wam, że jeszcze nigdy nie byłam na żadnych literackich targach. Nigdy nie byłam świadomie, z programem w ręku i zakreślonymi spotkaniami, na których chciałam koniecznie być. I ten pierwszy raz był ŚWIETNY!
Mój portfel sądzi inaczej, ale on patrzy ze złej perspektywy.
Trzeba sobie uświadomić, mój portfeliku drogi ( albo raczej już bardziej tani niż drogi), że te wszystkie kupione książki były W PROMOCJI. W dodatku z autografami! Wiesz, ile ja tak naprawdę zaoszczędziłam?! Nie wiesz?
Ja też nie wiem, nie będę się tu rozliczać co do grosza, ale uwierz mi na słowo – zaoszczędziłam mnóstwo kasy. MNÓSTWO.
Tylko mąż musiał po mnie podjechać na dworzec, bo nie miałam na bilet autobusowy do domku, ale co tam, i tak się cieszę, że Literacki Sopot mnie nie ominął i nie żałuję ani jednej wydanej złotówki. A gdybym była bogatsza, to w ogóle musiałabym przyczepkę mieć. Taczkę.
Literacki Sopot łatwo było przeoczyć w tłoku pomiędzy monciakiem a molo. Dwa niepozorne namioty, biało-niebieskie, ale w środku! Co krok – inne stoisko. Inne wydawnictwo. Każde z książką, która kusiła. I szeptała: “weź mnie…, no weź”…
Na przykład przy wydawnictwie Książkowe Klimaty. Oglądamy z Kasią i nagle ona pyta:
-Ola, kupiłabyś książkę po przeczytaniu jednego zdania?
-A pokaż! – otwieram, czytam dowcipny, mądro-gorzki dialog babci z jakimś bohaterem i mówię dalej: – No, kupiłabym… Podoba mi się to zdanie.
-To ja poproszę – zwraca się moja siostra do sprzedawcy.
-Ależ oczywiście. To książka nominowana do nagrody Angelusa, bardzo dobra – zachwala sprzedawca.
-A widzi pan, jaki mamy dobry gust? Po jednej chwili wiedziałyśmy, że to dobra książka!
I Skąd Sasy Stanisica powędrowało do Kasi torby. Możecie o samej książce poczytać TU (Klik o książce)


Spotkanie z niemieckim pisarzem dla dzieci Ulrichem Hubem. To autor historii o naszych ulubionych pingwinach, co spieszą się na arkę, albo o owcach, co chcą zobaczyć, czemu pasterze je zostawili i pobiegli do jakiejś stajenki w jakimś Betlejem. I jeszcze jest opowieść o przyjaźni, kiedy to kulawa kaczka i ślepa kura udają się razem w podróż w nieznane… Pan Hub ma dar pisania opowieści z drugim dnem. Czytamy o zwierzątkach, a myślimy o sobie, o ludziach. Rodzą się pytania. A jak nie, to przynajmniej jest trochę śmiechu, bo humoru jest w jego książkach zawsze pod dostatkiem. Na spotkaniu autorskim było tak miło, zabawnie i mądrze, że nie przeszkadzał nawet deszcz lejący się na plecy i miejsca poniżej pleców…
W sumie polecam taki sposób na upał. Usiąść na chwilę w mokrym, wypełnionym wodą leżaku a potem schnąć powoli na słoneczku, leniwie sobie spacerując wśród książek. Grunt, że autograf jest!



A jakie sprytne techniki manipulacyjne stosują niektórzy wydawcy! Nie uwierzycie, jak to trzeba na siebie uważać! W sobotę byłam na stoisku jednego z moich ulubionych wydawnictw, Pauzy, i odważyłam się poprosić panią Anitę, co jest zarządcą swojej jednoosobowej grupy wydawniczej, o autograf na pamiątkę. Może przyniesie mi szczęście przy moich próbach wydawniczych, taką sobie robię nadzieję. I kupiłam książkę, którą miałam na liście jako lekturę obowiązkową: Długa odpowiedź Anny Hogeland, jest z wątkiem macierzyństwa, a ja – wiecie – lubię takie wątki. W każdym razie na drugi dzień przechodzę tam po prostu obok, zerkam tylko ukradkiem, ile jest jeszcze innych fajnych opowieści na ich półkach i słyszę:
-O, a pani była u nas wczoraj! Prawda?
O żesz. Podeszłam. Pogadałam, posłuchałam. I gdyby nie to, że moja siostra skusiła się na Stregę Johanny Lykke Holm, to pewnie sama bym ją kupiła… Po takiej miłej rozmowie…
O propozycjach pauzowych możecie poczytać tu: PAUZA KSIĄŻKOWA
Warto zapisać się na newsletter i śledzić promocje. To od nich mam jedne z moich najukochańszych opowiadań: Trzymam wilka za uszy Laury van der Berg. Opowiadania z granicy jawy i snu, trochę zawieszone gdzieś pomiędzy rzeczywistością a marzeniami, lękami, niedopowiedziane, tajemnicze…

Akapit Press – wydawnictwo, które zawsze będę darzyć sentymentem, bo wydali Jeżycjadę. Moją ukochaną Musierowicz. No i stoi sobie przy stoisku tego wydawnictwa miła pani i w trakcie rozmowy pyta, czy nie zaciekawiłaby mnie pewna książka, nosząca tytuł Na jabłonkę!
-No nie wiem – waham się, jak to ma być kiepska obyczajówka, to dziękuję bardzo, nie lubię. A pani jakby wyczuła moje myśli (skubana!) i dodaje z szelmowskim uśmiechem:
-Bo to ja ją napisałam i jest naprawdę fajna. Dowcipna, ale z humorem czeskim. I trochę brytyjskim.
-To nie jest hollywwodzki romans? – upewniam się, ale już czuję bratnią duszę. Proszę jeszcze o autograf i – kupuję. Pani Anito Stawik-Szablewska – sprawdzę ten humor! Trzymam panią za słowo!
I mam wrażenie, że się naprawdę polubimy, bo TU (CZYTAM BO LUBIĘ) piszą o pani bardzo pozytywnie. Zachowam sobie Na jabłonkę na listopadowe wieczory.

Przechodzę obok stoiska Agory, dużo znanych okładek, uśmiecham się do nich, fajnie mieć tak blisko siebie te wszystkie grzbiety książkowe, i nagle widzę plakat. A na plakacie jak byk stoi, że za chwilę będzie podpisywanie książek przez samego Nauczyciela Roku (a dla mnie i wielu lat) – Przemka Staronia! Zdążę! Biegnę! Wpadam do uroczej kawiarni “Trzy Siostry”, uff, zdążyłam, jeszcze nie skończył podpisywać swoich kryminałów Maciej Siembieda. Ja się w kolejce do niego nie ustawiam, ale patrzę z szacunkiem i nadzieją na faceta, który wprawdzie był wcześniej dziennikarzem, ale pisać książki zaczął w wieku, uwaga, lat pięćdziesięciu sześciu!
Potem nawet siedziałam na tej samej kanapie, co on. To znak, że będzie ze mnie jeszcze pisarka, mówię wam, to znak!
A Przemek Staroń owszem, autografy dawał, ale przede wszystkim poprowadził spontaniczne spotkanie, siedzieliśmy sobie wokół stołu, w aurze iście intelektualnego wydarzenia i było naprawdę fajnie. Aż chciałoby się dłużej. Jeszcze pogadać o Szymborskiej, o szkole, o różnicach między ludźmi, o akceptacji wzajemnej… Jak jeszcze nie czytaliście Szkoły Bohaterek i Bohaterów, to bardzo polecam! Szkoła ta ma też swoją internetową stronę.
Wyszłam z tego niespodziewanego spotkania z nową energią, z takim światełkiem w duszy.

Okazało się też, że istnieje wydawnictwo, o którym jeszcze nie słyszałam: Poławiacze Pereł się nazywa i można o nich poczytać TU: POŁAWIACZE
Kierując się intuicją nauczycielską i rodzicielską kupiłam od nich opowieść o Zebrze, autorstwa Ifi Ude. Zebra jest jedyną Zebrą wśród Koników na mazurskich łąkach. Inne zwierzaki są albo białe, albo czarne, a ona jedna – w paski. Czy przez to jest gorsza? Zebra to prosta i jednocześnie mądra opowieść o sztuce akceptacji, o wielokulturowości, jest fajna do rozpoczęcia rozmowy z dzieckiem swoim czy szkolnym. Nasz świat przestaje być taki czarno-biały, monokulturowy i dobrze zacząć o tym głośno mówić i uczyć.

I ostatnia opowieść: byłam też na spotkaniu autorskim z Mikołajem Grynbergiem. Grynberg w zeszłym roku pojechał na parę dni na Podlasie i rozmawiał z ludźmi. I te rozmowy są wydane w książce Jezus umarł w Polsce (Wyd. Agora). Są to rozmowy z tymi, co pakują do plecaka apteczkę, wodę, batony proteinowe, czasem buty, każdy rozmiar jest potrzebny, ten dziecięcy też – i idą do lasu. Jakby szli trochę bardziej na południe, byliby głośno chwaleni, oficjalnie podziwiani, nie musieliby ukrywać się przed strażą graniczną. Bo pomagaliby Ukrainie. Ale oni są na północnym wschodzie, a tam pomoc ludziom w lesie jest karalna (choć to niezgodne z wszelkim prawem). Politycy – i polscy, i europejscy – mają nadzieję, że mury, kary i kolby karabinów powstrzymają napływ emigrantów. Ludzi w drodze, jak to określił Grynberg. Czy wam też rodzi się myśl, że to nierealne? Kiedy twój dom został zniszczony, kiedy susza nie pozwala wyżywić rodziny, kiedy nie chcesz, żeby twoje córki musiały żyć w poniżeniu – mur cię powstrzyma?
Książka Grynberga nie jest analizą geopolityczną, to tylko (aż) rozmowy. Wnioski z nich czytelnik musi wyciągnąć sam. I warto pokonać strach i lęk, który lubią rozbudzać w nas politycy, i spojrzeć na granicę polsko-białoruską szerzej, spokojniej, z namysłem. Albo odwrotnie – jeżeli ktoś patrzy już tak szeroko, że traci z oczu zwykłego człowieka i nazywa go “kłopotliwą kwestią”, “ofiarą wojny hybrydowej”, że przytoczę łagodniejsze określenia (bo i takie, że w podlaskim lesie siedzą “małpy” też słyszałam), to niech właśnie popatrzy na pojedyncze losy. Tego zwykłego człowieka, co ma ciemniejszą skórę i jeszcze gorszych polityków w swoim kraju niż my.



