Taki czas – gdzieś pomiędzy – oho, coś dla mnie!
Po zimie ale jeszcze przed wiosną. W lekkim zawieszeniu.
Czas, kiedy więcej jest możliwe, kiedy może być i ciemno i jasno i wszystko to się razem przeplata i nikogo nie dziwi.
Pada śnieg? Cóż, to jeszcze zima, no to pada!
Wychodzisz bez czapki? Bez szalika?! No tak, to już prawie wiosna, ciepło się robi.
Nic nie jest poza schematem. Albo schemat robi się wyjątkowo rozciągliwy. Mieści w sobie na ten krótki moment paru tygodni wszystko, co jest gdzieś pomiędzy Królową Zimą i Panią Wiosną.
Obok żonkili w wazoniku na stole leżą rękawiczki. W rękawie kurtki dwie czapki, cieplejsza i lżejsza. Kurtki też wiszą dwie, ta puchowa i ta już „chudsza”. Nikogo nie dziwią najbardziej szalone stylizacje!
Pranie jednego dnia schnie na kaloryferze, innego na suszarce ustawionej zaraz pod oknem, bo słońce świeci tak ciepluchno, że zaraz wyschnie.
Jeszcze robimy plany, a do ich wypełnienia mamy chwilę czasu, jeszcze można na spokojnie, bez pośpiechu, bo przecież mamy czas.
Dzień już trwa przyzwoicie długo. Przynajmniej do wieczora, to już postęp!
Marcowy gar pełen zapachów, które zaraz wykipią.
Jeszcześmy bladzi po zimie, wymiętoleni, ale już z malutką nadzieją w błysku oka, jak w wierszu Adama Ziemianina:
„Wychodzimy z zimy
Trochę bladzi
Trochę jakby z zaspy zamyślenia
Uczymy się chodzić po trawie
Kaczeńcom patrzymy prosto w oczy
Jabłko z zimy co nam zostało
dzielimy na dwoje
na dwoje babka wróżyła
Może przejdziemy razem do lata
i dalej
(…)”
Kiedyś nie lubiłam tego czekania. Dziś je doceniam, co oznacza nie mniej nie więcej jak to, że człowiek zawsze może jeszcze zmądrzeć. W każdym wieku.
Dziś zbieram te wszystkie ołowiane chmury. Rękę zanurzam we mgle. Wystawiam twarz na mżący deszcz. Już nie mam siły z nimi walczyć, czas się pogodzić. Uznać, że jak się kocha kolory i słońce, to trzeba pokochać i szarość.
Zaraz, to ja o pogodzie piszę, czy o sobie?…
Ja – też gdzieś pomiędzy szarością a kolorami.
Pomiędzy uśmiechem a smutkiem.
Z marzeniami, ale do ich realizacji jeszcze trochę – jak do wiosny…
Nigdy nie umiałam zmieniać świata i kształtować życia tak zupełnie po swojemu. Raczej przyjmuję to, co się dzieje. Nie do końca potrafię powiedzieć, na czym mi zależy naj, najbardziej. Jak mogę się odsunąć, to bardzo chętnie to zrobię. Jak mogę pomilczeć, zamiast gadać trzy po trzy – tak, biorę to. Takie moje przed-wiośnie. Trochę z boku, trochę we mgle, trochę w zimie – chociaż tęskniąc do pełni lata.
Może przyszła pora na zaakceptowanie siebie właśnie takiej? Może ty też tak masz? Jesteś stateczną zimą, kipiącą radością wiosną, czy może też jesteś takim przedwiośniem jak ja, Drogi Czytelniku? Czytelniczko?
Piękne kolaże wprost spomiędzy wiosny i zimy…
dzięki Asiu! staram się szukać czegoś pięknego w tych ponurościach naszych codziennych:)