Zapraszam dziś w drugą podróż w Krainę: Czytam z Sentymentem. Co innego orientować się w nowościach, a co innego docenić skarby z zakurzonych czasem już półek naszych mam, babć... czy naszych własnych.
Taki książkowy skarb ma na swojej półce moja koleżanka z pracy. Dziękuję Ci za możliwość przeczytania i obfotografowania tegoż skarbu, kochana!
Jak macie na półkach też tak stare książki, z datami wydania sięgającymi już ponad wieku – a nawet pół wieku to już dużo – nie zostawiajcie ich na pastwę losu! Powyższa książka byłaby już się w stanie rozlatującym się, gdyby rodzice mojej koleżanki w swoim czasie nie oddali jej w czułe ręce introligatora. To dało wierszykom wydanym w 1920 roku drugie życie.
Sroczka kaszkę warzyła to tomik prowadzący nas w jeszcze dalsze historycznie czasy. Wierszyki, „gadki dziecięce” były przez autorkę zbierane i spisywane w ramach zainteresowania folklorem ludowym, istniały w mowie i świadomości kilku już pokoleń wstecz.
Z cyklu ciekawostki o autorce: Zofia Rogoszówna musiała być pokrewną nauczycielce przedszkola duszą! Ciekawiła ją dziecięca psychika, lubiła się przyglądać rozwojowi człowieka, pisać o swoich spostrzeżeniach… Napisała kilka książeczek dla dzieci. Rozumiała też, że folklor dziecięcych piosenek rządzi się swoimi prawami i przykładanie naszych dorosłych ram na nic się nie zda. Są wierszyki, w których ważniejszy zdaje się rytm i rym niż jakiekolwiek współczucie i troska. Im groźniej, okrutniej – tym lepiej. Taki ten folklor czasem jest. Podobno pozwala oswajać świat. Podobno nosi w sobie ślady dawnych strachów, lęków społecznych. Ma cechy myślenia magicznego, życzeniowego, odpukiwania na szczęście, uciekania od pecha, zaklinania rzeczywistości. I śmiania się z czyjegoś nieszczęścia, też często. A zostaje w głowie sto razy lepiej niż jakikolwiek mickiewiczowski wiersz! W dziecięce wyliczanki potrafi wkraść się tak potrzebny śmiech i mało wymagający humor, no posłuchajcie sami:
„Ele mele dudki
Gospodarz malutki
Gospodyni mała
Pyrki gotowała
Przyszed dziod
Pyrki zjod
Baba pierła
A dziod spod”.
To nie z tomiku pani Rogoszówny. To z folkloru bardziej współczesnego. Domowego.
Powiem wam też, że Zośka Rogoszówna była również tłumaczką. Wiecie, co przetłumaczyła? A pamiętacie z dzieciństwa serial Pierścień i róża? Ten z księciem Lulejką, piękną Rózią, Gburią – Furią? To właśnie tę opowiastkę spolszczyła nasza pisarka. A także Przygody Piotrusia Pana.
W tomiku Sroczka kaszkę warzyła ważną osobą jest też ilustratorka.
Zofia Lubańska-Stryjeńska – to dopiero był gagatek! Jedna z bardziej znanych polskich artystek. Przez rok studiowała w Akademii Sztuk Pięknych. Niby w tym nic niezwykłego… Ale wówczas wstęp do Akademii był dla kobiet wzbroniony… Dla gagatka – Zosi – nie stanowiło to przeszkody. Przebrana za mężczyznę oszukiwała tak zacne grono profesorów i żaków przez cały rok.
Przyjaźniła się z Magdaleną Samozwaniec i Marią Pawlikowską-Jasnorzewską. Ich pierwsze spotkanie było dość nietypowe: pewnego dnia siostry usłyszały dźwięki fortepianu dochodzące z ich własnego saloniku, w którym nie powinno być nikogo. Kiedy zaintrygowane weszły, zobaczyły siedzącą przy instrumencie dziewczynę z burzą niesfornych włosów, tłumaczącą się, że ten domek tak się jej spodobał, że sobie weszła i sobie gra.
Przyjaźniła się też z Bolesławem Leśmianem.
Ciekawy artykuł o życiu tej utalentowanej i niedocenianej polskiej artystki można przeczytać na stronie Podkowiańskiego Magazynu (KLIK)
Hannę Januszewską najpierw kojarzę właśnie z Manią Lazurek. Jak byłam mała, uwielbiałam opowieść o dziewczynce, która spadła na podwórko z chmur i z deszczu, a na jej warkoczu zawsze lśniły kropelki wody.
A Hanna Januszewska to kolejna wybitna pisarka. Odznaczona Orderem Uśmiechu, podobnie jak Janina Porazińska, o której pisałam w pierwszej części „Czytam z sentymentem”. Spod jej pióra znana nam z dzieciństwa wersja bajki o Kopciuszku, a także Pyza Wędrowniczka i jej wędrówki po polskich drogach. Pyza najpierw wędrowała po ziemiach przedwojennych, a po zmianie granic musiała się też dostosować do socrealistycznej rzeczywistości… Podejmując decyzję o reedycji wydania Pyzy w roku około 2006, trzeba było się zastanowić, czy książkę przeredagować czy nie. Dziś mogą takie wstawki razić. Ale są też znakiem czasów – żeby Pyza mogła się ukazać w latach powojennych, musiała chwalić nową władzę. Można poczytać TU (KLIK), co pisze na ten temat syn Hanny Januszewskiej.
Hanna Januszewska, Janina Porazińska, Ewa Szelburg-Zarembina i wielu innych wspaniałych pisarzy i pisarek skupionych było wokół czasopisma dla dzieci „Płomyk” i „Płomyczek”. Była wśród nich i Hanna Ożogowska. Pamiętacie Dziewczyna i chłopak, czyli heca na 14 fajerek? Książkę albo film? Ucho od śledzia? Ich autorka była kolejną niezwykle wykształconą kobietą. Powiem wam w sekrecie, że pisząc o tych wszystkich ludziach, autorach, ilustratorach, wpadam w coraz to większą rozpacz. Do pięt im nie dorastamy! Gdzie dziś taka wszechstronność?! Gdzie dziś takie ambicje? Inne czasy… Ale do rzeczy. Hanka była nie tylko pisarką, była też dyrektorką Liceum Pedagogicznego w Łodzi, była redaktorką czasopisma, była też tłumaczką. Mam na swojej półce dwie książeczki: Hubert w wielkim kapeluszu i Malutka czarownica w wydaniu Dwóch Sióstr, tłumaczone właśnie przez Ożogowską. Zajmowała się literaturą niemiecką, włoską i rosyjską. Podziwiam…
A kto z was zaczytywał się w książkach Krystyny Siesickiej? To dopiero była bomba! Mi podsunęła mama, albo sama sobie podsunęłam, bo stały na półkach w domu. I pochłaniałam te powieści o życiowych problemach z zapartym tchem. Seria z imionami, Fotoplastykon, Ludzie jak wiatr, Beethoven i dżinsy… Lubiłam te światy. Wiem, że nie tylko ja, bo zdarza mi się czytać posty o książkach czytanych z sentymentem i nazwisko Siesickiej pada tam najczęściej. Wiecie, że ona zaczęła pisać w wieku trzydziestu ośmiu lat? Jest nadzieja! Hurra! Ale wcześniej współpracowała z gazetą dla młodzieży, z „Filipinką”, i odpowiadała tam na listy z problemami. Miała więc duże rozeznanie w tym, co trapi jej czytelników. Niezłe zaplecze dla pisarza. Wiecie, że sama miała pięcioro dzieci? Żyli w dwupokojowym mieszkanku, gdzie ciężko było o chwilę spokoju i skupienia do pracy. Przypomina mi to anegdotkę z życia Małgorzaty Musierowicz – czytałam kiedyś, że zaczynała pisać swoje powieści w nocy, w łazience, z kołdrą w wannie, bo tylko tam miała spokój. Jak widać, kiedy ktoś ma coś do powiedzenia/napisania, to nie ma wymówki. Żadne warunki nie są zbyt ciężkie!
Mam nadzieję, że z chęcią wybraliście się ze mną w te sentymentalne podróże.
Ja osobiście z chęcią przeczytałabym jakieś obszerne tomiszcze opowiadające o losach pisarzy i pisarek, ilustratorów i ilustratorek wieku dwudziestego. Te ciekawostki, które wyszukiwałam tylko zaostrzyły mój apetyt. Chciałabym wiedzieć o nich więcej! To byli ludzie z niezwykłymi biografiami, często urodzeni jeszcze przed pierwszą wojną, przeżyli wszystko co najgorsze, żyli w czasach PRL-u, tworzyli w warunkach cenzury i ciągłych kompromisów. Podziw budzi ich wykształcenie i ambicja.
Dziś dużo procesów związanych z czytaniem i pisaniem przebiega inaczej. Inne czasy, inne problemy. Co będą z sentymentem wspominać nasze dzieci?
O czytanie samo w sobie się nie boję. Nie uczyłam jeszcze grupy, która nie lubiłaby słuchać czytania na głos. Zawsze większość dzieci lubi. A mniejszość, jak trafi na odpowiednią bajkę, też lubi. Ale czy będą mieli wspólne doświadczenia? Czy wspólnie po latach rozpoznają jakieś książeczki jako „swoje”? Swoje ulubione? To już nie wiem… Ale z chęcią kiedyś się dowiem. I wam napiszę. Obiecuję!