Czyli o tym, dlaczego nie lubię poradników...
Serio, nie lubię. Jak czytacie blogusia albo moje polecane książki, to zauważycie – nie ma wśród nich poradników ani książek motywacyjnych. Nie lubię, kiedy ktoś mi mówi, jak mam się czuć. Albo tłumaczy mi, jak ma wyglądać moje życie. A najgorzej, jak każe dostosować do jakiejś jednej zasady.
Wyobrażacie sobie ten cud? Zrób tylko tu wstaw sobie jakąś z d… wyjętą czynność – a twoje życie będzie magiczne! Zero problemów! Brokaty, frykasy i ananasy! Samo szczęście! Inni będą ci już tylko zazdrościć… Jedz tylko prawoskrętne witaminy, sikaj jak najczęściej, ćwicz KONIECZNIE mięśnie dwugłowe, wyjedź gdzie pieprz rośnie, oszczędzaj i tysiąc podobnych banialuków.
Jak ci nie wychodzi, to pewnie tak naprawdę wcale się starałaś i weź się w ogóle ogarnij, człowieku. Pewnie śpisz źle i za mało biegasz.
A ja mówię: nie.
A ja mówię: chodź, zapraszam na kawę.
Mogę wysłuchać twojej opowieści, wysłuchać o urywkach z życia. To twoje zmagania. Prawdziwe, wymyślone. Ubierz je w słowa, to przejdę kawałek drogi z tobą. Nie powiem ci, czy dobrze robisz, czy źle – ale mogę posłuchać. Wypić z tobą kawę. Coś opowiedzieć o sobie, o tym, czy dałam radę czy… Jak nie dałam, to raczej ciężko będzie mi opowiedzieć. Przyznać się.
No na pewno nie opowiem ci, jak zarobić pierwszy milion, hehe.
W poradnikach często pokazują nam, jak ma wyglądać to idealne szczęście.
A przecież ono jest dla każdego czymś innym…
Dla każdego musiałby być napisany inny poradnik, wymyślony inny przepis.
Dla jednego musi być głośniej, dla drugiego ciszej.
Tu z wzorowym porządkiem, tam z artystycznym nieładem.
U jednego na półeczce zdjęcie i minimalizm, u mnie w każdym rogu coś: kredki, karteczki, połamane aniołki, patyki, kamyki, książki, kubeczki, świeczniki, obrazki. I inhalator na wierzchu.
Dla jednego szczęście to z domku się nie ruszać, usiąść wreszcie na tyłku i nigdzie nie gnać. A drugi nogami przebiera, bo go z kolei fotel parzy i chce hen, w świat!
Jeden z keczupem, drugi z majonezem. Z mięsem! Nie, z warzywami tylko!
Życiowe drobnostki. Niby nic. Okruszki, z których składa się normalna rzeczywistość każdego z nas.
Często też musimy mierzyć się też z tymi drobnostkami, które nie są „po naszemu”, chcielibyśmy je zmienić. Ale żaden poradnik, napisany gdzie indziej, w innych warunkach, nie będzie tym odpowiednim akurat dla nas. Żadna jedna rada nie załatwi wszystkich naszych problemów.
Pijemy dalej tę kawę razem? To pomilczmy chwilę, zastanów się, chcesz mi powiedzieć coś ważnego? Zastanawiasz się, co zrobić? To wiesz tylko ty.
Przepisu na szczęście nie znajdziesz gdzieś w poradnikach.
W rozmowie – może…
Nie znajdziesz też w ocenianiu, kto się umie „ogarnąć” a kto nie i jak to jest, że ty właśnie umiesz. Ale może twój sposób mnie wpędzi w jeszcze większe kłopoty? Nie jesteś w moich butach, nie żyłaś moim życiem, nie przeszłaś tego, co ja. Rozmawiamy – opowiadamy. Nie oceniaj mnie, bo ty zrobiłabyś inaczej… Posłuchaj mojej opowieści.
Kawa się kończy.
Nikt nie jest szczęśliwy cały czas. To tylko złapane chwile. Uwolnione.
Wiesz, co możemy zrobić? Chwilę pomyśleć o tym, że dobrze było nam razem, nawet w milczeniu. W tyle głowy mamy ten nasz cały płonący świat, stąd nasz uśmiech na pożegnanie trochę jest smutny, trochę może zakrywamy ten smutek żartem.
Żaden poradnik nie powie, jak uzdrowić świat. I dlatego ich nie lubię!
A sama sobie też muszę co jakiś czas przypominać, że nie moim zadaniem jest wciskanie komuś dobrych rad i pilnowanie, by się ich słuchał. Też mi się zdarzy na kogoś popsioczyć i wytknąć: „ta to nie wie już sama, co ma w życiu robić!”, ale! Staram się o tym nie-ocenianiu pamiętać. I częściej wysłuchać niż doradzać. Też tak masz?