Chciałam zrobić wpis, naprawdę, bardzo chciałam… Taki mądrzejszy, poważniejszy… Uporządkowany. Ech, te porządki... Zobaczcie, co z tego wyszło!

Chciałam – a tu, kurdzibąk, życie mi się zwyczajne włączyło i nie chce popuścić i dać chwili do namysłu. No bo jak tu się skupić na poważnych sprawach, jak z każdej strony atakują – jak nie kurze i brudna podłoga, to jacyś ludzie plączą się pod nogami, wołają, że chcą jeść. Żeby tylko! Oni chcą listę zakupów, chcą, żebym była złym robotem (synki), chcą, żebym pogadała pod wieczór (córki)… Rany. A jak udaję, że nie słyszę tego wszystkiego, to kotki – smrodki latają po dopiero co wyczyszczonym stole czy zaglądają do każdego zostawionego garnka i talerza. Tak, te małe, słodkie kotki to istne potwory w puchatym opakowaniu… One są jakąś zemstą bogów jak komuś w życiu za dobrze było! Bo jak inaczej nazwać stworzenia, które w środku nocy tak łupią suszarką z ubraniami o podłogę, że suszarka nie wytrzymuje i pęka??? Jak inaczej mówić o stworzeniach, które w kółko są głodne, ale nie na swoje jedzenie, nie, to by było ZBYT PROSTE – one są głodne na gofry, ziemniaczki, mleczko, dżemik, okruszki babeczek… A wiecie, jak fajnie się słucha o północy włączających się od trzepnięcia łapką robotów i samochodzików z syreną? Właśnie, super extra. I ten wzrok o wczesnym poranku – no wypuść mnie kobieto na dwór! Czego jeszcze śpisz! Jak nie wiem jak, ale niektóre koty i dzieci mają jakieś moce telepatyczne, bo mocą swojego wzroku sprawiają, że robisz wszystko, co one chcą. Nauczycielom by się tak przydało. A jak się porzygają (koty, nie nauczyciele), to nie na środku pokoju, to było nieelegancko, tylko dyskretnie się porzygają pod kaloryferem za kanapą, żeby człowiek musiał tam wpełzać niczym wąż, żeby posprzątać.

Tak a propos porządków, to tak sobie ostatnio przeglądam inne blogi – i patrzę sobie, jak tam wszystko ładnie uporządkowane jest. Kategorie trzymają się swoich przegródek. A u mnie? Chaos i bałagan! Jak mam polecajki książek, to razem z opowieściami o życiu. Jak mam pisać o problemach, to raz wychodzi na poważnie, raz na śmiesznie. Do tego przeplatane jest to wszystko moją „książką w odcinkach” o przygodach Zosi i jej rodziny i przyjaciół. Ja doprawdy nie wiem, jak czytający się w tym odnajdują, może po prostu rozumiecie, że mój blog jest bardzo realistyczny i tak właśnie życie na ogół wygląda.
Porządek… Strasznie trudna rzecz. Podziwiam wszystkich, którzy umieją przed pójściem spać doprowadzić do połysku kuchnię, podkładać zabawki na miejsce, wytrzeć podłogę w łazience… Albo rano wyprasować sobie koszulę przed pracą. A z kolei w pracy zawsze wszystko na czas i bez pomyłki. Czy są naprawdę domy, gdzie na krzesłach nie wiszą ubrania? W łazience pasta zawsze zakręcona, podłoga błyszczy? W kuchni wszystko na bieżąco a obiad ciepły i na czas?
Nie wiem, czy tylko mi się tak wydaje, ale tak na moje oko to nie jest praca dla jednej osoby. To znaczy wiecie, można próbować, jasne, ludzie różnych rzeczy próbują, lotów w kosmos też próbują, ciasto czekoladowe z fasoli próbują – ale czy to ma sens??? Wiem, gdzieś komuś się udało. I żył długo i szczęśliwie. Ja jednak raczej nie z tej bajki…
Porządek… U mnie – tak jak na blogu. Raz wszystko idzie sprawnie, wszystko na swoim miejscu, pasuje do siebie, a raz króluje chaos. Jak jestem za długo w pracy, to tęsknię za domem i wydaje mi się, że nawet bałagan nie będzie mi przeszkadzał, byle odpocząć, a jak jestem dłużej w domu, to… zgadnijcie. Dokładnie, tęsknię za pracą, gdzie nie trzeba w kółko się kręcić i tego samego ciągle robić. Też tak macie?

Znam jedną osobę, która potrafi mieć wokół siebie ciągle porządek i nie zaśnie dopóki nie poukłada wszystkiego na miejsce. Mamuś, jak nie wiem, jak ty to robisz, ale tak jest! Nie wiem, jakie ty masz piguły ale ja chcę takie same, możesz mi polecić swojego dilera 😉 Żarcik, ale serio, ja nie mam tyle sił.
Ech, życie… że też nie ma złotego środka! Jak piję kawę wśród porozrzucanych rzeczy, kiedy patrzy na mnie oskarżająco sterta dokumentów, to mam wyrzuty sumienia, jak z kolei posprzątam i wypełnię, to jestem zbyt zmęczona na kawę. Tak sobie dziś narzekam…
Chociaż jeden sposób jest. Niezawodny. GDYBY TAK KAŻDY SPRZĄTAŁ PO SOBIE… Tak, wiem, wiem, to przecież zawsze byłoby NIE MOJE TYLKO JEGO. No i koty, zawsze zostają koty… Ja mam wrażenie, że one jakby chciały, to by posprzątały, tylko im się, skubanym nie chce. Ale najbardziej puchate miejsce do drzemki sobie znajdą!
Ale wymyśliłam jeden plus – mój własny mąż tyle sobie poodkładał pracy domowej „na później”, że ten żarcik jak najbardziej pasuje, posłuchajcie: Jak facet ma coś do zrobienia w domu, to naprawdę nie trzeba mu o tym co rok przypominać! Cha, cha. Listwy przypodłogowe lubią to. Co rok!
Znacie też to zapytanie mężów, kiedy tak sobie same do siebie spokojnie i wesoło miotacie pod nosem przekleństwa, tak, żeby dziecko nie usłyszało, to oni wam też mowią: „A nie możesz tego zostawić?” Jasne, cholibka, a potem papier toaletowy sam wyrośnie na łazienkowej grządce, kabanoski zmaterializują się w lodówce od wpływem uporczywego wpatrywania się w puste miejsce a dzieci będą radośnie przewracać gacie na drugą stronę. Tą czystą. Jasne. Dla mnie pojawia się taka iskierka nadziei, że moja najkochańsza na świecie córka, na którą wcale się nie denerwowałam nigdy, przenigdy, zaczyna robić sama obiady. Rany, jaka ulga! Jak tak dalej będzie, to jej na studia nie puszczę, tylko będzie gotować, ot co!
Także tak. Pomarudziłam, a was zapraszam na ciąg dalszy „Opowieści rodzinnych”. Dotychczas była Zima, bohaterem był głownie Jędrek. W Przedwiośniu pojawia się więcej o Paulince, taki wątek poboczny, ale jeden z moich ulubionych. Tym razem będzie Wiosna, a bohaterką zrobiłam nastolatkę Hanię. Czyli o bałaganie też będzie, a jak! Do tego zamierzam wam przybliżyć historię młodości babci Asi, tajemnica Róży będzie wyjaśniana nieco później. A Zocha dalej będzie ponura, wkurzająca się o wszystko i bliska obrażenia się na cały świat. Prawda, ze też ją lubicie?
I jeszcze trochę wiosennych zdjęć:




