O mamunciu, jak ja nie lubiłam nigdy tej piosenki. Tego nieznośnego optymizmu. „Wstawaj, szkoda dnia!”. Co nie znaczy oczywiście, że jej czasem nie mruczałam pod nosem… Jak chciałam być szczególnie złośliwa, to śpiewałam ją córce czy mężowi. Bożesz ty mój, że oni mnie nie udusili poduszką!
Dziś trochę o porankach.
Kiedy piszę te moje złote myśli, jest niedziela, słońce świeci mi prosto w ekran, więc zasuwam rolety, poprawiam okulary, chwytam jeszcze za wiekowy kubek ze zdjęciem małej mojej Marysi, ogarniam wzrokiem „listę zmartwień i żalów” – czyli co muszę zrobić do szkoły, w domu – i z tym wszystkim głęboko oddycham. Bez ucisku, spokojnie. Jestem gotowa na ten dzień. Czy na kolejne też? A tego już nie wiem. Zbyt dobrze znam te poranki, kiedy budziłam się z żalem, strachem i niechęcią do życia.
Na przykład po nocy spędzonej na koncercie szantowym w gdyńskim Contrast Cafe… Kiedy jeszcze w knajpkach można było palić, więc wracałam otoczona kłębem dymu, za to w doskonałej kondycji, bo będąc młodą mężatką na dorobku nie szastałam pieniędzmi na taksówkę. Więc drogę z ostatniego przystanku ochoczo z mym rączym małżonkiem pokonywaliśmy z buta – toż to zaledwie 5 kilometrów! Ach, młodość…
Ale pisząc serio, te szantowe poranki były nawet szczęśliwe. Do tych mogę wracać i się uśmiechać.

Za to – chyba na zasadzie kontrastu wobec ostatnich, lepszych czasów – coś ostatnio często przychodzą mi na myśl te naprawdę ciężkie poranki. Kiedy spokojnie piję swoją poranną kawę, doczytuję coś ze stosu zalegających gazet, sprawdzam fejsbuka, a z tyłu głowy krążą mi myśli:
„Pamiętasz, jak bałaś się rozpoczynającego się dnia? Jak rozpaczliwie zastanawiałaś się, czy masz dość siły?”
„ Pamiętasz, jak po otwarciu oczu pierwsze o czułaś, to kamienie w brzuchu i w gardle – ze smutku, wściekłości czy żalu?”
„Pamiętasz, jak pierwszą uderzającą myślą o poranku był strach? Bo tego dnia miały przyjść wyniki badań. Albo tego dnia miałaś rozmawiać o Ważnych Sprawach. Albo to był pierwszy dzień, od kiedy musiałaś wszystko zrobić inaczej i bałaś się, że nie dasz rady.”
Czasem myślę sobie, że wstać – kiedy twoje życie jest jednym wielkim znakiem zapytania – to największy wyczyn. Wstać nie dla siebie, ale dziecko czeka. Ktoś inny czeka, nie chcesz go zawieść. Wstajesz dla mamy, kiedy jesteś bliskim depresji nastolatkiem, wstajesz dla córki, kiedy jesteś dla niej całym światem.
Wstajesz, choć minęła pierwsza szpitalna noc w życiu twojego dziecka, na oddziale panuje ta szczególna cisza, w której słychać aparatury, przyciszone rozmowy i oddalone płacze innych córeczek i synków. Masz nadzieję, że następną noc spędzicie już w domu… I że nigdy z dzieckiem tu nie trafisz ponownie.
Wstajesz, choć wiesz, że coś w twoim życiu zmieniło się nieodwołalnie. A świat kręci się dalej. Trudno uwierzyć, ze gdzieś ludzie normalnie myją zęby, czeszą włosy i wychodzą do pracy – ty czujesz się jak automat z przestawionymi guzikami. Dobrze, jak też wychodzisz. Jak możesz z kimś choćby „dzień dobry” wymienić. Jak możesz na kawę wspólną jeszcze zdążyć i poczuć, że ktoś cię rozumie, choć wcale nie musicie o wszystkim mówić wprost. Dla mnie te chwile, kiedy mogłam spokojnie pozbierać myśli, które o poranku porozbijały się w drobny mak, były bardzo cenne i ważne. To dobrze mieć kogoś obok. Nie jestem sama, ty też nie!
Ogólnie, w taki chaotyczny sposób staram się powiedzieć, że dobrze móc się komuś wygadać. to wielkie szczęście mieć kogoś do rozmowy. Myślę, że nie zawsze doceniamy rolę choćby uśmiechu, choćby krótkiego „I jak tam? Też źle? To przybij piątkę.”
Miałam też kiedyś taką kartkę, gdzie sobie zapisałam przepis na „Mój poranek idealny”. Próbowałam tam opisać, jak bardzo cieszę się tym wszystkim, co mam. Kartka zgubiła się, ale pamiętam, że zapisałam na niej słowa: „Jest idealnie? Nie, nie mówmy tego. Jest dobrze. I cicho, sza…”.

A dziś na pobudkę miałam taką rozmówkę z Piotrkiem:
– Mama – mówi moje dziecko, przeciągając się miło – a wiesz, co mi się dzisiaj śniło?
– No co, coś ciekawego? – pytam i myślę sobie: „Matko, oby to był jeden z tych krótkich snów, bo nie zdążę do pracy!” i słyszę coś, co mnie zaraz budzi i stawia na nogi:
– No bo mi się śniło, że ty widziałaś, że tata ukradł ci kawę i zadzwoniłaś na policję i tata poszedł do więzienia!
– CO?! Piotrek, myślisz, że ja bym tatę wysłała do więzienia?! – mówię oburzona i rozbawiona. Jak to skubany wie, że kawa cenniejsza niż złoto. A wtedy Piotrek mnie uspokaja:
– Nie, nie mój normalny tata. To był ten inny pan.
No, wmurowało mnie, nie powiem. TEN INNY PAN, hmm… Moja pierwsza myśl – jak ja teraz komukolwiek udowodnię, że w moim życiu nie ma żadnego innego pana??? A druga myśl – żeby tylko pani w przedszkolu nie zapytała, co wam się śniło, drogie dzieci… Także tak.
Ostatnio ustaliło się nam (samo, jak to oczywiście bywa z rytuałami), że w niedzielę słuchamy muzyki jazzowej, sjestowej, Anny Marii Jopek, i takich właśnie smętów. Albo muzyki francuskiej, jest śliczna! To tak miło spowalnia niedzielę. Ustawiam sobie niedzielną playlistę na spotify, a jak się skończy, to algorytm idealnie dopasowuje kolejne niedzielne pioseneczki. Co to za genialny program! Kurcze, że też mi za to nie zapłacą, ale trudno – POLECAM!