Rozmawiamy sobie raz rano z Piotrusiem, przy wciąganiu skarpetek na oporne stopy.
– Mamo, a pamiętasz jak u mnie w pokoju był koń? – pyta mój synek.
– Yyy, koń? – podnoszę głowę znad piekielnych skarpetek – Koń? Taki narysowany? Chodzi ci o naklejkę? – rzeczywiście ściany jego pokoiku są ozdobione zwierzyną wszelaką.
– Nieee, prawdziwy!
No żesz ni huhu nie przypominam sobie jako żywo żadnego konia. W pokoiku wielkości większej chusteczki do nosa. A Piotrek niezrażony kontynuuje:
– Taki zielony był…
– Aaa! – zadowolona z siebie wpadłam na rozwiązanie – chodzi ci o kucyki do zabawy? Pewnie twoja kuzynka przyniosła, tak? Taki z zieloną grzywą, z zielonym ogonem? – kucyki występują w każdej kombinacji kolorystycznej, mógł się trafić i zielony.
– Mamo, nie do zabawy, on na ścianie stał! i był zielony! I prawdziwy! No nie pamiętasz?! I ty go złapałaś!
O matko. Złapałam zielonego konia, który stał na ścianie. NO KIEDY JA PYTAM??
I wtedy mnie olśniło.
– Piotrek, a nie chodzi ci o KONIKA polnego? Co wypuściliśmy go na podwórko, złapanego w szklance? Konik polny, o to chodzi?
– Taaak! Koń polny, pamiętasz!
I już na zawsze będę miała w pamięci obrazek zielonego kucyka przyczepionego czterema kopytkami – zielonymi – do pionowej ściany. No dzięki, Piotrek!