O kontynuacji kultowych "Smażonych zielonych pomidorów". I anegdotki, a jakże!
Strasznie się ostatnio zdziwiłam, kiedy przy zamawianiu potrzebnych książek zobaczyłam, że jest coś takiego jak „Powrót do Whistle Stop” Fannie Flagg – kontynuacja moich kochanych Zielonych pomidorów! Byłam niepocieszona, że jak mogłam o tym nie wiedzieć wcześniej, taka okazja żeby poczytać o dalszych losach Evelyn czy Idgie, a ja to przegapiłam?! Niemożliwe! Jeszcze nie dawno pisałam, jak bardzo lubiłam i książkę, i film… To był ten wpis.
Na szczęście okazało się, że to nowość, wydana w tym roku. Nie jest tak źle z moim czytelniczym obyciem w świecie, pocieszyłam się. I książkę kupiłam. I przeczytałam!
To prawda jednak jest, jak mówią, że czasem nie trzeba wiedzieć co było dalej. Żyli długo i szczęśliwie i już. I można wymyślić sobie swoją wersję życia szczęśliwego. Bo jak ktoś to zrobi za nas, to zawsze coś nie pasuje, no nie? Tak samo jest z ekranizacjami – rzadko kiedy dorównają naszym wyobrażeniom.
Ja tak mam z „Powrotem do…” Fajnie się czytało, pod cieplutkim kocykiem, nie słuchając wiadomości, taka ot, sjesta. Taki różowy obłoczek szczęścia. Bo tam wszystko takie urocze, pogodne, same szczęśliwe zbiegi okoliczności, nigdy nie pada deszcz… Żadne małżeństwa nie są nieszczęśliwe… Nie chcę zdradzać całej fabuły, bo to jednak fajnie spotkać starych kumpli z kafejki w Whistle Stop, poznać wnuczkę Ruth, prześledzić losy bohaterów do czasów dzisiejszych, ale daję słowo, gdyby nie niektóre humorystyczne wstawki czy rzadkie sarkastyczne wypowiedzi bohaterów, byłoby za słodko!
A może ja po prostu zazdroszczę? Też bym chciała być taką damą z Alabamy, co nigdy się nie gniewa, zawsze umie wszystkim pomóc, a na koniec jest obrzydliwie bogata. Cóż, uczciwością i pracą ludzie się bogacą. W Ameryce, hehe.
Z innych spraw bieżących:
Wywiesiłam ostatnio na lodówce listę: „Co kocham – dopisujcie się!”
I są tam takie dopiski:
– kawa z idealnie dolanym mleczkiem
– przespana noc
– kiedy bałagan sam się sprząta – w ogóle kiedy coś w domu robi się za mnie i samo z siebie. Co do porządku, to ja najbardziej kocham ten moment na parę minut przed jedenastą w sobotę, kiedy zaraz przychodzi do Mai pani z matematyki i MAJA MA POSPRZĄTANY SWÓJ POKÓJ. Tadam! Można? Można! Bo w inne dni nie można. Mój pierwszy wpis kiedyś, na internetowym forum dla mam, był właśnie o Mai bałaganie i o tym, jak szukałam źródła smrodku w jej pokoju. Byłam pewna, że coś jej tam zdechło. A to była zgniła woda w storyczkach…
– kocham ten moment, kiedy włosy mi się dobrze układają – ale to cenny, poszukiwany moment…
(to napisałam ja)
– co kocham? ból i cierpienie – to Maja, może jednak poszukam wizytówki do psychoterapeuty?!
Mąż napisze, jak nie będzie spał. Wtedy napisze, że ze wszystkich słodyczy, panie dziejku, to on najbardziej lubi spanie.
***
Piotrek ostatnio mi groził: mama, jak mnie nie posłuchasz, to wtedy – buduje mój synek napięcie, brwi ma groźnie zmarszczone – to wtedy, jak będzie ci się ruszał ząb, i ci wypadnie, to ja ci go zabiorę!
– I co? – pytam zmartwiona.
– No i wtedy nic nie dostaniesz od wróżki zębuszki. I już! I o!
***
Z Mają mamy zażarte dyskusje a propos kociego intelektu. Ja uważam, że nasza Bułka (nie pytajcie, skąd to imię, bo nie wiem), specjalnie i złośliwie przesuwa po całej podłodze w kuchni miseczkę z wodą, a przesuwa tylko i wyłącznie po to, żebym ja w tą miseczkę wdepnęła, albo w rozlaną wokół wodę. Pasjami uwielbiam wszak wdeptywać w rozlaną wodę. Nic tak nie poprawia humoru jak mokre skarpetki. Buła – dzięki!
Maja mówi, że przesadzam i niesłusznie podejrzewam kotka o tak podłe zamiary.
Ale ja wiem lepiej.
***
Kupiłam ostatnio kwiatki. Stoję w Netto, z listą zakupów i patrzę, że róże sobie z wazonów wystają. Kolorowe, śliczne. „Wezmę – postanawiam – taka przypominajka z lata. Tylko jaki kolor…” I tak myślę sobie. Biały – no nie, żadne ze mnie niewiniątko, do białego stołu i białych mebli też kiepsko. Różowe? Ech, jakieś blade. Czerwone – pretensjonalne. Już chciałam machnąć ręką i szukać ziemniaków aż tu nagle spojrzałam na żółte. Żółte! To jest to! Zastępnik słońca.
Tak jak listopad to jakiś zastępnik życia.
Ale ładnie, miło i pogodnie Ci się to napisało aż mi też trochę słonka zaświeciło w pokoju. A Bułkę nazwałam ja. Pierwsza z rodzeństwa wytoczyła się do nas z krzaków. Usiadła mi na bucie i zwróciła na mnie okrągłe oblicze o maślanych oczkach, no wypisz wymaluj, oblicze jak bułeczka z wąsami. No i tak Bułką została.