Styczeń jest wprawdzie bardzo czarno-białym miesiącem, jak to widać w poprzednim wpisie, ale ma swoje dobre strony. Można bezkarnie czytać w te ponure dni...
A pod względem czytania to w styczniu czułam się jak po drugiej stronie tęczy. Lepiej! Jak w sklepie ze słodyczami! Same pyszności, choć przeplatane i gorzkim smakiem.
Do tego coś, co mnie bardzo ucieszyło – pierwsze współprace książkowe. Na czym to polega?
Dział wydawnictwa, odpowiedzialny za reklamę i social-media, szuka chętnych recenzentów na książkowym instagramie. Przesyła propozycję, czy chcę przeczytać daną książkę?
(Jakbym nie chciała! Pytanie!)
Jeżeli się zgadzam, to dostaję książkę przesyłką do domku i zobowiązuję się do jej opisania. Nikt nie wymaga laurek i pochwalnych pieśni. Piszę szczerze, nie jest to płatna reklama, nic mi nikt nie zrobi za krytyczne uwagi.
W ten sposób przeczytałam w styczniu dwie książki dla dorosłych i dwie dla dzieci. Na razie opiszę wam te dorosłe, a w osobnym poście dziecięce.
Punkt zwrotny. Listopad 1942.
Peter Englund, Wyd. Otwarte
(po kliknięciu na logo wydawnictwa przeniesiesz się na stronę wydawnictwa)
To była trudna lektura, przyznaję. Chwilę musiało potrwać, żebym po jej przeczytaniu znów spojrzała na świat z uśmiechem.
Nie dlatego, żeby przytłoczyły mnie metafory, ulotne smutki… nie. Przytłoczyła mnie dosłowność. Prawdziwość obrazów. To ponad sześćset stron wypełnionych strachem, bólem, niepewnością, okrucieństwem. Czytając, oglądając zdjęcia, wchodzi się w bardzo brutalny świat, w którym nie ma taryfy ulgowej dla czytelnika.
Książka jest kompilacją kilkudziesięciu historii spisanych przez autora na podstawie pamiętników, relacji, listów. To urywki z życia prawdziwych ludzi, a łączy je czas – ów tytułowy listopad roku 1942. Historie zebrane są z całego świata, zarówno z Europy, jak i z Północnej Afryki, Azji, Australii, Stanów Zjednoczonych. Od śniegu pokrywającego okopy Karelii po tropikalną gorączkę w dżunglach. Lotnicy, marynarze okrętów podwodnych, dziennikarze, matki, szeregowcy, dowódcy, uciekinierzy, pisarze, poeci, pracownice domów publicznych, uczestnicy ruchu oporu, ludzie z obozów koncentracyjnych. Fizycy budujący w utajnieniu bombę atomową.
Wszyscy doświadczają w mniejszym lub większym stopniu wyczerpania psychicznego i fizycznego, dzień po dniu, przez cały listopad.
Do tego często pojawia się opis dezorganizacji. Oddziały jednej armii ostrzeliwują się nawzajem. Chaos, brak zaufania do dowództwa. Obojętność wobec wszechotaczającej śmierci. Wątpliwości. Błędy.
Polecam dla zainteresowanych historią drugiej wojny. Albo dla tych, co słowem „wojna” hojnie rzucają na prawo i lewo, nie myśląc o tym, czym jest ona naprawdę. Książka Petera Englunda przypomina, że honor i wolność mają wprawdzie swoją cenę, ale jest ona bardzo wysoka.
Ambulans jedzie na wieś. Śladami wędrownych wyrwizębów.
Aleksandra Kozłowska, Wyd. Znak
Z tej współpracy cieszę się bardzo, do wydawnictwa Znak mam osobisty sentyment. Bo to Kraków, bo świetne nazwiska… Bo dobre książki. Zresztą, Wyd. Otwarte jest częścią grupy wydawniczej Znak, więc cały czas krążę w tych moich dwóch współpracach wokół Znaku. Bardzo to… znaczące;)
Ambulans… to gratka dla fanów Chłopek Joanny Kuciel Frydryszak, pewne tematy się u obu autorek pokrywają. Znów pojawia się obraz zaniedbań edukacyjnych, społecznych i… higienicznych na polskiej wsi z czasów powojennych. Chłopki ujmowały więcej aspektów życia. W reportażu Aleksandry Kozłowskiej jest ograniczenie do tematu wędrownych Ambulansów i Dentobusów, choć oczywiście jest i obraz obyczajowy.
Jest wiele ciekawostek z historii nauk o zębach, a kiedy jedną chciałam się podzielić z moim dzieckiem, to ono na mnie nakrzyczało. Nie doceniło wiedzy, iż w czasach starożytnych polecano zęby trzeć popiołem ze spalonych myszy i głowy zająca. Ja tam uważam, że to fascynujące! Śledzenie losów peerelowskich dentobusów przeplatane jest ciekawostkami lub krótkimi opisami obyczajowymi. Jest oczywiście motyw strachu przed „śpitalem”, są wiejskie znachorki, są ojcowie, co leczą bolące zęby spirytusem… Jest zdziwienie, jakie budzi szczoteczka do zębów.
Powiem wam, że nie myślałam, że historia dentystyczna będzie tak wciągająca. I lekko się czyta, dużo w książce poczucia humoru, lekkiego pióra.
A nieświadomy dotychczas człowiek docenia, jaką rolę musiały odegrać lekarskie zespoły szerzące wiedzę w szkołach, świetlicach, przychodniach – nie tylko na temat higieny jamy ustnej (czuję się, jakbym wpisywała temat do szkolnego dziennika! Bo wciąż o tym uczymy!) ale także na temat higieny osobistej, mycia się, bielizny, prania…
Polecam, jak ktoś lubi ciekawostki z lat powojennych, a nie chce być przytłoczony trudnym tematem.
Choć pewne smutne refleksje też są… wiecie, że w roku 2017 Ministerstwo Zdrowia kupiło po jednym dentobusie na województwo? Z tą samą misją co kilkadziesiąt lat temu. Wprawdzie lekarze nie śpią już na sianie czy nie myją się w miskach, ale zwalczanie próchnicy i szerzenie wiedzy są równie ważne i konieczne. Przytaczam dane ze smutnego epilogu: „Co dziesiąty pierwszak w życiu nie usiadł na fotelu dentystycznym. Próchnica panoszy się w uzębieniu 92 procent nastolatków i 99 procent dorosłych. Nic dziwnego, skoro – jak podaje „Służba zdrowia” w styczniu 2023 roku – 3,8 miliona Polaków w ogóle nie myje zębów, a 800 tysięcy nie ma nawet własnej szczoteczki, jeden na dziesięciu pomiędzy osiemnastką a czterdziestką nie widzi zaś potrzeby stosowania pasty do zębów”. Innym problemem są koszty leczenia prywatnego albo kolejki na NFZ. Dlatego też tak ważna jest profilaktyka!
Pamiętam, kiedy pierwszy raz szłam do dentysty z małą Maryśką, moją córką. Miała jakieś 4 latka, chciałam, żeby się przyzwyczajała, póki nic jej nie było i nie bolało, żeby pierwsza wizyta dobrze jej się kojarzyła. Wypytywałam oczywiście znajome mamy o polecanego dentystę, kogoś dobrego dla dzieci, miłego, spokojnego. I dostałam numer telefonu do najlepszej dentystki na świecie – do pani doktor Beaty Milewczyk w Wejherowie. Do dziś do niej wszyscy chodzimy, z młodszym synkiem też już byłam. Na szczęście nie ma dużo do borowania, bo jednak o zęby dbamy.
A propos borowania, wiecie, że ten dźwięk wysokoobrotowej bormaszyny trafił na listę „dziesięciu najbardziej nieprzyjemnych odgłosów sporządzoną przez uczonych z uniwersytetu w Newcastle”. Najstraszniejszych, można dodać:)
Ja już przypisów do cytatów nie daję, ale w książce każde dane są porządnie opatrzone przypisami, bibliografią, rzetelnie.
Można fragmenty książki przeczytać, taka gratka.
A pod poniższym linkiem kryje się rozmowa z Aleksandrą Kozłowską, autorką. Opowiada ona o kulisach powstania książki – jej mama była jedną z dentystek jeżdżących w dentobusach:
Obu wydawnictwom dziękuję za przesłane egzemplarze.
A kolejny post będzie o współpracy w zakresie literatury dziecięcej – JUŻ JEST- KLIK KLIK. Chciałabym też się podzielić z wami innymi książkami przeczytanymi w styczniu, bo jedna lepsza od drugiej! Toń Ishbel Szatrawskiej, Przyjaciel Sigrid Nunez, Stara Słaboniowa i spiekładuchy Joanny Łańcuckiej, Ptaki Samanty Schweblin, Z nieba spadły trzy jabłka Narone Abgarjan… I parę dla dzieci.
Wpadnijcie więc za parę dni, kawki w dłoń, notesy do zapisania fajnych tytułów – i zapraszam do czytania!
Na dziś ode mnie dla was jeszcze moje dwa amatorskie kolaże. Zdradzę, iż w wolnej chwili zamiast oglądać filmy czy seriale wolę włączyć radio, wyjąć gazety i kartki – i bawić się w dopasowywanie. Czasem bez kompletnego sensu. Przynosi mi to jednak chwile dziecięcej prawie radochy! Można spróbować! Kolaże nie mają zasad, nie muszą mieć publiczności, przyjmą każdą konfigurację!