Tak się ostatnio złożyło, że niby wakacje a ja w większość czasu czytam, zamiast świat zwiedzać. I przeczytałam parę książek o wspólnym mianowniku - łączy je bowiem temat polskiej wsi. Oto moje polecajki!
1. Zyta Oryszyn, "Najada"
Opowieść, która ujęła mnie, bardzo. Jest w „Najadzie” smutek wielki jak stąd do drugiego człowieka… jest tęsknota. Jest miejsce na miłość i na śmierć. Jest dosłowna zmysłowość, taka na wyciągnięcie ręki. I jest metaforyczne ujęcie kobiecego nieszczęsnego losu – z czym wiąże się właśnie tytułowa postać, najada w tej opowieści zbiera w sobie żale za życie, które potoczyło się nie tak, jak powinno. Jest wreszcie i ironiczne poczucie humoru i sympatia dla bohaterów. Scena, kiedy do wsi przyjeżdża nauczyciel i bawi wszystkich dopominaniem się o opowieści i zwyczaje z dawnych czasów – piękna!– bo co mówią ludzie? „…skaranie. Nic tylko w koło o piosenki i stare obyczaje prosił, a sama powiedz, kto tera daje pod biały obrus siano albo snopki w cztery rogi stawia.” Dla mnie to chwila oddechu po tym, jak w szkole opowiada się wciąż o starych obyczajach wielkanocnych czy innych a tak naprawdę to wszystko już gdzieś odeszło…
Nie odchodzi za to nieszczęście. Nie odchodzi tęsknota za zrozumieniem, po co jest świat, o co w nim chodzi, nie opuszcza nas poszukiwanie siebie i swojego miejsca. Wciąż jest w nas i nadzieja i strach.
A jedna z piękniejszych dla mnie scen w opowieści Zyty Oryszyn, to monolog jednej z bohaterek, kiedy dochodzi ona do wniosku, że tyle rzeczy zrobiła źle, że tyle jest jej własnej winy, źle podjętych decyzji w pretensjach do dzieci, do świata… I postanawia to zmienić. I to jest piękne. I płynie wówczas z kart książki zrozumienie dla naszych błędów, nie potępienie.
Ujął mnie też język „Najady”. Piękny pod względem literackim, lekko poetycki ale też uderzający dosłownością, kiedy trzeba. Takie książki zostają we mnie na długo…
A czemu polne kwiaty? Bo ta opowieść jest właśnie taka jak polne kwiaty – niby o zwyczajnych sprawach, ale można je ująć poetycznie. Niby poetycznie, ale uważaj, bo trafisz na osty i pokrzywy…
2. Julia Fiedorczuk, "Pod słońcem"
Z instagramowych polecajek trafiłam na przykład na „Pod słońcem” Julii Fiedorczuk.
Jakie to było piękne! Ten język! Dostrzeganie szczegółów, miłość do życia, zrozumienie nie tylko radości ale i smutków… Dużo też w tej powieści ciszy, spokoju.
Ogólnie zarys fabuły jest prosty – jak ludzkie losy ; ) No co może być skomplikowanego w tym, że spotyka się chłopak z dziewczyną, pokochają się, mają dzieci, szukają swojego miejsca. Mijają pory roku, przeplatają się historia świata i historia bohaterów. Takie to nasze życie pod słońcem.
„Tańczy, tańczy wiatr. Pędzi wiosnę, a po wiośnie lato, wtrąca płatki z kwiatów, żółte pyłki z drzew. Wieje na południe i wieje na północ, kręci się, wiruje, zawraca… Słońce wschodzi i słońce zachodzi, i znowu gramoli się nad horyzont. Rzeki płyną do morza, człowiek szuka drogi.”
Trochę jak saga rodzinna, trochę jak poezja. Pokochałam tę książkę. Pasują do niej zdjęcia, które zrobiliśmy z mężem w naszym Gościcinie, w starym opuszczonym gospodarstwie, gdzieś pomiędzy torami kolejowymi a główną ulicą….
3. Anna Wylegała, "Był dwór, nie ma dworu. Reforma rolna w Polsce"
Książka, która warto przeczytać, jeśli interesujesz się historią powojenną Polski. Pamiętając, że nie jest to reportaż ani powieść, tylko projekt naukowy, trzymający się zasad metodologii. Niemniej ja wyciągnęłam się bardzo w losy zarówno dworków jako budynków, jak i losy ludzi – tych, którzy odeszli i tych, którzy przyszli. Zaczęło mnie interesować, jakie historie stoją za dworkami, które znam ze swoich okolic. Czy to odremontowane pałacyki czy ceglane ruiny – nagle zaczęły mieć swoją „duszę”, złożoną z opowieści, wspomnień, radości, żalów, pretensji, wybaczenia – wszystkiego, co niesie ze sobą ludzką historia. „Był dwór, nie ma dworu” to książka, która przywodzi na myśl zarys scenariusza czy skrypt do porywającej powieści. Nie ma tu fikcji, ale moja wyobraźnia budowała już całe historie na bazie tych surowych, spisanych wywiadów i przytaczanych listów…
4. A co to jest bejdak?
Dziś dałam jako piosenkę na ten tydzień „Beretkę dla bejdaka”, piosenkę zespołu, który znają tacy dojrzali i starzy ludzie jak ja – zespołu Stare Dobre Małżeństwo.
Beretka to pop prostu beret, spoko, można się domyślić. Ale bejdak? Kto to? Wiecie co robi bejdak? Idzie skrajem nieba, miesza kałuże żabom, tuli się do traw i kwiatów…
Jeżeli wpadliście na to, że to taki wiejski głupek, to tak, macie rację! Ale z tych nieszkodliwych, ot, ma serce większe niż my wszyscy razem wzięci, łagodne, czułe i bez podłości. Ma swoje historie pełne żalu do większości ludzi, swoje tragedie, ale przywita cię z uśmiechem, nie oceni. Choć z biegiem czasu woli samotność. Nieudacznik? Może w kategoriach czystego zysku, a ja powiem: bogacz! Cały świat do niego należy, każda kropla rosy! My przeliczamy, obracamy każdy grosz, warto, nie warto – a on ptasie pióra zbiera i Boga o życie dla wróbla uprosi. Tak Adam Ziemianin, bieszczadzki poeta pisał:
„Skrajem nieba szedł Bejdak
Organki z odpustu same mu grały
Kałużę żabom łyżką zamieszał
Nie zdając sobie z tego sprawy
Podobno ktoś widział jak do żab się łasił na kolanach
Żeby mu kumkały
Albo w pasiece do ula się spowiadał
A pszczoły miód na serce mu lały
A on zioła głaskał, tulił się do trawy
Jakoś nie umiał z ludźmi żyć
Raczej kumplował się z ptakami
Kiedyś nad ranem z nimi odleciał
Na niebieskie ptasie polany
Jakoś nie umiał z ludźmi żyć
Z lotu ptaka chwilę u nas gości
Boga słabość do niego jednaka
Bo jak nie kochać takiego Bejdaka”
5. Jeszcze tylko jeden cytat
Wiem, że wakacje nie sprzyjają temu, żeby myśleć o smutnych sprawach, ale muszę się jeszcze z Wami podzielić najpiękniejszym opisem odejścia, śmierci, jaki czytałam. Może właśnie latem czuć całą siłę tej sceny? Posłuchajcie, to z książki „Pod słońcem”:
„Przypominając sobie tamtą scenę (…) miała ochotę walnąć pięścią w stół, ale obie ręce odmówiły jej posłuszeństwa. Miała ochotę wrzeszczeć, wykrzyczeć całą przez lata uzbieraną wściekłość (…) ale nie czuła już ust. Rozpłakałaby się. Chętnie by się rozpłakała, gdyby nie to, że nie czuła już oczu. Niczego już nie czuła. Dopiero wtedy dotarło do niej, co się dzieje, i niebotyczna ulga zalała jej duszę ciepłymi falami. 'Dzięki ci, Panienko!’, pomyślała jeszcze resztą słów.
Przyszedł Józef, a zaraz po nim dzieci, niosąc więcej śliwek. Stali wokół niej, jakby była jakąś osobliwością, nareszcie Józef podetknął jej pod nos lusterko. Lila nie widziała lusterka, braku pary na nim, a tylko dywan ze świeżo opadłych żółtych liści. Znowu mogła ruszać ręką i nogami, a nogi miała bose i malutkie. Puściła się biegiem po tych ciepłych liściach, przed siebie, na słońce, przed nikim nie uciekała, donikąd nie zmierzała, biegła sobie po prostu, bo mogła.”