Zwyczajny tydzień? Ha, to nie u mnie. Mój tydzień to jest pełen zwrotów akcji, dynamiki, jest nieprzewidywalny, Patryk Vega pisze mi scenariusz! Istny rollercoaster! Poczytajcie sami!
Tak chciałabym napisać, ale potem szukałam zdjęć z tego rolekołstera i znalazłam tylko takie z kolejeczki dla dzieci z parku w Wejherowie. Ta, pomyślałam, dobra metafora – co by nie wymyślać, to moje życie jest zwyczajne do bólu, takie tutejsze i bez fajerwerków. Ale! Ale w moim odczuciu to nigdy nie jest całkiem zwyczajny tydzień z życia.
PONIEDZIAŁEK – dzień po opublikowaniu wpisu o filozofii. Budzę się z myślą „ło matko, po co ci to było, kobieto! Teraz wstyd się na dzielni pokazać!” Ale trudno, wstaję, na głowę zakładam papierową torbę, przemykam ciemną ulicą do pracy, skradam się korytarzem, myk myk i hyc, jestem w swojej sali przedszkolnej. Dzieci nie patrzą no mnie przez pryzmat głupot pisanych w internecie, mogę odetchnąć!
W domu muszę pamiętać o usprawiedliwieniu nieobecności Mai – jest przeziębiona. Albo nie chce jej się do szkoły iść. Trzeba było lekarzem zostać, wiedziałabym czy jest chora czy nie. Tak to ryzyk-fizyk. Na szczęście dziewczę ma już lat szesnaście i pół i mogę jej coraz częściej mówić: „Słuchaj, za chwilę będziesz dorosła. Nie będę ci mówi, co masz robić. Decyduj sama.” Czuję się jak profesor Dumbledore, kiedy dał Harremu Potterowi pelerynę – niewidkę i napisał „Korzystaj mądrze”.
Na obiadek jest kurczak z niedzieli, w cieście i w panierce z sezamem. Przepis ma Maja, to jej pomysł i jej praca. Ja się cieszę, że nic nie muszę robić, nawet posprzątałam bez gadania tysiąc misek po robieniu tej pychotki.
WTOREK – jestem załamana tym, jak mi nic nie wychodzi. Nic nie umiem. Wszystko robię źle. W domu kładę się z książką i chcę już sięgać po kocyk i ciepło się otulić, kiedy podrywają mnie okrzyki bojowe Piotrusia i jego kompana do zabawy. Słyszę, jak najpierw chłopaki biegają z mieczami, skaczą po poduchach – i to było spoko – ale zaraz muszę wstać. Wtrącam się w rozmowę, kiedy widzę, że Piotrek wsłuchuje się w opowieść o zabawie w „Czerwone – zielone” ze słynnego filmu na Netflixie. „…i wtedy jak oni się ruszą, to laleczka do nich strzela i z buzi leje im się krew…” i wtedy już wkraczam ja. Nic się nie leje ale gromy ciskam oczami i przerywam ten uroczy wywód na temat filmu od lat 16. Dzień wcześniej Maja zablokowała na youtubie filmiki, gdzie pojawia się motyw Squid Game. No dziękuję bardzo, moje dziecko nie potrzebuje jeszcze takich rozrywek. Każę im bawić się w dobrą staropolską Babę Jagę (Raz dwa trzy Baba Jaga patrzy) ale chłopaki wolą już coś innego.
To teraz czuję się jeszcze beznadziejną matką, bo nie mam pojęcia, jak uchronić moje dziecko przed całym złem świata. Da się? Nie zawsze będę obok, żeby zapobiec, zabronić, ochronić. Wieczorem rozmawiam z Piotrkiem, po raz któryś zresztą, że jak ktoś opowiada o strasznych rzeczach, to może zawsze przerwać, odejść, nie musi słuchać. Albo może się mnie zawsze o wszystko spytać, opowiedzieć.
Czuję się jak sterana matka, jestem zmęczona i przygnieciona beznadziejnością życia. „Mama, czy ty jesteś nastolatek, że tak mówisz?” – pyta Maja. Rzeczywiście, mogłabym wyrosnąć z takiego niedorosłego poczucia bezsensu życia, święta racja!
Na obiad są pyszne frytki. Domowe, oczywiście, a jakże! Z domowej zamrażarki…
Ale wieczorem dostaję wiadomość. Okazuje się, że to moje pisanie przyniosło coś dobrego! Odzywa się do mnie dawna przyjaciółka z czasów jeszcze szkolnych, umawiamy się na spotkanie. Zasypiam bez depresyjnego nastroju.
ŚRODA – budzę się przepełniona pozytywnymi uczuciami, chwalę siebie za odwagę, że mam ten blog, że pozwala on na spotkania z realnymi osobami. Przypominają mi się wszystkie chwile, kiedy ktoś mówi mi, że przynajmniej chwilę się uśmiechnął, jak czytał. To dobrze. To bardzo dobrze! Po wczorajszym dniu czuję się jakbym Oskara dostała czy innego Nobla. Moje nastroje wahają się jak na huśtawce, ale dziś przynajmniej jestem u góry.
Wieczorem patrzę, jak Maja pakuje się na wycieczkę – jedzie z klasą do Łodzi – jest radosna, podekscytowana, a ja jestem szczęśliwa jak prosię w deszcz, że moja córka nie boi się jechać. Wiem, jak to jest być introwertycznym nastolatkiem, co to boi się do sklepu wejść, bo przecież WSZYSY PATRZĄ, helloł! Ściskam ją na pożegnanie i fiuu – pojechała… Jak tu pusto… jak ja już tęsknię… No dobra, tęsknić będę jutro.
A na moją wzmiankę, żeby nie piła na wycieczce alkoholu nieznanego pochodzenia ani nie szukała przygód w zakresie seksu, usłyszałam, że jestem obrzydliwa, fuuuuj! Dobra, dobra.
Zamiast obiadu były gofry. I to z kremem czekoladowym, mam taki a’la nutella, ale zdrowszy, więc zjadamy pół słoika.
CZWARTEK – Piotrek był w przedszkolu, odprowadzałam go i po drodze usłyszałam nową wersję historii wybuchu drugiej wojny światowej. Otóż wedle mojego dziecka najlepsi byli żołnierze „ruscy” bo bronili biednych Polaków przed Amerykanami. O rany, tutaj to i 6 godzin historii może być za mało… Ale zapisuję sobie w pamięci, żeby jakoś więcej rozmawiać o wojnach, żeby te pokręcone historyjki odkręcić. Idziemy w rytm pieśni „My, pierwsza brygada”, grającej delikatnie z mojego telefonu i głośnym śpiewem małego berbecia.
W domu mam chwilę na odpoczynek, spisuję listę na zakupy, dopisuję, żeby pamiętać o oddaniu drukarki do serwisu, ostatnio wypluwa z siebie strony w zupełnie innych kolorach niż zaplanowane.
Czytam to „Miasto Niedźwiedzia”, co to je miałam pokochać – no cóż, wielka miłość to nie będzie, ale mały romansik może i owszem! Powieść ma fajne cytaty, takie wstawki ogólnożyciowe, rozbawiające.
Przykład? Proszę ja was bardzo:
„Wszyscy dorośli mają takie dni, kiedy czują, że to już koniec. Kiedy nie wiedzą już, o co tak cały czas usilnie walczą. kiedy rzeczywistość i codzienność przytłacza i nie wiadomo, jak długo da się jeszcze radę. Fantastyczne jest to, że wszyscy mogą przetrwać bez załamywania się dłużej, niż im się wydaje. Przerażające, że nigdy nie wiadomo, jak długo.”
„Ana była jak tornado. Klocek z setką kantów, w mieście, gdzie każdy powinien pasować w okrągłe otwory.”
„Długie małżeństwo to skomplikowana sprawa.”
„Rodzic jest niczym za mały kocyk. Jakkolwiek próbowałoby się przykryć nim wszystkich, to i tak zawsze ktoś marznie.”
„- Tata powiedział, że to ty nas zawieziesz.
– Tata jest niedoinformowany.”
Takie, wiecie, życiówki. Lepsze niż Coelho albo Pawlikowska. Można polubić tę powieść za poczucie humoru. Ale akcja jest dość ślamazarna… Jestem prawie w połowie książki a tam godzina po godzinie wszyscy przygotowują się do meczu hokeja. I to na razie wszystko. Jak mecz się w końcu zacznie to może i akcja ruszy do przodu.
PIĄTEK – czy ja mam pisać? Sami widzieliście tą pogodę… Stoję na przejściu, czekam w deszczu i wietrze na zielone światło, szukam w duchu jakiejś ciepłej myśli, malutkiej, chociaż jednej tyciej, dobrej, słonecznej myśli… Ale znajduję tylko jeden wielki wkurw! Ja kulturalna jestem, ale w takiej pogodzie to nie da się inaczej.
W „Mieście Niedźwiedzi” skończyły się heheszki. Chciałam zwrotu akcji, to mam… Jedna scena a zmienia wydźwięk powieści i dowodzi wrażliwości pisarza.
Myślałam, że będzie morderstwo jakieś, ale nie, to nie kryminał. To powieść z serii obyczajowych, co nie znaczy że nie jest przerażająco. Może nawet bardziej, bo jednak kryminały mają w sobie coś z wydarzeń odległych, mniej możliwych – a to, co dzieje się w Mieście Niedźwiedzi jest bardzo realne.
Jest w końcu ten cholerny mecz, impreza – afterparty – i jest… piętnastoletnia dziewczyna i dwa lata od niej starszy chłopak ze zwycięskiej drużyny. Ona nawet się w nim podkochiwała. A potem zostaje samotność, odebrane poczucie bezpieczeństwa i analiza policyjna i sąsiedzka, kto był BARDZIEJ WINNY. On – to przecież gwiazdor sportowy a ona pewnie sama chciała…
„Jest wiele sposobów na to, by umrzeć w Bjornstad. Zwłaszcza od wewnątrz.”
„Tysiąc marzeń wczoraj, jedno jedyne dziś.”
Do tego w międzyczasie słucham na uspokojenie muzyki, wycinam literki, szukam pomysłów i do pracy i na obiad, czytam gazety… Czytam wiadomości a tam jedna porażka w grze „Jestem dobrym człowiekiem” za drugą.
Późnym wieczorem Maja wraca z wycieczki, cała i zdrowa, z żelkami dla brata i z książką z antykwariatu dla mnie. Ten prezencik rozczula mnie i idę spać troszkę uspokojona, że mój kawałek świata nie jest taki zły…