Siadam do komputera z myślą, że muszę pomyśleć o czymś przyjemnym, o czymś ładnym, o czymś koniecznie oderwanym od smutnej rzeczywistości. Nie chcę myśleć o wiadomościach ze wschodu, o galopujących cenach, o dziwacznej pogodzie za oknem… Ratunku! Potrzebuję czegoś spokojnego, melisy w słowach. Zapraszam dziś na kubek melisy!

Zwykle wolę kawę, ale czasem potrzeba czegoś bardziej na uspokojenie!

Wczoraj pożyczyłam od mojej siostry nowe wydanie (z nowym tłumaczeniem) Ani Z Zielonego Wzgórza, czyli Anne z Zielonych Szczytów.
Lubię czytać o losach Ani i za każdym razem zastanawiam się, skąd opinie, że książka naiwna? Opowieść o tej dziewczynce i jej losach nie jest naiwna – jest mądra i trudna. Jest życiowa – tylko zależy jak na życie patrzymy…
Bo jeśli jesteśmy kimś twardo stąpającym po ziemi, kiedy liczy się na dla nas najbardziej to, co realne i namacalne – to rzeczywiście Ania będzie opowieścią o naiwnej rodzinie, co bierze nieznaną sierotę do swojego domu, bez sensu, a w dodatku mała zamiast być służącą to tylko kłopoty sprawia i uszy bolą od jej paplania. A tak w ogóle to optymizm Ani jest niemożliwy – po tym, co przeżyła, powinna być w depresji… Zaś dziewczęta w Avonlea mają pstro w głowie i nic tylko o zalotach myślą. W dodatku rodzice Diany nie pozwalają jej się uczyć – co za uwstecznienie! Co za kiepski wzór do naśladowania! Można i tak… Byłoby boleśnie i realnie.
Ale ja wolę wersję Lucy Maud Montgomery – wolę jej niełatwy wcale powiew nadziei. Wolę jej postawę walki o swoje szczęście. Lubię odszukiwać w tej książce sytuacje, które pokazują jak ciężko było żyć – a jednak warto. Choć czasem na przekór. Czasem potrzeba dużo poczucia humoru i dystansu, czasem pogodzenia się z losem a czasem brania się z nim za bary. Myślę, że Lucy była z tych pisarek, które wierzą w inteligencję czytelników. Kazała swojej bohaterce być ambitną, odważną dziewczyną, która nie zważa na zdanie otoczenia, ma swoje przemyślenia i cele – nie tylko, na ten przykład, zamążpójście. Ma poparcie swoich opiekunów – też na przekór powszechnej opinii. Ania to nie tyko marzenia o bufiastych rękawach ale przede wszystkim marzenia o pięknym życiu, o akceptacji, o zdobywaniu wiedzy. O miłości też – ale na swoich warunkach, nie dlatego, że tak trzeba.
Ta cała z lekka feministyczna otoczka książki nie jest widoczna od razu, nie jest bojowa, nie kruszy wszystkiego co dawne, bo czas na nowe – ale delikatnie prześwituje.
Ania – Anne – nie jest dla nas przecież symbolem bezwolnego dziewczęcia. Mamy przed oczami dziewczynę charakterną, dążącą do celu, nie poddającą się przeciwnościom. Dobrze, że jest to nowe wydanie, że trochę szumu naokoło, może dzięki temu ktoś sięgnie po tę książkę i wciągnie się w opowieść! I wyjdzie z domu z zielonym dachem w malutkim Avonlea podniesiony na duchu, że można i kochać, i mieć nadzieję, i wierzyć. I być sobą!
Tylko śmiać mi się chce, że dziś jak książkę tą czytam, to bardziej obserwuję stateczną Marylę i jej postać niż dziewczynkę Anię! Cóż, z wiekiem priorytety się zmieniają…

Kubek melisy
Wychowanie kiedy jest się Marylą (czy też Marillą)
Otóż kiedy patrzy się na świat z pespektywy statecznej Marilli, to zwraca się bardziej uwagę na porządek. Dom na Zielonym Wzgórzu lśnił czystością, nawet z podwórka można było jeść jak ze stołu, mówiła w którymś momencie Rachel Lynde. Też bym tak chciała, ale nie umiem.
Jak jest się Marillą, to nie uchodzi za wszystko chwalić i z wszystkiego się cieszyć. Trza statecznym być i już. Nie wypada opiekunce otwarcie cieszyć się z każdego sukcesu swojej wychowanki, bo jeszcze wpadłaby w pychę (wychowanka, nie opiekunka) – czym w ogóle nie przejmuje się jej brat – ale! Ale nie wypada też smucić się ponad miarę i wpadać w otchłanie rozpaczy. Taką równowagę też bym kiedyś chciała osiągnąć.
Marilla ma życie ułożone w ramkach, co wolno, czego nie, kiedy i z kim, i to pomaga jej być w zgodzie ze społecznością Avonlea. Tylko nie jest to ramka ustalona raz na zawsze i niedyskusyjna. Marilla wybacza błędy, ma cierpliwość i opanowanie godne angielskiej królowej, ma zrozumienie i co najważniejsze – są sprawy, w których społeczność nie ma nic do powiedzenia. Na przykład wykształcenie dziewcząt – nie jest to popularna postawa, ale Marilla się nie poddaje presji i wysyła Anię do Akademii, wysyła na studia i jest dumna z jej ambicji i osiągnięć. Uważa rozsądnie, że kobieta powinna umieć liczyć tylko na siebie. Nawet Rachel Lynde nie ma tu nic do powiedzenia, jak powtarza za całą wsią, że dziewczyny to do szkół idą, żeby mężów szukać. You go, Marilla!
Jej surowość nie wiąże się z brakiem uczuć. Jest może kolczasta, twarda i mało wylewna, ale nie jest bezduszna. I w końcu umie przełamać swoją niechęć do okazywania uczuć.
Im jestem starsza, tym bardziej ją lubię. Jest taka prawdziwa, z krwi i kości. A oprócz bystrego umysłu ma też poczucie humoru – myślę, że to jej pozwoliło w końcu znaleźć wspólny język ze swoją adoptowaną dziewczynką Anią.
A tu jeszcze mam link do strony o Avonlea – mnóstwo pięknych zdjęć, odnośników, ploteczek i faktów odnośnie Lucy Montgomery – Kierunek Avonlea.
Ta sama pani – autorka bloga o Avonlea – ma tez na YT filmik ze zdjęciami z Wyspy Księcia Edwarda:
Chwila z kubkiem melisy minęła… Można iść mierzyć się z rzeczywistością.
Albo jeszcze chwilę poczytać…
Olu wprowadziłaś mnie w świat mojego dzieciństwa ile wtedy bym dała za taki filmik o Wyspie księcia Edwarda Zawsze miałam marzenie żeby pojechać do Stanów do Nowego Jorku wiesz Manhattan Tiffany Piąta Aleja Broadway żółte taxi dalej to jest moje marzenie ale jeszcze bardziej zobaczyłabym Wyspę księcia Edwarda i Avonlea miejsca gdzie żyła i tworzyła p. Lucy M. M. i gdzie stworzyła Anię. Dziękuję Ci kochanie że tak pięknie piszesz udostępnię to dalej może moja koleżanka Ania z Kanady przeczyta i napisze coś od siebie❤️
Ten blog „Kierunek Avonlea” to w ogóle kopalnia wiedzy o pisarce i kulisach tworzenia książki o Ani. Tłumaczka – Anna Bańkowska – właśnie z twórczynią tego blogu konsultowała się w sprawie spornych nazw w swoim nowym tłumaczeniu. Ot, taka ciekawostka 🙂