Poznałam Anię internetowo. Bo ja to mam szczęście do ludzi w internecie! Brałyśmy razem udział w pisarskim kursie. Ja z moją książką dla dzieci, Ania z autobiograficzną opowieścią. O ile moja bajka miała przenosić w świat dobroci, przyjaźni, różowych chmurek i krasnoludków, o tyle Ani książka była opowieścią pełną bólu, krzywdy i chmur. Ale tych burzowych. Posłuchajcie rozmowy, bo jest ważna. Jest dedykowana wszystkim, którzy potrzebują przykładu, że można w końcu pomyśleć o sobie. Że TRZEBA o siebie walczyć!
– Aniu, chciałabyś się przedstawić?
Nie ma problemu, mogę się przedstawić. Ania Borkowska-Obojska, już po drugim mężu, o pierwszym dawno zapomnieliśmy. Gdynianka rodowita, urodzona w 1974. No, gdynianka już w zasadzie od strony ojca, bo ojciec też urodzony w Gdyni.
– Jak się dziś czujesz?
Dziś już jest dobrze. Jest BARDZO dobrze. W porównaniu do tego co było, jest wręcz śpiewająco. Aczkolwiek problemy, jak były, tak są i będą. Ale – jest dobrze.
– Masz porównanie, prawda? Parę lat temu było inaczej. Co się działo parę lat temu?
Parę lat temu… Ostatnie czasy pokazały, że to nie tylko parę lat, ale większość mojego życia. Okazało się, że toksyczny związek z moim byłym mężem… że to nie zaczęło się w dniu ślubu, ani w dniu poznania, tylko dużo, dużo wcześniej. Bo moja mama jest toksykiem, tak naprawdę. Osobą toksyczną, która mną sterowała, która za mnie decydowała w wielu rzeczach. Niby dawała mi pozornie coś do wyboru, a tak naprawdę to ona decydowała, co mam robić, gdzie mam się uczyć, jakie oceny zdobywać. Wszystko. I łagodnie z tak toksycznego otoczenia rzuciłam się w kolejne, zdobywając męża również toksyka. Poznałam go w wieku siedemnastu lat, więc jeszcze miałam zero doświadczenia. Ślub wzięliśmy po dwunastu latach, dwa lata po zaręczynach, to też pokazuje, że nie byłam pewna tego wszystkiego. Ślub był brany w zasadzie po to, żeby zadowolić moją mamę, która potrzebowała mieć córkę zamężną, chciała już czekać na wnuki. To było, że tak powiem, odgórnie zrobione. Dla niej. Po piętnastu latach okazało się, że ja już nie jestem w stanie wytrzymać z człowiekiem, który będzie za mnie decydował o wszystkim, włącznie z firmą, którą prowadziłam. Wtykał mi się we wszystkie możliwe gałęzie prowadzenia działalności, postępując niewłaściwie. To on podjął kluczowe decyzje, które doprowadziły do tego, że firma, niestety, upadła finansowo. Tak naprawdę do tej pory nie ma co reanimować. A oprócz tego w domu były nerwy, były problemy, przynoszenie pracy do domu, krzyki, popychanie, niewłaściwe podejście do mojego syna. Nie wiem czemu, wydawało by się, że pierworodny syn to powinien być na piedestale, hołubiony, a tu nie. On ciągle miał pretensje. O wszystko, o to, że syn nie biega, że ma problemy z płucami, że długo je, że długo patrzy w telewizor, że siedzi przed komputerem, że będzie nerdem, że to, że tamto. Miał sadystyczne podejście do swojego syna. W 2018 roku pękłam. Miałam to szczęście, że to on wyszedł z domu, robiąc mi na złość, a ja już go po prostu drugi raz nie wpuściłam. To co było, to się jeszcze ciągnęło przez pięć lat. Teraz, po pięciu latach, przestał do mnie pisać nieszczęsne smsy. 2018 i 2019 rok to był okrutny hejt na mnie, żeby mnie przymusić do powrotu, żeby mnie przekonać do tego, że on się zmieni i że będzie lepiej i że jest jedyną osobą, z którą powinnam być. To było bardzo intensywne, do dziesięciu smsów dziennie z wyznaniami miłości, z wulgaryzmami, ze wszystkim co najgorsze też. Telefony, próby do przekonywania mnie przy wszelkich spotkaniach. Nastawianie przeciwko mnie dzieci. Ale się nie poddałam, w 2020 dostaliśmy rozwód, chwilę przed pandemią, chwała Bogu. W tym samym roku zmieniałam nazwisko na Borkowska, z powrotem, żeby zapomnieć o tym wszystkim. I w 2021 był ślub drugi, z moim obecnym mężem, Piotrusiem, i przemiana. Bo Piotr jest w ogóle osobą inną niż mój były mąż. To jest ciepły człowiek, który dba o mnie, o moje dzieci. Pomimo, że on nie ma dzieci, zaadoptował te moje, psychicznie (lekki śmiech). Jest osobą, która pozwala mi rozwijać skrzydła, pozwala mi uwierzyć w siebie, daje mi ciepłe kopniaki, chce mojego dobra, bo przez moje dobro on też lepiej się czuje. To jest takie fajne!
– Nie straciłaś wiary w ludzi?
Nie, aczkolwiek po doświadczeniach z moim byłym mężem nauczyłam się rozpoznawać toksyczne osobowości i wycinam je nawet z rodziny, z życia prywatnego, po prostu mówię: nie. Kończę znajomości, przecinam więzy, trudno. Może kiedyś zostanę sama, a może znajdę nowe znajomości.
– Powiedz, czy widzisz punkt, w którym zmieniło się twoje podejście? Któryś moment? Czy to kwestia lat?
Tak naprawdę o rozwodzie myślałam już od lat, bo nie odpowiadał mi jego sposób postępowania, jego podejście do Bartka, serce mnie bolało, gdy widziałam, jak on traktował swojego syna. Ten dzieciak nie miał świętego spokoju. Nie mógł rozwijać swoich pasji, miał tylko realizować marzenia taty, czyli harcerstwo, którego Bartek nie cierpiał. I to narastało. W 2018 był przełom. Organizowałam spotkanie klasowe z podstawówki. Spotkaliśmy się z pewnym gronem ludzi z klasy, oni opowiadali, jakie mają stosunki ze swoimi współmałżonkami, a we mnie coś pękło. Tak pękło, że już nie byłam w stanie się pozbierać. I powiedziałam „dość”. Zaczęłam głośno mówić, że nie chcę. Zakończyłam współpracę z byłym mężem nie realizując jego żądań w domu, wiadomo jakich, i to był powód, dla którego on powiedział, że dziękuje, że wychodzi z domu. Myślał, że tak mnie ukarze. Wyjdzie z domu i nie będzie mi pomagał, a ja zobaczę, jak dzieci będą się zachowywały. Rzeczywiście pierwsze dni były ciężkie. Bałam się o to, jak dzieciaki zareagują, pytały się, czemu taty nie ma w domu, czemu nie przychodzi na noc. A nie spodziewałam się tego, że tak szybko odpuszczą, że tak szybko się wszystko uładzi. One przeszły do porządku dziennego nad tym, że ojca nie ma, w ciągu tygodnia czy dwóch, i się uspokoiło! Pozwoliło mi to na zrezygnowanie z zapraszania go do domu, bo próbowałam, ale zrezygnowałam. I to był ten traf (śmiech), który pozwolił mi się uwolnić. Bo gdyby on wtedy wrócił, to wątpię, żebym się uwolniła.
– Myślisz, że opowiadanie swojej historii ma sens?
Myślę, że tak, bo w międzyczasie trafiłam na grono kobiet, które są lub były w podobnej sytuacji jak ja. Dla tych, co są teraz w toksycznych, przemocowych związkach, moja historia to nadzieja, że może być dobrze. Nie zawsze wszystkie takie historie, sytuacje, sceny, kończą się źle. A dla tych, co przeszły dawniej podobne rzeczy, to jest informacja, że nie są same. Mówią, że wiele kobiet – nawet nie tylko kobiet – bo czasami to mężczyźni są w takich sytuacjach – potrzebuje takiego psychicznego wsparcia. To psychiczna pomoc dla innych. W naszym społeczeństwie ludzie, którzy doświadczyli przemocy fizycznej, nad którymi znęcano się fizycznie, są jakby „premiowani”, a osoby doświadczające przemocy psychicznej nie są zaopiekowane w żaden sposób. Na okrągło trzeba szukać tej pomocy, prosić się o nią. Jak chcą wyjść z toksycznego związku, to nie wiedzą, dokąd się udać, co zrobić, jak postępować. To nie jest nigdzie napisane. Te wszystkie poradnie, telefony… Czasem to o kant… stołu tylko rozbić.
– A wracając do początków waszej znajomości, jak przedstawiłabyś typ toksycznego człowieka, na co zwrócić uwagę: kurczę, to nie jest tak, jak powinno być?
Czerwone chorągiewki?
– Tak, red flags, dokładnie!
No, ja miałam ich tyle, że jak teraz patrzę, to morze czerwone, co najmniej (śmiech)! Już nawet nie rzeka. Na pewno trzeba zwracać uwagę, czy zachowujesz swoją autonomię, czy masz możliwość rozwijania się, czy pomimo, że jesteś w związku, dalej możesz realizować swoje pasje, możesz mieć swoje plany, a nie tylko plany drugiej osoby. Czy wolno ci mieć własne zdanie. Mówię o takich typowo psychologicznych chorągiewkach, bo wiadomo, że trzeba uważać na swoje finanse, nie dać się wpędzić w zależność finansową. I też warto, co dopiero drugi związek mi pokazał, na początku wspólnych planów wprowadzić rozdzielczość majątkową. Jak bardzo bym nie kochała obecnego męża, uważam, że rozdzielczość majątkowa, którą mamy, jest dla bezpieczeństwa nas obojga. Nie dlatego, że wywiniemy numer, tylko różnie bywa w życiu. Jeżeli jednemu małżonkowi się podwinie noga i będzie miał problemy finansowe, to drugi może go ratować. Ale też dużo ludzi popełnia taki błąd, że mając dwa osobne mieszkania, po decyzji zamieszkania razem, sprzedają je i kupują coś wspólnego, na kredyt. Kiedyś bym tak zrobiła, dziś już nie. My wciąż mamy dwa mieszkania, jedno jest dla nas czasem odskocznią od wspólnego domu z nastolatkami (śmiech).
Jeszcze co do czerwonych flag. Jeśli ktoś ci mówi: nie radzisz sobie, jesteś do kitu, nie dasz sobie rady, beze mnie nic nie uzyskasz… – to już daje do myślenia, czy aby na pewno. Zawsze przecież jest jakieś życie przed tym związkiem, życie w którym sobie radziliśmy. To czemu nagle, po zawarciu związku małżeńskiego, nie możemy sobie z niczym poradzić? Dlaczego nagle jesteśmy tacy do kitu? Ja byłam oskarżana o wszystkie winy tego świata. Wszystko, co się działo złego, to była moja wina. Śmiałam się w pewnym momencie, że byłam jak puszka Pandory albo siedem plag egipskich. Nawet tsunami w Fukushimie było moją winą, nie mówiąc już o innych kataklizmach. Na to trzeba zwracać uwagę. Najbardziej na to, żeby się dobrze czuć w związku. Nie zabiegamy o uczucia – to coś, co ja robiłam całe życie. Próbowałam się dopasować, próbowałam robić wszystko, żeby być kochaną, a to nie o to chodzi. Nie da rady, żeby nas wszyscy lubi, kochali. My siebie mamy kochać i lubić.
– Wracając do telefonów do Poradni wszelkich. Powiedziałaś, że nie zawsze się sprawdzają. Ale co może zrobić człowiek z małej wsi, co ma numer na telefon zaufania czy wsparcia a nie ma szans, żeby się gdziekolwiek ruszyć, uciec. Czuje jednak, że jest źle. Powinna spróbować? Zadzwonić?
Powinna! Ja uogólniam trochę, bo dużo robiłam, żeby zyskać pomoc, walczyłam o to i odbiłam się od wielu drzwi i wiem, jakie to jest trudne. Raz na policji próbowałam zgłosić stalking przez smsy, a policjant spytał się mnie: a przeszkadza to pani? Niech pani nie czyta tych smsów, przecież pani nie musi. Więc wiem, z czym jest walka. To nie są ciekawe sprawy dla policji.
– Więc chodzi też o to, żeby nie dać się zbyć? Za pierwszym, drugim ani trzecim razem?
Tak. Nie dać się zbyć. I rozmawiać z ludźmi. Bo jeden człowiek ci nie uwierzy, drugi, ale już trzeci może uwierzyć i zacznie ci pomagać. I nie ma co się wstydzić, bać. Jedyne, co można się bać, to współmałżonka, który może zareagować agresywnie, jeżeli coś do niego dotrze, z plotek. Wtedy ryzykujemy. Ale to jest ryzyko, zawsze. Zmiana życia o 180 stopni jest trudna. Mi też było trudno. Miałam zadłużoną firmę z masą towaru, musiałam to wszystko pozamykać, zabezpieczyć.
– Co cię trzymało, że szłaś tą nową drogą?
Wiesz, ja jestem uparta. Jak obiorę sobie cel jakiś, coś chcę zrobić, i jestem pewna, to zrobię to, dojdę, prędzej czy później. To jest mój wewnętrzny upór. Jestem zodiakalnym bykiem i trzymam się tego (śmiech). Poza tym patrzałam na zdrowie psychiczne moich dzieci. To, co się działo u nas w domu, nie było dla nich dobre, nie nadawało się do przekazywania dalej. Teraz mam świadomość, że dzieci mają porównanie, co było i co jest. Mogą z tego same wyciągnąć wnioski.
– Każdy rodzic powinien sobie zdawać sprawę, że dzieci powielają nasze wzorce…
I to jest straszne. A z kolei rodzice nie powinni powielać złych wzorców ze swojego dzieciństwa. Bo jak patrzę na to, jaki los zgotowała mi moja mama, wymagając ode mnie samych czwórek i piątek na świadectwach, wymagając ode mnie pójścia do liceum, bo technikum to się nie liczy, wymagając ode mnie pójścia na wyższą uczelnie w trybie dziennym, bo zaocznie to nie, bo co potem będziesz robić… Ja swoim dzieciom staram się dać wsparcie, pomagać jeżeli chodzi o oceny, ale dla mnie pozytywną oceną jest też mierny a nie tylko czwórka, piątka i szóstka. Jak moja córka pisze do mnie, że dostała mierny i fajnie, to serce się raduje, bo dzieciak nie czuje stresu.
– Moja córka przybiłaby tu piątkę.
Tak. Wiesz, jaki miałam przez chwilę plan? Nie wiem, czy zwróciłaś uwagę na wszystkich rodziców, którzy na koniec roku szkolnego robią zdjęcia świadectwom z paskiem? No więc chciałam zrobić zdjęcie świadectwa mojej córki, średnia 3,85, wrzucić je i powiedzieć, że jestem bardzo dumna z mojego dziecka. Zabójcza ocena. A pasek to możemy sobie domalować jak będziemy chciały. To byłby taki prztyczek dla wszystkich rodziców, którzy za dzieci decydują, co one mają robić, jak mają postępować. To jest straszne. Mojej koleżanki syn miał się dostać do liceum, ósma klasa, egzamin ósmoklasisty. I ona do mnie mówi: Słuchaj, Ania, na jakie zajęcia dodatkowe Bartek chodzi? A ja mówię: na żadne. A jakieś zbiórki, na dodatkowe punkty za wolontariat? Nie, żadne. Ale jak to?! No normalnie. Korepetycji mu nie dawałaś? Ja mówię: nie. A mój to się musi do liceum dostać.. No i finał był taki, że się chłopak do wybranego liceum nie dostał, a co stracił ze swojego dzieciństwa na korepetycje, to stracił. A moje dziecko dostało się do tej szkoły, co chciało, co sobie wymarzyło, do tej klasy, co chciało… Ja wiem, że zdobył to swoją pracą. Miał dobre samopoczucie i wiedział, że ma wsparcie w domu. Jak przychodził, to nikt mu głowy nie truł, że ma iść na korepetycje, na dodatkowe zajęcia, że ma mieć lepsze oceny, bo się „nie dostanie”. Stresu nie było.
– A w tym wieku przecież każdy stres działa silniej niż na nas, dorosłych…
To prawda. A w dodatku oni inaczej do tego podchodzą, destrukcyjnie.
– Jaką dla ciebie osobiście mają wartość słowa: „Nie bądź obojętny”?
Obojętność w naszym społeczeństwie jest ogromna. Dla mnie jest ważne, żeby nie być obojętnym, kiedy ktoś chce się przed tobą otworzyć i opowiedzieć swoją historię, albo chce się po prostu wygadać. Należy pamiętać, że osoba, która przeszła jakąś traumę w życiu, czy to psychiczną, czy fizyczną, czy seksualną, jakąkolwiek, ona naprawdę musi mieć powód, żeby się przed kimś otworzyć i chcieć opowiadać. A w ludziach niektóre traumy siedzą przez lata. Ja coś na ten temat wiem, bo jedną traumę przepracowuję od szóstego roku życia i udało mi się w wieku dopiero dwudziestu paru lat otworzyć i jakoś zacząć o tym mówić. Byłam molestowana przez kuzyna. On miał dziesięć lat, ale to nie zmienia faktu, że ja to czułam jako zły dotyk i w ogóle mi to nie pasowało. A było jak było. W związku z tym – słuchać trzeba, nawet jeżeli nie da się nic zrobić. Warto słuchać, bo może to tej osobie ulgę przyniesie i pomoże w podjęciu kolejnych działań.
– No właśnie. Czasem, jak się usłyszy samemu swoją historię wypowiedzianą na głos, to już łatwiej coś zdecydować.
Nie wiem, czy wszyscy tak mają, ale ja zauważyłam, że najpierw trzeba zacząć coś mówić jednej osobie, i wtedy jest wstyd, jest żal, jest złość na siebie, jest obwinianie siebie… I dopiero, jak się to wypowie na głos, i spotyka się następną osobę, z którą znów rozmawiamy, to już są inne emocje. Ja dużo opowiadałam o sobie, pisałam moją nieskończoną powieść, ona czeka dalej na redakcję, bo muszę mieć do tego czas i wolną głowę, ale to mi pomogło. Ostatnie wpisy na facebooku też w jakiś sposób pomogły mi się otworzyć i pozbyć tej złości na siebie. Złości, że się dałam wmanewrować, że się dałam zaszufladkować, podejść. Wpuściłam wilka w owczej skórze do swojego domu.
– Aniu, pozwól, że coś powiem, ale nie mówię tego od siebie. No przecież byłaś w związku tyle lat! Jak to jest, że ty wcześniej nic nie widziałaś?! No jak to jest? Powiedz.
No nie widziałam. Bo tego się nie widzi od razu. To trzeba mieć jakiś punkt zapalny. Inaczej: zaczyna się widzieć szybciej, ale człowiek się boi. Boi się reakcji drugiej osoby, boi się, co jej zrobi psychicznie, jak zacznie gnębić, jakie słowa usłyszy, jakie obelgi, jak znowu będzie poniżona. Jak miałam znowu słuchać, jaka jestem fatalna, że mi nic nie wychodzi w życiu, że tak naprawdę to ja sobie z niczym nie radzę, że popełniam same błędy a on mi przecież mówił, a ja wszystko zniszczyłam, i tak dalej… Ja się przez pięć lat nasłuchałam o rozpieprzeniu rodziny, o zniszczeniu związku, że wszystko co dzieci przechodzą, to moja wina, że ja… Generalnie to ja byłam winna, że się rodzina rozpadła. I tak naprawdę to człowiek się boi, jak sobie poradzi. Z dwójką dzieci, z podupadająca firmą, jak to ogarnie, jak nie spaść na dno, jak połączyć koniec z końcem, żeby dzieci nie odczuły „spadku” i mogły dalej funkcjonować w normalnym otoczeniu. Bałam się, jak on będzie pochodził do dzieci. I słusznie się bałam, bo tam były nieustanie oskarżenia. On przy dzieciach mówił o moich wyimaginowanych zdradach, jakiś winach, że go okradłam, zniszczyłam, pracę zabrałam. Po prostu dramat. W tym nie było krzty prawdy. On miał swoją prawdę, która była dla niego najważniejsza. Nawet sąd mu zarzucał różne nieścisłości, niewłaściwe traktowanie dzieci, a on tego nie brał pod uwagę. Także tego się bałam. A największy strach to czułam przed tym, że zostanę sama. Jestem jedynaczką, byłam strachliwym dzieckiem, w liceum nie miałam wielu znajomych, raczej trzymałam się na uboczu. Nie imprezowałam, nie piłam, nie paliłam, nie byłam dobrym towarzyszem do imprez. Nie przeklinałam, co za niefart! (śmiech, a od siebie dodam, że dziś Ania przeklina jak stary szewc!). I tak naprawdę, jak poznałam mojego byłego męża, to on był dla mnie pierwszą osobą, która zwróciła na mnie uwagę. A jeszcze to był koniec rozwoju hormonalnego – dorastania – i ja się roztyłam. Byłam duża. Dla mnie – ogromna. Teraz, jak patrzę z perspektywy czasu, to nie było tak źle. Ale wtedy – dramat. I po prostu się bałam, że nikt mnie nie będzie chciał, nikt nie będzie mną zainteresowany. Jak on zawiesił na mnie oko i zaczęliśmy się spotykać, to jakbym Pana Boga za nogi złapała. Tak naprawdę to ciężko wyjść ze związku, w którym człowiek ulokował całą swoją młodość, wszystkie swoje uczucia i próbował cały czas się dostosowywać do tej drugiej osoby, po to, żeby być kochanym. Długo po rozstaniu słyszałam pytania: Jak to, wyście się rozstali? Przecież byliście takim zgodnym małżeństwem?! Ale ta zgodność była dlatego, że ja się naginałam. Kark schylałam. Robiłam to, co on chciał. Jak wakacje, to tylko w górach, a ja kocham wodę. Morze. Jak wyjazdy z dziećmi, to tylko do lasu. Jak zawody, to Bieg Komandosa. On tylko w czymś takim bierze udział. Najpierw uciekał przed wcieleniem do armii, a potem realizował się jako były niedoszły żołnierz. Coś, co w ogóle nie współgra, nie? Tak było.
– Myślisz, że jesteś feministką?
Nie… nie wydaje mi się. Nie uważam, że kobiety przede wszystkim mają być na czele, na traktorach i tak dalej. Wcześniej bardziej tak myślałam a obecnie to doszłam do wniosku, że moje zdrowie fizyczne to jest podstawa bytu mojej rodziny. Ja ją spajam. Gdyby nie ja, to moja mama nie poradziłaby sobie, nie w wieku 81 lat i z demencją starczą. Gdyby mnie zabrakło, to moje dzieci straciłby ochronę, którą im daję – finanse, opiekę, wsparcie, miłość. Trafiłyby pod skrzydła tego drugiego rodzica, za którym nie przepadają. Syn kończy za rok osiemnaście lat, to pół biedy, ale mała? Obecnie 12 lat? Przed nią byłoby 6 lat dramatu. Diabli wiedzą, czym by się to skończyło. Zdałam sobie sprawę, jak ważnym elementem jestem w tej rodzinie. Staram się więcej robić dla siebie, dbać o zdrowie, o samopoczucie. Przestałam się szarpać z pewnymi rzeczami, przestawianiem czegoś ciężkiego, wtykaniem łap w sprawy męskie, bo to nie ma sensu. Nawet mam taką radę na przyszłość: nie pokazujcie facetowi, że wszystko umiecie, bo oni to z reguły chcą wykorzystać. To z reguły ja ogarniałam wszystkie prace remontowe, a były mąż nie miał czasu i „nie umiał”. To też taka czerwona chorągiewka (śmiech).
– Jakie masz plany na przyszłość?
Plany? Na pewno rozwinąć to, w czym się dobrze czuję, czyli detektywistykę. Bo tak się złożyło, że jestem też prywatnym detektywem. Niespotykane, wiem, ale ja w ogóle w swoim życiu zawsze miałam jakiś pierwiastek męski, coś z faceta, pakowałam się w męskie sprawy techniczne, ale to nie jest feminizm, tylko charakter! Dalej chciałabym robić to, co lubię – czyli pisanie. Chciałabym skończyć swoją książkę i zabrać się za kryminał, który mi chodzi po głowie i na który mam pomysł. Dalej chciałabym się rozwijać w modelingu, to jest moja odskocznia, odejście od problemów, pozwala zapomnieć o wszystkim. Chcielibyśmy mieć własny domek na uboczu. Po prostu spokojnie w końcu żyć. Bez nerwów, bez stresu. Wiem, że tak do końca się nie da, ale niech będzie to, co jest potrzebne, nic ponadto. Tak standardowo. Przeżyć to życie już dobrze. Tak, jak się należy.
– Dobre zakończenie. I tego ci życzę!
Lista miejsc, gdzie można zgłosić się po pomoc:
Ogólnopolski telefon dla ofiar przemocy w rodzinie „Niebieska Linia”: 800 120 002 – czynne całą dobę, bezpłatny
Feminoteka – telefon przeciprzemocowy dla kobiet doświadczających przemocy: 888 88 33 88 – czynny pon.-pt. 11:00 – 19:00 oraz przydatne porady na stronie internetowej
Policja: 997 lub 112, czynne całą dobę
Ośrodki pomocy społecznej
Powiatowe i miejskie centra pomocy rodzinie
strona Centrum Praw Kobiet – informacje prawne, pomoc telefoniczna, porady, szkolenia
Strona platforma 116.sos.pl – pomoc mailowa, telefoniczna bezpłatna, całodobowa dla osób w kryzysie, wyszukiwarka ośrodków pomocowych