Zajechali pod dom Sandry późnym popołudniem. Wiatr się uspokoił, ale deszcz, który padał w zamian, nie był nic lepszy. Zosia, Jędrek i Wojtek przebiegli szybko drogę z parkingu do jednej z kamienic przy miłczyckim rynku.
Sandra Bujakiewicz mieszkała wraz z tatą w tej różowej. Jej mama opuściła Miłczyce, różową kamienicę i swoją rodzinę dawno temu, kiedy Sandra była malutka. Nikt nigdy nie usłyszał całej jej historii, nikt nie znał powodów jej decyzji, więc oczywiście plotek i teorii było mnóstwo, a to co w domach pletli rodzice, powtarzały potem dzieci w szkole. Póki były młodsze, dziewczynkę łatwo było chronić, młodsze dzieci mają w sobie więcej empatii niż by się wydawało. Kiedy jednak zaczął się wiek dorastania, hormony plus niekontrolowany dostęp do telefonowych aplikacji zaczęły robić swoje. Na pierwszy rzut oka Sandra była twarda, przejmowała się tylko nauką, miała swoich przyjaciół i nie skarżyła się. Jednak dziś – to było za dużo.
Zosia i chłopcy wbiegli zasapani na trzecie piętro, to z poddaszem, zapukali krótko i nie czekając na odpowiedź weszli do środka.
Korytarz od drzwi prowadził prosto do kuchni, gdzie przy stole siedzieli wspólnie tata i córka, obydwoje ze śladami łez na twarzy. Wpatrywali się w gości smutno i gniewnie. Przez chwilę nikt nie wiedział co powiedzieć, Zosia zawahała się, może to nie był dobry pomysł, tak wpadać bez zapowiedzi… może lepiej…
– Sandra! – krzyknął Wojtek i podleciał do przyjaciółki, krzycząc po drodze – ty się nic nie przejmuj! To są durnoty! Głupie i podłe! My nigdy nic takiego ci nie zrobimy! – i zanim ktoś coś odpowiedział, Wojtek złapał Sandrę za rękę, wyciągnął zza stołu i przytulił. Nie wiadomo kiedy dołączył do nich Jędrek. Stali tak przez chwilę w czyściutkiej kuchni, zalewając podłogę błotem z butów.
– Jak mamy tak dużej stać, to lepiej zdejmijcie te brudne buty, co? I może wytrzyjcie sobie nosy, bo smarkacie mi na sweter – rozległ się zachrypnięty głos Sandry. W oczach oprócz łez miała już leciutki poblask swojej odwagi i determinacji.
– Ja tam przyszedłem tylko po lekcje, no nie? I nie wiem, o jakim zasmarkanym nosie mówisz. Chyba o swoim! – podchwycił Jędrek.
– A ja przyszedłem, bo u nas nie ma prądu – dodał Wojtek – dasz pograć? Chyba że wywaliłaś telefon przez okno.
– Nie, utopiła go w kibelku. Razem ze zdjęciami!
– A, szkoda, bo ja bym poprzerabiał zdjęcia tych durnych bab.
Dzieciaki, rozebrawszy się w końcu, docinając sobie nawzajem, poszli do malutkiego pokoju Sandry na poddaszu, zabierając ją ze sobą i nie pozwalając, by oczy znów napełniły jej się rozpaczą.
– Hm, to było… ciekawe – mruknął pan Bujakiewicz – twoja szkoła, co Zosia? Trzeba być twardym a nie miękkim.
– No, trzeba. Herbaty nie, ale kawy chętnie się napiję, dziękuję. Ty mi zrób kawę a ja ci coś powiem. Słuchaj, Tadeusz, to co zrobiła ta klasa, było okropne, bezmyślne i…
– I dlatego Sandra więcej tam nie pójdzie!
– … i bezduszne. I rozumiem, że się denerwujesz. I jak ochłoniesz, to daj znać, wtedy będę mówić dalej.
Tadeusz Bujakiewicz – rosły, wysoki, budzący wokół słuszne wrażenie silnego, nieugiętego i zawsze pewnego swoich racji – podniósł się i nastawił wodę na kawę. Na kuchennym blacie wszystko stało równiutko poukładane, czyściutkie i dobrane pod dominujące w tym pomieszczeniu niebiesko – białe kolory. Na wierzchu nie stały żadne garnki, kubki, nie walały się brudne łyżeczki, nie czekały na starcie żadne zastygnięte plamy po mleczkach i deserach. Okna pewnie też świeciłby czystością, gdyby nie było ciemno – westchnęła Zosia. Znała rodzinę Bujakiewiczów od lat i wiedziała, że ten obsesyjny porządek brał się ze zmartwienia Tadeusza. W normalnym stanie ducha jakiś paproszek by jednak gdzieś zostawił.
– Zosia, słuchaj – powiedział już spokojnie, stawiając przed nią kawę i mleko – Co ja mam zrobić? Skąd te dzieciaki mają tyle jadu? Po co im to?
– No właśnie. To są dzieciaki i nie umieją do końca przewidzieć skutków swoich zachowań. Jak coś wydaje im się dobrą zabawą, a nie mają wpojonych pewnych zasad, to po prostu robią głupoty.
– A wy, w szkole, nie macie zakazu używania telefonów? – spojrzał na nią z ukosa.
– Oficjalnie mamy, ale trzeba by było mieć oczy naokoło głowy, żeby zawsze widzieć, że ktoś coś wyciąga z plecaka. I lekcje na temat kultury w sieci też mamy. Tylko co z tego, jak w domu nikt z dziećmi nie rozmawia, nie tłumaczy… Nie pyta, co robisz z telefonem. Albo w dobrej wierze zabraniają korzystania tak długo, że jak taki wygłodniały dzieciak się rzuci na swój telefon, to głupieje. – Zosia dolała mleka do kawy, po namyśle dosypała tez cukru. W sumie nie jadła dziś obiadu. Robert miał zrobić frytki, może coś dla niej zostawią.
– Ale dlaczego moja Sandra? – powiedział bezradnie jej tata – Co im zrobiła?
– Jezu, oczywiście że nic! Nie bądź głupi. Sandra nic nie zrobiła. Jest silna, wyróżnia się pasją do nauki, nie podlizuje się nikomu a niektórzy, wiesz, nie potrafią tego zrozumieć. Sandra to wspaniała dziewczyna. – Zosia nagle odstawiła kubek i spojrzała ostro na Tadka – Taka jak jej mama. A ty dobrze wiesz, że Miłczyce nie zawsze cenią sobie swoją drogę życia. Musisz być jej wsparciem, na dobre i złe. Nigdy nie myśl, że to ona coś zrobiła, rozumiesz?
Może będziesz chciał ją przenieść do dalszej szkoły, twoja decyzja. Ale historii jej życia nie zmienisz. Ona też ma uciekać? Tego chcesz? – Zosia dopiła kawę jednym łykiem, podniosła się z niebieskiego krzesła, i zaczęła wołać dzieci do wyjścia. Odwróciła się jeszcze do siedzącego nieruchomo Tadka i już bardziej miękko dodała:
– Jak będziesz chciał pogadać, to przyjdź, zawsze mile cię widzieć. Pamiętaj tylko – szukanie winnych nic nie da. Dorastające dzieci robią wiele głupot, dorośli też, i tak to się wszystko kręci. Ale szkoła zrobi teraz wszystko, co może. Dziś już rozmawiałam z naszą dyrektorką, mamy rozpisany plan spotkań z rodzicami, warsztaty z psychologiem. Zaproponowałam też warsztaty z informatykiem, może pogada z klasą o bezpieczeństwie w sieci, o prawie do prywatności i tak dalej.
– Prawnik by się przydał – mruknął Tadek.
– A to w sumie dobry pomysł! Znasz jakiegoś? To pogadaj, zaproś, jak umie przystępnie pogadać o konsekwencjach swoich czynów w sieci, to byłoby super. Jędrek, Wojtek! Jedziemy! O, już jesteście, dobra. Sandra, głowa do góry. Damy radę, kto jak nie my, co nie? I pamiętajcie o urodzinach w piątek! Pa!
***
– To co, kto chce herbatę, kawę?
– Zawołajcie Jędrka, musi zaśpiewać sto lat!
– Ale tort, piękny, sama robiłaś?
– Gdzie tam, tyle się dzieje, czasu nie mam. Kupiłam w Beziku, tam mają najlepsze.
– Co racja to racja!
Na stole rzeczywiście pysznił się tort, czekoladowy, ozdobiony owocami, ze świeczkami dla Wojtka i dopiskiem z lukru „Babciu, smacznego!”, obok ustawiona był tradycyjna szarlotka, zawsze robiona przez Zosię na każde urodziny, serniczek z galaretką, który przyniosła babcia Asia i miseczka z chipsami, już do połowy pusta. Obok miseczki siedziała Hania i niby przypadkiem zgarniała do ust coraz to nowe partie paprykowych przysmaków. Wokół stołu krążyli goście, zebrani z okazji urodzin Jędrka oraz dnia babci. Robert donosił krzesła do stołu rozłożonego w salonie, dzieciaki biegały w kółko bez ładu i składu, Hania dyskretnie podgryzała chipsy, Zosia spokojnie witała gości, robiła kawę, dostawiała talerzyki i czekała, żeby też spokojnie usiąść. Rozmowy przy stole były tym, co lubiła w spotkaniach najbardziej, nie stanie w kuchni. Właściwie wszyscy już byli: babcia Asia, Sandra z tatą, Wojtek, na razie bez rodziców, mieli wpaść, jeśli im praca pozwoli; właśnie weszła też ciocia Alicja, siostra Zosi, ze swoim bobaskiem, okrąglutkim Mikołajkiem.
Jędrek wszystkich witał, przejęty i elegancko ubrany. Miał czas się przygotować, bo nie musiał dziś iść do szkoły – dla jego klasy i kilku innych ogłoszona została kwarantanna. Po wyłączeniu komputera miał dosyć czasu na przygotowanie się. W szufladzie czekało dokończone i przepisane opowiadanie o Paprutku, jego prezent dla babci.
Wszyscy zebrali się już ze swoimi herbatkami i kawami naokoło stołu, Sławek i Julka dostali mleczko z miodem, wszyscy odśpiewali „Sto lat”, Jędrek zdmuchnął dwanaście świeczek i poprosił, żeby zaśpiewać też sto lat dla Babci.
– O ty czorcie jeden, taki jesteś?! Ty mnie chyba wyjątkowo źle życzysz, co? – dogadywała mu Asia Szreder, mama Zosi, niska, okrągła pani z krótko obciętą fryzurką, okularami na łańcuszku i pogodą ducha, której niejeden mógłby jej pozazdrość. Ciężkie czasy, jakie były jej udziałem dały jej ogrom mądrości, nie pozwoliła sobie wpaść w zgorzknienie i rozpacz. Puściła oczko do wnuka i sama zaczęła: – STO LAT, STO LAT, NIECH ŻYJE ŻYJE NAM!
– No, szkoda, że Jaś tego nie słyszy – sapnęła, kiedy w końcu usiedli – ale właśnie dziś czeka na wynik testu na covid. Jak będzie pozytywny, to siedzimy na kwarantannie razem.
– A ty go zostawiłaś samego, ale żona – śmiała się Alicja – mój w pracy jeszcze. Awaria.
– No, kochana, tylko nie żona, tylko nie żona! Wciąż jestem kochanką, nie odmawiajcie mi tej przyjemności! Ślubu my ciągle nie mamy! – Asia pogroziła palcem. Uwielbiała prowokować towarzystwo swoim nietypowym statusem siedemdziesięcioletniej kochanki. Żoną była raz, kiedyś, nie zamierzała powtarzać tego błędu. Uraz pozostał.
– Babciu, tu są dzieci – szepnęła Hania.
– No wiem, słyszę. Głośne jak nie wiem te wasze dzieci. Ale serio, myślicie, że jest coś, czego w dzisiejszych czasach dzieci nie wiedzą?
– O, tu się z panią zgodzę, pani Asiu – odezwał się Tadeusz Bujakiewicz. Jego twarz wciąż była zmęczona i zmartwiona, oczy podkrążone a usta ściągnięte. – Dzieciaki dzisiaj są… okropne. Wiedzą niby wszystko, tyle informacji naokoło, na wyciągnięcie ręki, ale uczucia? Nic się dla nich nie liczy!
– Sandra, chłopcy, nie chcecie iść do góry? – spytała szybko Zosia, ale oni w ogóle jej nie słyszeli. Wpatrywali się w tatę Sandry i w babcię, czekając, co będzie dalej.
– Tak, wiem, co się wydarzyło. Słyszałam. Wszyscy w Miłczycach słyszeli i nagle oburzają się na telefony i internet. A prawda jest taka, drodzy państwo, że ludzie, w tym i dzieci, potrafią być okrutni z internetem czy bez. Kiedyś też tak było.
– Kiedyś? Jak mogli kogoś obrazić, jak… mnie tymi… zdjęciami? Jak nie było takiej techniki? – spytała Sandra. Trochę głos jej drżał, ale… to w końcu była Sandra. Nie podda się łatwo.
– Kochana! Zdjęcia to nie jedyny sposób! Kiedyś były karykatury rysowane na przykład. Jak byłam młoda, to działało na przykład odrzucenie. Do wszystkich się rozmawiało, zapraszało, chodziło, a do kogoś „skazanego” – babcia podkreśliła to słowo robiąc w powietrzu cudzysłów – to nie. Jakby nie istniał.
– Ty tak miałaś, babciu? – spytał Jędrek.
– Nie, ja się wstawiałam za jedną taką dziewczynką w klasie. Pochodziła z bardzo ubogiej rodziny, była bardzo nieśmiała, mówiła bardziej po kaszubsku, ciężko pracowała, a reszta klasy, choć niewiele bogatsza, wybrała ją na ofiarę. Ludzie… to tylko ludzie.
– Ale ty babciu, taka nie byłaś!
– Zawsze się znajdzie ktoś odważny. Teraz byliście wy – Wojtek i ty, wnuczek. Sandra też jest odważniejsza, niż ta moja koleżanka. Nie da sobie w kaszę dmuchać! A myślałaś, kochaniutka o tym, żeby się zemścić, co?
– Mamo – zaczęła Zosia spanikowana, ale ktoś nadepnął jej na nogę pod stołem. Robert na nią patrzał i położył palec na ustach. Zosia szeroko otworzyła oczy ale posłusznie zamilkła.
– No zobacz – ciągnęła babcia – możemy się zabawić. Komu być dała ośle uszy?
– Ośle uszy? Anieli. Jest głupia bo w ogóle sama nie myśli, zawsze słucha najsilniejszych. Jak barany w stadzie.
– To chyba wtedy baranie rogi?
– Rogi jak baran? Jak baran to się zachował Nikodem, on pierwszy zaczął rozsyłać zdjęcia. On może być baranem.
– No, to jedziemy dalej! Komu świński ryjek?
– Jezu, nie mogę tego słuchać – powiedziała zapobiegawczo Zosia i dodała – ja to był świński ryjek dała Julce, co to wymyśliła. A tobie, mamo, to zaraz dam język żmii i bródkę kozy, chcesz?
– A liczyłam na koci pyszczek. Zawsze kochałam koty!
Sandra słuchając nabrała nieco rumieńców i w tym momencie krzyknęła:
– Wiem! Wiem, co zrobimy! Chłopaki, idziemy do góry! Mam pomysł!
Kiedy wbiegli z tupotem po schodach, przy stole zapadła cisza.
– Mamo, ty nie dożyjesz tych stu lat, zobaczysz… Chcesz, żeby oni się mścili?!
– Zofio Halska! Czy ty naprawdę tak nisko cenisz własne dziecko? Ta trójka jest wyjątkowa, mówię wam. I nie zrobią nikomu krzywdy. Oni myślą o innych. Jak ich rodzice.
Tadeusz nie bardzo wiedział, co o tym myśleć. Chciał chronić swoją córkę, ale okazało się to ponad jego siły. Przed złymi językami nie uciekną, przeniesienie jej do innej szkoły też nic nie da, bezmyślne plotki ją dopadną. Zbyt szybko to wszystko przyszło. Tego, co wydarzyło się z jej mamą już nie zmieni, Sandra musi umieć żyć i radzić sobie sama, on będzie zawsze blisko do pomocy. Wrócił do rozmowy przy stole.
– To racja, ludzie zawsze lubili plotki, a nie lubili, jak ktoś się wyróżnia. Ale teraz to istna plaga, nie zaprzeczycie. Podziały wśród społeczeństwa są straszne, każdy szybko dostaje etykietkę, albo jesteś z nami albo przeciwko nam.
– Zosia, ty myślisz, że po wojnie to co było? Polacy, Niemcy, Kaszubi, Ruscy, co wysiedleni tu przyjeżdżali… To dopiero był kocioł. Pamiętacie historię Klewerów, co mieszkali za polem, tam gdzie teraz jest to nowe osiedle?
Hania nadstawiła uszu. Historia domu za polem zawsze ją przyciągała, jak magnes.
– W tym domku mieszkali niby Niemcy, ale tacy spolszczeni. Korzenie mieli niemieckie, owszem, ale wsiąkli w tą ziemię, kochali ją… Prowadzili sklepik z warzywami i kwiatami na rynku w Miłczycach, uprawiali sami cały swój ogród, czasem najmowali kogoś do pomocy i w ten sposób też pomagali okolicznej biedocie. Jak u nich popracowałeś, zawsze zarobiłeś. A pani Klewer prowadziła też lekcje niemieckiego w sobotę w bibliotece. Dzieciaki we wsi mówiły po polsku, po kaszubsku, a ona uczyła ładnego, eleganckiego niemieckiego. Pokazywała, że świat to coś więcej niż pole i chata. Moja mama pamiętała, że co jakiś czas były też na tych lekcjach cukierki, najlepsze, jak niemieckie słodycze za komuny, nie Zośka? – zaśmiała się Asia – Ale potem przyszła wojna. Oni mieli trójkę dzieci. Niestety dwoje starszych to byli chłopcy i zostali wcieleni wraz z ojcem do wojska. Ludzie nie mogli im tego wybaczyć. A przecież nie raz ich synowie też na siłę do Wermachtu szli. Ale podział: nasi Polacy i oni – Niemcy był zbyt silny. Inni Niemcy się wyprowadzili albo otwarcie byli za Rzeszą, a Klewerowie…
Ona, pani Klewerowa, została sama z najmłodszą córeczką, którą urodziła w późnym wieku, już po czterdziestce musiała być. Bezbronna, podupadająca na zdrowiu, wytykana palcami… Mama zawsze miała łzy w oczach, jak o niej opowiadała. Jej córka, mała Klewerówna, często była u mojej mamy w domu, dostała jeść, czy mogła we względnym cieple się przespać. Ale mama nie opowiadała nikomu o tym. Dla większości było to niemieckie dziecko, które lepiej przegonić, niż podać rękę. Nie wszyscy, oczywiście, ale takie czasy były, że nie ufało się sobie samemu nawet. Strach różne rzeczy z ludźmi robi.
Jednak lata mijały, mała Klewerówna rosła, jak skończyła się wojna to miała 7 lat i była już niestety sierotą. Jej mama jakoś zmarła, nawet nie pamiętam na co… Twoja babcia, Zosiu, a twoja prababcia Szrederowa, Haniu, musiała zdecydować, co zrobić z sierotką. Po Miłczycach już się powoli zresztą rozeszła wieść, że po gospodarstwie Szrederów biega jakiś dodatkowy przychówek. Jednak przyznać, że to niemieckie… bali się, i babcia i dziadek. Przyznali, że przygarnęli dziecko od dalszej rodziny, że to sierota wojenna, że ich krew, tylko dalsza… Ktoś musiał o wszystkim wiedzieć, bo papiery polskie temu dziecku załatwiał, Róża Szreder to teraz była. Niby wszystko dobrze, ale zawsze za nią ta tajemnica się ciągnęła. I ona też trochę pamiętała, nie wszystko wybaczyła.
Smutna ta jej historia była… Ja ją pamiętam, Różę, myślałam przecież, że to moja starsza siostra!
To nie były łatwe czasy, ale widzicie, stanie po stronie słabszych, bezbronnych – to się ostatecznie liczy. I zawsze ktoś taki się znajdzie.
– Biedne dziecko, ta Róża… – westchnęła Hania – i co się z nią stało?
– Och, Haniu, ja się tu rozgadałam, aż mały Mikołaj zasnął! – zakrzyknęła babcia raźno – Dajcie no mi tortu jeszcze, kiedyś opowiem dalej, obiecuję – uśmiechnęła się swymi czarnymi oczami do wnuczki. Te oczy to one wszystkie miały takie same – babcia, mama i Julka. Hania, Jędrek i Sławek byli bardziej podobni do taty i jasnowłosej rodziny Halskich.
– Właśnie – Hania pacnęła się w czoło i zerwała z krzesła – idę zadzwonić do babci Halskiej! Muszę jej też złożyć życzenia!
– Haniu, kochanie! – krzyknęła za nią Zosia – weź wszystkie dzieciaki i zadzwońcie razem! Mamo – dodała już spokojnie – musisz kiedyś w końcu opowiedzieć historię Róży w całości. Zawsze opowiadasz tylko jakiś fragment. A to w końcu jakby moja ciocia, no nie? Alicja, przypomniałam sobie, a propos cioć – mam prezencik dla Mikołaja! Chodź, zobacz, przytargałam ze strychu całe pudło książeczek, wybierz, co chcesz!
Alicja i Zosia oddaliły się do gabinetu, Tadeusz poszedł sprawdzić, co wymyśliły dzieci, Robert zniknął z telefonem w kuchni, omawiał jakieś dostawy. Babcia Asia stanęła przy szerokich drzwiach prowadzących na taras za domem i zamyśliła się. Za oknem było ciemno, szyby pokryte były kropelkami deszczu, odbijały jasno oświetlony salon. Asia przypominała sobie, jak na tym samym miejscu, rozświetlonym słońcem, otoczonym kwiatami, pachnącym dojrzewającymi owocami z sadu, siedziała taka jeszcze mała, jak teraz Julka, ze swoją starszą „siostrą”, Róża czytała jej bajki i opowiadała, jak kiedyś pojedziecie do dalekich krajów, będzie zwiedzać świat, że wyrwie się z tego miasteczka, a malutka Asiunia trzymała ją za rękę i mówiła, że będzie za nią tęsknić. – O nie, nie będziesz – mówiła Róża a oczy robiły jej się ciemne z żalu – nikt nie będzie za mną tęsknił. Tak będzie dla was lepiej.
Ot, starość i wspomnienia – mruknęła babcia – a kysz, zjawy.
Wyjęła telefon i zadzwoniła do swojego nie-męża, pytając, jak się czuje i czy coś po drodze przywieźć, i czy już w ogóle ma już wynik. Obiecała kawałek każdego ciasta i poczuła się raźniej.
Zosia przekazała książeczki, pogadała z Alicją o trudach wychowania malutkiego potomstwa, pocieszyła, że w gruncie rzeczy wszystko to – nieprzespane noce, kolki, ząbki – mija i jest tylko coraz lepiej.
Alicja została w gabinecie, żeby przewinąć spokojnie Mikołajka, nakarmić, Zosia wróciła do salonu i zaczęła szykować skromną kolację – zapiekankę warzywno – makaronową i grzanki, do tego dużo sałatki i oczywiście jeszcze trochę chipsów – soczki, herbatki. Trochę zmęczona, trochę zamyślona, nie zauważyła, że w salonie coś się dzieje. Kiedy w końcu weszła, żeby porozstawiać talerzyki, zobaczyła swojego syna stojącego na środku salonu, naokoło stali wszyscy goście a babcia miała minę, jakby wygrała milion. Albo dwa. Spojrzała na Zosię i gestem kazała jej usiąść i słuchać. Jędrek czytał coś:
Babcia umiała też wejść do snów i wchodziła do snów Paprutka, żeby przegonić złe rzeczy.
Jak babcia była w jego snach, to Paprutek niczego się nie bał i mógł uciekać a nogi nie grzęsły mu w niewidzialnym błocie. Nie mógł go dopaść żaden stwór ani żaden pożar. Czasami z takich snów coś sobie przynosili i kiedy Paprutek się budził, to w ręce trzymał na przykład korale, które dawał mamie, jak wróciła z pracy albo piękne ozdoby do domu, które dawał tacie. Dla siebie przynosili drożdżówki. I najlepsze chmurkowe ciastka.
Babciu – pytał wnuczek – a odwiedzimy kiedyś anioły? dolecimy aż do nieba?
Może nam się uda, Paprutku, może… Musisz jeszcze urosnąć i być mądry i bardzo odważny, a polecimy w każdą krainę.
Chłopiec więc uczył się dużo, żeby być mądry i nigdy nie zapominał, że odwaga to też pomaganie słabszym.,
Babcia jest jak Hagrid i Profesor Dumbledore w jednym. Silna, kochająca i najlepsza.
Nawet jak tak naprawdę nie ma magicznych mocy, to umie zawsze pomóc. To opowiadanie jest dla Babci Asi. Mam nadzieję, że ci się spodoba! Wszystkiego najlepszego – twój wnuk – twoje wnuki.
Ps. Dziadek Jaś też jest super! Dziadku, mam nadzieję, że kiedyś babcia w końcu zgodzi się zostać twoją żoną ale ona chyba lubi być kochanką.
Podpisane – Jędrzej Halski, 20. 01. 2022 rok
Jędrek skończył, podszedł do babci i uroczyście wręczył jej karteczki i szepnął: – Ale nie musiałaś mi kazać czytać głośno, wiesz?
Babcia mocno go przytuliła, więc w sumie był zadowolony, chociaż miał niejasne wrażenie, że plecy jej się trzęsą się ze śmiechu, nie ze wzruszenia.
– Wow, nieźle!
– O, ja cie nie wytrzmam!
– Jędrek, ty się nic nie pochwaliłeś? No proszę, proszę…
– Super!
– A my tes chcemy latać z babcią!
– Dobra, lecimy do stołu, kochani, zapiekanka czeka! Jedzmy, na zdrowie!
– A zapakuj mi trochę dla Jasia tych pyszności, córka. I dla mnie przy okazji. Przyszedł wynik Jasia. Pozytywny. Boże, jak my w domu wysiedzimy…
Wszyscy zapewnili babcię, że może liczyć na ich pomoc, żeby pisała czego potrzebuje, żeby nie dosięgnął ich covid w swojej najgorszej odmianie. Babcia śmiała się, że złego czort nie bierze tak łatwo i nie mają się bać, choć cień troski pozostał.
Wieczór mijał wesoło, Zosia robiła dokładkę grzanek, zapakowała pełno jedzenia do pudełeczek i słoików dla mamy na kwarantannę, dorobiła herbatek dla gości.
Wieczór mijał wesoło i dla Jędrka. Nie spytał się babci o mamę i tatę, ale może nie trzeba, może przesadzał, niepotrzebnie się martwił. Dziś wszyscy wyglądali spokojnie.
Wieczór mijał spokojnie i dla Bujakiewiczów. Sandra pokazała tacie swój pomysł na projekt i uspokojony Tadeusz w końcu trochę się rozpogodził i musiał przyznać, że jego córka naprawdę jest silną młoda kobietą.
Otoczoną przyjaciółmi.
Zimowy wieczór mijał w starym domu z zielonymi drzwiami, gdzie babcia Asia, wcześniej jej mama, a po niej Zosia, pilnowały, by żadne złe moce nie miały wstępu.
Babcia Asia Za Zielonymi Drzwiami tak mi się skojarzyło Olu bardzo wciągnęło mnie to opowiadanie jest ciekawe i intrygujące i tak chwilami bliskie memu sercu będę czekała na ciąg dalszy jesteś kochana nieprzeciętnie uzdolniona