Trochę inna bajka? Proszę bardzo! Dobrze czasem zrobić zamieszanie w krainie baśni, zobaczcie sami! Zapraszam do klasy Pani Ali, gdzie jest czas na czytanie. Tylko usiądźcie wygodnie i słuchajcie...
CZĘŚĆ 1
Pani Ala, nauczycielka w grupie młodszych dzieci, usiadła wygodnie z Misiem w ramionach. Dzieci spoglądały na nią uważnie. No, trochę uważnie.
Michał trochę dłubał w nosie, ale tylko troszkę.
Ola próbowała dosięgnąć nogą pudełka z klockami, chciała tylko sprawdzić, czy uda się je zrzucić.
Leoś prawie spał, oczka mu się zamykały, ale dzielnie czekał na Bajkę.
Bo kiedy pani siadała z Misiem, to był czas na Bajkę. Najlepszy czas w ciągu całego dnia!
– Chodźcie, zapraszam, posłuchajcie! – mówiła pani. – Tylko nie dłubcie w nosie. I uważajcie na…
Och, za późno. Klocki spadły i z hukiem rozsypały się po podłodze. Przynajmniej Leoś się obudził.
– Dawno, dawno temu… – zaczęła pani Ala z uśmiechem i zajrzała do książki, którą trzymała. Wtedy odezwał się Misiu Zdzisiu:
– Znowu dawno temu! A niedawno temu nic się nie działo? No wczoraj na przykład widziałem, jak Ola rzucała kapciami po sali i trafiła Michała w plecy, i on potem chciał ją gonić, i…
– Misiu, nie przerywaj mi. Słuchaj grzecznie. To będzie bajka o księżniczce, a nie o dzieciach z naszej grupy. U nas nie ma księżniczek!
– Jak to nie ma! – Ola bardzo się oburzyła i przestała sprzątać rozsypane klocki. – Ja jestem księżniczką, bo muszę ciągle coś sprzątać. Jak Kopciuszek. A on był księżniczką.
– Chyba ona – mruknął miś Henio.
– Przestańcie. – Pani Ala machnęła ręką. – To ja opowiadam. Dawno, dawno temu, kiedy na świecie były jeszcze chochliki… CO ZNOWU, MISIU?!
– Noo, przecież chochliki wciąż istnieją… Ten mały z czerwoną czapeczką znowu w nocy rozrabiał w sali. Widziałem.
– Co zrobił? – zaciekawił się Jurek, który do tej pory obserwował deszcz padający za oknem.
– Chochlik wyszedł ze swojej norki spod podłogi – opowiadał z zapałem miś – i przestawiał wszystkie strony w waszej książeczce i coś dopisywał. Narobił bałaganu, że hej! Chichotał przy tym jak szalony.
– Chochlik Chichotek – zachichotał Leoś.
– Chochlik Chichuś – dodała Ola.
– Czary-mary, dwa komary, dzieci są już chichutko! To znaczy, cichutko. Misie też! Zaraz sprawdzimy książeczkę. Tylko dajcie mi w końcu czytać. Dawno, dawno temu, kiedy na świecie były jeszcze chochliki, i były też magiczne lustereczka, i straszne Baby-Jagi, wydarzyła się pewna historia.
Pani spojrzała groźnie na dzieci i Misia, ale już nikt się nie odezwał. Wszyscy słuchali, co będzie dalej.
– Żył wtedy pewien piękny, malutki chochlik, najpiękniejszy w całym królestwie. Miał loczki na głowie, słodkie, wielkie oczka, przesłodkie, odstające uszy i nos jak najsmaczniejszy kartofelek. Wszystkie chochliki uważały, że jest po prostu naj-cu-dow-niej-szy. Wszyscy go kochali i pozwalali mu broić do woli. A jak ktoś pytał magiczne lustereczko, kto jest najpiękniejszy w świecie, to lustro odpowiadało, że jest to właśnie małe chochliczątko. A na pytanie, kto broi najpiękniej na całym świecie, to lustro oznajmiało, że… oczywiście małe chochliczątko! Ono z radością wylewało herbatki z kubków, mieszało cukier z solą, wyjadało dzieciom w szkole kanapki ze śniadaniówek, rozsypywało kurz po wszystkich kątach… Wszystkie chochliki były z niego dumne! Tylko tata czasami bał się, żeby jego synek nie przesadził.
Pani Ala przerwała i dziwnym wzrokiem popatrzała na książeczkę. Obróciła ją parę razy, potrząsnęła. Ta bajka była jakaś inna. Nie przypominała sobie, żeby taką wcześniej czytała. Ten chochlik z bajki był podejrzany! Ale dzieci słuchały. Nikt nie przeszkadzał.
– Pewnego razu ten mały piękny chochlik, który nazywał się Bim-Bam, szedł zanieść babci obiadek. Babcia była chora. Ale droga do jej domku prowadziła przez ciemny las…
„Z nikim nie rozmawiaj po drodze!”, ostrzegał go tata. „Idź prosto do domu babci i zaraz wracaj!”
„Boisz się o mnie?”, spytał Bim-Bam.
„Nie o ciebie, tylko o wszystkie inne stworzenia w lesie”, westchnął tata.
Bim-Bam chwycił koszyk, nałożył płaszcz z czerwonym kapturkiem i ruszył przed siebie.
Po drodze spotkał wilka, ale wilk na sam widok słodkich oczek chochlika podkulił ogon, zawył i pobiegł w przeciwną stronę. Pamiętał, jak ten urwis kiedyś udawał, że kamienie to malutkie, pyszne owieczki i wilk je zjadł, a później miał te paskudne kamienie w brzuchu. To było… bardzo bolesne.
„Babciu! Już jestem! Mam obiadek!” – wołał chochlik, kiedy bezpiecznie dotarł do domku swojej kochanej babci.
„Chodź, kochanie, chodź! Też coś mam dla ciebie! Znalazłam czekoladę dla mojego wnusia, weź”. – Babcia, kaszląc i kichając, wychyliła się z łóżka. Wzięła obiadek, a wnukowi dała do ręki czekoladę, tradycyjnym babciowym ruchem dorzucając do niej chochlikowe banknoty. Po chwili zajadała z apetytem zupkę z korzeniami, a Bim-Bam w tym czasie zaglądał do jej szuflady. Uwielbiał skarby babci chochlikowej. Tym razem zainteresował go pantofelek. Co dziwne, był tylko jeden… Ukradkiem schował go do kieszeni płaszczyka i postanowił, że zrobi babuni niespodziankę i znajdzie drugi.
Następnego dnia Bim-Bam z malutkim pantofelkiem w kieszeni od świtu do wieczora biegał po polance, gdzie mieszkał z mamą i tatą, i wszystkim stworzeniom oglądał nogi. I kopytka. Miał nadzieję, że ktoś będzie nosił drugi butek… Kiedy do mamy przyszły w odwiedziny jej koleżanki, Bim-Bam tak długo oglądał ich kozaczki, obcasiki, sandałki i inne buciki, że aż mama go pogoniła, i zdenerwowana marszczyła brwi. Bała się, że jej synek ma jakiś POMYSŁ. Na wszelki wypadek potrząsnęła każdym butem, czy nie wypadną z nich żadne cuchnące niespodzianki. Z jednego wypadła dziurawa skarpetka, ale tak duża, że nie mogła należeć do chochliczątka. Schowała ją z powrotem, marszcząc teraz nos. Wróciła pić kawę żołędziową z przyjaciółkami, a Bim-Bam zrozumiał, że jeśli będzie go widać, to niczego się nie dowie.
Jeśli chce się dowiedzieć, gdzie jest drugi pantofelek dla babuni, to nikt nie może go WIDZIEĆ. Nikt a nikt.
A na to był tylko jeden sposób…
Bim-Bam zadziornie podniósł głowę. Nie będzie się bał! Nie bał się nawet swojej mamy! Nawet pani Chochli w szkole się nie bał!
To Baby-Jagi, która ma eliksir na niewidzialność, też się nie będzie bał. Postanowione.
– Ale zaraz, ja nie rozumiem – poskarżył się Misiu Zdzisiu. – Co jest postanowione? Czego on się nie będzie bał?
– Nie czego, a kogo – poprawiła go Ola. – Ja chyba rozumiem. Bim-Bam chce iść do jakiejś strasznej wiedźmy, żeby mieć czar na niewidzialność.
– A po co? – pytał dalej Miś.
– No po to, żeby było mu łatwiej szukać drugiego pantofelka! Albo przynajmniej znaleźć jakieś wskazówki. Ech, misiu, słuchaj uważnie!
– Ja słucham uważnie, tylko przez chwilkę malutką głodny się zrobiłem… i myślałem, co by tu sobie zjeść…
– Proszę pani, a co będzie na obiadek?
– Ja też jestem głodna! Ja też!– zaczęły wołać dzieci. Pani Ala z żalem odłożyła książkę. Ciekawa była, co tam się wydarzy dalej w krainie chochlika.
I kiedy dzieci z Misiem usiadły do stolików, żeby zjeść, pani zarządziła ciszę i głośno czytała dalej:
– Chochlik Bim-Bam dzielnie udał się do strasznej Baby-Jagi. Najbardziej bał się jej głosu, bo był taki skrzeczący, jakby otwierała się jakaś zardzewiała szafa… Aż go ciarki przechodziły, a nogi lekko mu drżały. Ale jak postanowił, że odnajdzie dla babci pantofelek, to go odnajdzie, choćby i sto wiedźm skrzypiało mu nad głową!
„Dzień dobry, droga, szanowna, pani Babo-Jago najstraszniejsza” – powitał ją z ukłonem, kiedy tylko dotarł do jej domku na skraju polany.
„Aaa, dzień dooobryyy!” – rozległ się ten straszliwy głos. Do tego wiedźma chrapliwie się roześmiała. „Kto to do mnie przyszedł! Słodkie chochliczątko! A co ja niby mam z tobą zrobić, hę? Upiec na obiad? Zjeść na deser?”
„Pani nie zjada chochlików, to nieprawda! Prawda?…”
„To zależy. Czego u mnie szukasz, Bim-Bam? Bo zawołam twoją mamę, jeśli łazisz tu bez celu!”
„Nie! Proszę, niech pani nie woła mamy! Bo wtedy… wtedy powiem, że chciała mnie pani porwać i wszyscy nie będą pani Baby-Jagi lubili!”
„Spryciarz z ciebie. Czego chcesz?”
Bim-Bam odetchnął z ulgą i wyszeptał, że potrzebuje eliksiru na niewidzialność. Wiedźma coś skrzeczała do siebie, potrząsała głową, zjadła jakiegoś pająka, który jej chodził po ręce i w końcu powiedziała: „Dobrze. Dam ci eliksir. Ale w zamian żądam twojej…”
„Mojej… mojej co?” – Bim-Bam skulił się ze strachem, co będzie musiał oddać szanownej pani Babie-Jadze. Ale po chwili roześmiał się, machnął ręką bez żalu i oddał jej to, co chciała. Bez żalu, naprawdę! Ona chciała jego urodę. Phi, niech sobie bierze jakąś tam urodę! On miał za to eliksir na niewidzialność! Hurra!
– Ach, jaki on dzielny – westchnęła z podziwem Ola. – Ja bym nie oddała tej urody tak łatwo.
– A co ci po urodzie? To, co najfajniejsze, to nie jest uroda! – zaśmiał się Leon.
– Nie?! A niby co jest fajniejsze? – zaperzyła się Ola.
– Dla mnie najfajniejsze są dobre pomysły. I tyle! I czy się umie bawić! Pani Alu, niech pani czyta dalej. Lubię tego Bim-Bama. Co on zrobi, jak będzie niewidzialny?
– A co ty byś zrobił, Leoś? – spytała pani Ala z uśmiechem.
– Ja to bym… do szkoły nie chodził. Siedziałbym niewidzialny w domu i grał…
– Ciekawe, jak byś grał – prychnęła Ola – jakbyś nie umiał czytać. Bo byś nie chodził do szkoły.
– O! – przerwała im pani. – Wy tu gadu-gadu o szkole, a chochlik Bim-Bam też właśnie jest w szkole! To kolejny rozdział. Czytać? Słuchajcie: Bim-Bam nie chciał wzbudzać podejrzeń i w poniedziałek poszedł normalnie do szkoły, jak wszystkie chochliczki. Mama już i tak na niego dziwnie patrzała. Dziwiła się jak, w ciągu jednej nocy, zniknęły mu te śliczne loczki, a nosek zrobił się jakiś mniej kartofelkowy, ale w końcu westchnęła pod nosem, że dzieci tak szybko rosną – oj, za szybko – i wróciła do pracy przy budowaniu gniazd dla ptaków. Nie przyszło jej do głowy, że loczki i nosek jej synka należą teraz do najstraszliwszej wiedźmy…
W szkole było normalnie – trochę nudno, trochę wesoło. W tym dniu chochliki uczyły się literki A i okazało się, że najlepszy kolega Bim-Bama ma imię właśnie na literkę A! A jak A-Jej! Z tego powodu A-Jej chodził z nosem zadartym po same chmury, czuł się taki ważny, aż Bim-Bam nie wytrzymał i powiedział mu:
„A-Jej! A ja mam coś lepszego niż imię na A!”
„A co może być dziś lepszego? Ty masz imię na… na… Na nie wiem co, ale nie na A. Zazdrościsz mi”.
„Do chochlika! Nie zazdroszczę ci, bo mam eliksir na niewidzialność. O, patrz!”
I zanim A-Jej zdążył coś powiedzieć, Bim-Bam wyjął malutką buteleczkę z plecaka, szybko ją otworzył, przechylił do ust… i wypił wielkiego łyka.
I zniknął.
A-Jej stał z otwartą buzią, aż w końcu zaczął wołać panią. Zaczęło się szukanie chochliczątka. A on sobie siedział w kąciku sali przy biurku pani i cichutko się śmiał… Istny chochlik! Licho małe! Ale kiedy pani wezwała do pomocy przy poszukiwaniach panią Chochlę, to schował się pod biurko. Miał wrażenie, że groźna pani Chochla znajdzie go nawet, jak będzie niewidzialny. Pani Chochla była włochata, miała żółte oczy, ostre zęby, pazury i ogon. Bały się jej wszystkie małe chochliki, chociaż podobno jadła tylko myszy.
„Nie wyszedł on nigdzie?” – pytała pani Chochla. „Na drzewo? Do lasu? W toalecie nie jest? Ech, zupełnie jak z tą księżniczką kiedyś, pamięta pani?”
„Tak” – odpowiedziała nauczycielka chochlików. „Pamiętam, ta księżniczka była taka piękna! Już miała wyjść za mąż za księcia, kiedy tak nagle zniknęła. Do dziś nikt nie wie, co się z nią stało! A książę szalał z rozpaczy, to miała być jego żona!”
„Tak, podobno do dziś ma przy sobie jej pantofelek, który zgubiła na balu”.
„Pani Chochlo, nasz Bim-Bam na pewno zaraz się znajdzie. To pewnie tylko jeden z jego psikusów…”
Rzeczywiście, Bim-Bam wyszedł spod stolika pani, już widzialny, bo czar działał parę minut. Nie patrząc na straszną panią Chochlę, pociągnął swoją chochlikową nauczycielkę i poprosił najsłodziej, jak umiał:
„Opowie mi pani o tej księżniczce? Bardzo proszę! Baaaardzo!”
Okazało się, że nawet jeśli Baba-Jaga wzięła sobie jego urodę, to i tak dalej miał w sobie pewien urok. Pani tylko pogroziła mu palcem i wcale na niego nie nakrzyczała. Za to z przyjemnością opowiedziała o zaginionej księżniczce.
Bim-Bam przysłuchiwał się bardzo uważnie.
Oto, czego się dowiedział.
– Kto tam tak stuka? I puka? Kto to tak przeszkadza w czytaniu bajki?! – Pani Ala się zdenerwowała.
– Proszę pani – powiedział ktoś stojący w drzwiach – ja tu tak czekam, bo nie chcę przeszkadzać, ale my już po dzieci przyszliśmy. Rodzice. Chcemy już do domu je wziąć…
Pani z żalem zamknęła książeczkę.
– Dokończymy jutro – westchnęła. – Czas do domu.
CZĘŚĆ 2
Bim-Bam i A-Jej siedzieli po lekcjach na drzewie jabłoni. Spotkali się, żeby omówić wszystko, co wiedzą o pantofelku. Robiło się coraz więcej tajemnic…
„Co mamy?” – pytał Bim-Bam machając nogami. I sam sobie odpowiedział: „Pantofelek. Rozmiar mały. Dużo błyszczących ozdóbek. Obcas”.
„I mamy historię o księżniczce!”– dodał A-Jej i prawie spadł ze swojej gałązki.
„Księżniczka pojawiła się na balu, kiedy Książę Chochlików szukał żony. Była przepiękna, miała… jakieś tam włosy i błyszczącą zieloną skórę. Tańczyli, blee, fuj…”
„Tak, fuuuj! Może nawet się całowali!”
„Na szczęście pani nic o tym nie mówiła. Ale kiedy wybiła północ, księżniczka uciekła”.
„I zostawiła na schodach zgubiony pantofelek. Książę przymierzał go wszystkim pannom w królestwie, ale żadnej nie pasował. Księżniczka przepadła. Jak kamień w wodę”.
Przez chwilę obaj koledzy bujali się na gałęzi drzewa, aż w końcu A-Jej zadał najważniejsze pytanie: „Jeżeli jeden pantofelek jest w zamku, u księcia, to skąd twoja babcia ma drugi?”
„No właśnie…” – mruknął zamyślony Bim-Bam. Co robił pantofelek księżniczki u jego babci???
Nagle A-Jej wpadł na genialny pomysł. Skoro mają eliksir na niewidzialność, to mogą… to mogą… No, coś na pewno mogą!
„Wiem!” – krzyknął Bim-Bam. „Wkradniemy się do gabinetu i wpiszemy hasło w internet! Na tym magicznym lustereczku z klawiaturą! Mój tata zawsze tak robi, gdy czegoś nie wie”.
I jak postanowili, tak zrobili.
Jednego nie przewidzieli.
„Bim-Bam – szeptał przejęty A-Jej przed drzwiami gabinetu taty – a jak się właściwie pisze: księżniczka? I pantofelek?”
„Do chochlika! Myślałem, że ty wiesz!” – szepnął zmartwiony Bim-Bam.
Obaj byli już niewidzialni, ale tata usłyszał zamieszanie przy swoich drzwiach. Kiedy je otworzył, usłyszał jakiś tupot, poczuł, jak ktoś depce mu po nogach. Nie mógł to być nikt inny, jak jego własny synek…
Tata westchnął i postanowił obserwować, co też chochliczątko będzie robić dalej. Do jego uszu dochodziły dalsze hałasy”.
– Proszę pani, ja wiem! – przerwał czytanie Leoś. – Oni byli niewidzialni, ale zapomnieli, że ich słychać!
– Rany, ale gapcie – zachichotał Misiu Zdzisiu. – Ciekawe, co dalej! Niech pani czyta, pani Alu!
– Tata ze zdumieniem słuchał, jak niewidzialne głosy kłóciły się o literki, coś na k, coś na p… Na szybie magicznego lustereczka pokazywały się napisy: kisinicka, kesinicka, pantoflicka, pantoflelek. Zlitował się w końcu i podsunął chochlikom karteczkę z napisami: k-s-i-ę-ż-n-i-c-z-k-a i p-a-n-t-o-f-e-l-e-k. Udawał przy tym, że w ogóle, ale to w ogóle nic nie widzi i nic nie słyszy. Gwizdał sobie wesoło i czekał, co będzie dalej.
„A-Jej, zobacz” – szeptał dosyć głośno przejęty Bim-Bam, kiedy przepisał z karteczki nazwy. „Tu jest jakieś zdjęcie! Ta dziewczyna ma nasz pantofelek!”
„Ale ja jej w ogóle nie znam… Kto to może być?” – A-Jej drapał się po głowie.
Oboje za to zauważyli, że oprócz pantofelków piękna chochlikowa dziewczyna ma na szyi naszyjnik.
I ten naszyjnik znali bardzo dobrze.
Widzieli go bardzo często, kiedy tylko odwiedzali… Spojrzeli po sobie i zanim zdążyli coś powiedzieć, czar niewidzialności przestał działać. Tata jednak nie zwrócił na to uwagi, wpatrywał się ze zdumieniem w ekran.
„Przecież ja znam tą chochlikową dziewczynę! To… moja mama!” – wykrzyknął tata.
„A moja babcia…” – dodał Bim-Bam.
„To co z tą księżniczką, skoro na zdjęciu jest babcia?” – spytał A-Jej, który już zupełnie nic nie rozumiał.
– Wiedziałem! – krzyknął głośno Misiu Zdzisiu, aż pani Ala się przestraszyła i upuściła książeczkę.
– Misiu, uspokój się! Co ty wiedziałeś?
– No, że to…, że… eee… No nie wiem. Zapomniałem!
– Tak myślałam. Musisz słuchać dalej. A wy wiecie już, jak się łączy zdjęcie babci i księżniczki? – spytała pani swoje dzieci.
– Że… to będzie ta sama osoba? – podsunął nieśmiało Michał.
– Że babcia zaatakowała księżniczkę i ukradła jej pantofelek? – Leoś zrobił parę ciosów w powietrze.
– Zobaczymy!
„Tato! – krzyczał mały chochlik. – Czy babcia zaatakowała księżniczkę i ukradła jej pantofelek?!”
„I naszyjnik?” – dodał A-Jej, trochę odsuwając się od swojego kolegi i jego taty. Nigdy nie wiadomo, co przyjdzie do głowy takiej zwariowanej rodzinie.
„Chochliki! Babcia nic nigdy nikomu nie ukradła! Ale musimy z nią porozmawiać. Sam nie rozumiem, co tu się dzieje!”
I tak to cała rodzina chochlików, razem z A-Jejem, udała się przez las do babci. Wszyscy milczeli, każdy zastanawiał się, co takiego zaraz odkryją. Bim-Bam musiał pokazać chowany w kieszeni pantofelek. Mama kazała mu opowiedzieć wszystko od początku i zabroniła dalszych poszukiwań na własną rękę. Bim-Bam wprawdzie nic a nic się nie bał, ale myśl, że jego babcia mogła skrzywdzić piękną księżniczkę i ją okraść… ta myśl nie była przyjemna. Nie chciał tej myśli i nie chciał więcej takich odkryć.
„A to mi wesoła gromadka! Czy ja zapomniałam o jakichś urodzinach?” – Babcia przywitała ich wesoło, ale po chwili mina jej zrzedła. Tata bez słowa położył na ławce pantofelek.
Babcia westchnęła, usiadła. Chwyciła pantofelek i obracała go w dłoniach. Przez chwilę nikt nic nie mówił, aż w końcu Bim-Bam nie wytrzymał i ze łzami w oczach krzyknął:
„Babciu! Jak mogłaś! Co zrobiłaś z tą piękną księżniczką?! Dlaczego zabrałaś jej ten pantofelek? Książę tak bardzo chciał ją za żonę, a ty…”
„Bim-Bam! Czy ty, mój własny wnuk, naprawdę myślisz, że skrzywdziłam innego chochlika?! Że kogoś okradłam?! Wstydź się! Myślałam, że mnie lepiej znasz!”
Bim-Bam trochę się zawstydził, ale pytał dalej. Musiał wiedzieć, co się wydarzyło.
„Ale jak pantofelek dostał się w twoje ręce, babciu? Co zrobiłaś z piękną księżniczką? Czemu ona nie została żoną księcia?”
„Mamo – pytał też tata chochliczątka – chyba musisz nam to wszystko wyjaśnić. Księżniczka i jeden pantofelek zniknęli po tamtym słynnym balu. Książę szukał i szukał, aż stracił nadzieję. Księżniczka nie została jego żoną. Słuch po niej zaginął. Tymczasem okazuje się, że ty masz w szufladzie nie tylko zaginiony pantofelek, ale też naszyjnik tej biednej dziewczyny na szyi! Jak to wszystko wytłumaczysz?”
Przez chwilę trzy chochliki – jeden duży i dwa małe – krzyczeli naraz.
Babcia tymczasem poczekała, aż zapadnie cisza.
Siedziała na ławce, zapatrzyła się w dal. Słychać było tylko śpiewy ptaków z lasu.
„Tak, dawno temu był bal, na który poszła dziewczyna ubrana w piękną suknię, z błyszczącymi pantofelkami na stopach. Książę z nią zatańczył i oszalał na widok sukni i tych nieszczęsnych błyszczących bucików. Przez cały taniec opowiadał dziewczynie, jak to będzie cudownie mieć tak błyszczącą żonę. Dziewczyna pytała księcia, co lubi czytać, w co się lubi bawić – a on tylko o tej żonie mówił. Wiecie, jakie to było… nudne? I ani razu nie spytał się tej dziewczyny, czy ona w ogóle chce zostać żoną księcia, a nawet nie poznał jej imienia!”
Babcia prychnęła z niezadowoleniem.
„Ta dziewczyna nie miała ochoty być żoną kogoś tak samolubnego. Uciekła przy pierwszej okazji, kiedy zaczął bić zegar. Miała tylko nadzieję, że nikt z zamku jej nigdy nie odnajdzie. Jeden pantofelek jej spadł, ale drugi schowała głęboko w kufrze, suknię oddała koleżance, zapomniała o naszyjniku, ale i tak nikt nie zwrócił na to uwagi. Tylko te błyszczące pantofelki się liczyły. Synu – zwróciła się nagle babcia do taty chochlika – czy ty wybrałeś żonę po jej pantofelkach?!”
„No nie…” – mruknął tata i spojrzał na swoją żonę, mądrą chochliczkę o pięknej zielonej skórze. „Dobrze nam się rozmawiało. Pomagaliśmy sobie tyle razy. W końcu została moją żoną”.
„No właśnie. A ty, Bim-Bam, lubisz swojego przyjaciela dlatego, że ma fajne buty?” – pytała dalej babcia.
„Babciu, no co ty! Lubię A-Jeja, bo… po prostu go lubię. A on lubi mnie. Chociaż nie będzie moją żoną!”
„No właśnie. A ten piórkowany książę tak właśnie chciał wybrać żonę. Ani razu nie zapytał jej o zdanie! Ani razu! A ona, jak już się naprawdę zakochała, to wyszła szczęśliwie za mąż i miała bardzo mądrego synka i kochanego wnuka”.
„Babciu chochlikowa – spytała milcząca dotąd mama Bim-Bama – skąd ty to wszystko wiesz? Czy to ty sama byłaś tą księżniczką?”
Babcia z uśmiechem spojrzała na mamę Bim-Bama. W tym uśmiechu było piękno jej dobrego serca, błysk jej poczucia humoru. Pochyliła się z pantofelkiem w dłoni i założyła go sobie na nogę.
Pasował.
Choć nieco cisnął, trzeba przyznać.
„Ach, jeju, ale historia…” – powiedział A-Jej. „Czyli nie da się kogoś pokochać za błyszczące pantofelki?”
„Nie, chochliku, nie da się. A teraz schowajcie ten nieszczęsny butek do szuflady i więcej mi tam nie grzebcie! Nie wiadomo, co jeszcze znajdziecie!” – Babcia pogroziła im palcem i poszła do kuchni przyszykować drożdżówkę i cytrynową herbatkę.
„Bim-Bam – szepnął A-Jej do swojego przyjaciela – jak masz jeszcze ten eliksir, to zajrzymy do tej szuflady, co? Może tam będzie też ziarnko grochu? Albo czarodziejska fasola? Albo stoliczek, co się sam nakrywa i wyczarowuje jedzenie?”
„Albo kije-samobije” – odszepnął Bim-Bam z żalem. „Ale już się nie dowiemy, bo eliksir się skończył”.
Koniec
Pani Ala zamknęła ostatnią stronę książeczki i popatrzała na dzieci. Misiu Zdzisiu kiwał główką. Myślał sobie, że nie zawsze bajki muszą mieć rację i czasem dobrze je trochę poprzestawiać. I że musi się kiedyś spytać swojej babci, czy też nie kryje jakichś historii z młodości… Przecież jego babcia też jest piękna i mądra!
– Nigdy nie wiadomo, jakie historie kryją się za najbliższymi nam ludźmi – mówiła właśnie pani Ala i spytała dzieci, czy są gotowe na spacer. Stanowczo po tym słuchaniu na dywanie musieli się trochę rozruszać! A kto wie, jakie wspaniałe przygody czekają ich po drodze?
KONIEC