Wdech i wydech, mówią.
Może nawet będzie dobrze, dodają, spróbuj.
Przekonaj się!
A ty sobie myślisz, że przecież jest dobrze, że tak na pół oddechu też można żyć. Inni mają gorzej, metaforyczna astma dusi a oni idą do przodu i ty też tak możesz. Co tam będziesz wymyślać. Trzymaj tego wróbla w garści, nie wychylaj się, to tylko zadyszka, kryzys, ot, błahostka, minie. Uśmiechnij się, tak bez uśmiechu to nieładnie! Szczęście, phi, też sobie wymyśliłaś. I tak nie dasz rady, o czym my w ogóle mówimy!
Siadaj i nie wymyślaj już. Popękane szkła, no daj spokój. Człowiek nie szklanka, niemądre porównanie. Co ty sobie w tej głupiutkiej główce wymyśliłaś? Ech, kobiety, wzięłyby się do dźwigania ciężarów to zaraz by im przeszło.
I wiecie co?
Wzięłam się za dźwiganie ciężarów. I w przenośni – tych we własnej głowie – i w realu – kiedy z pomocą wniosłam na czwarte piętro regały, łóżko i tysiąc kartonów. Czy coś mi przeszło?
Niech się zastanowię…
Przeszły mi trudności z oddychaniem.
Stanowczo. Teraz lepiej mi się oddycha, choć czasem przez łzy, tak, ale przynajmniej nie czekam, aż ktoś mi te łzy obetrze, tylko wycieram je sama. Nie o to zresztą szło, żeby już nigdy nie płakać, tak się nie da.
Ktoś mi wytknie – hej, mówisz, że nie wniosłaś tych ciężarów sama, tylko z pomocą! To się nie liczy!
To odpowiem – no cóż. To miłego dnia życzę. Jak ktoś nie chce zrozumieć, to na siłę nie przekonam. A pomoc – to ważna sprawa i dobrze, jak człowiek umie o nią poprosić. Po jaką cholerę miałabym dygać na czwarte piętro z regałem na plecach sama; żeby tylko komuś coś udowodnić? Nie trzeba, dziękuję, dźwiganie ciężarów samemu to przegrana sprawa.
I tak, chodzi mi znów o ciężary każdego rodzaju, te w środku człowiek też często chce dźwigać sam, a nie trzeba.
Nie trzeba, bo z kimś łatwiej znaleźć rozwiązanie. Poczuć się zrozumianym – to uczucie sprawia, że chcesz latać, tak ci lekko. Tak samo sytuacja, kiedy ktoś nie do końca rozumie o co chodzi, w końcu każdy ma swoje życiowe problemy, a mimo to słyszysz: chodź, pomogę ci. Bo widzę, że tego potrzebujesz.
Zaciągnęłam długi wdzięczności u tych wszystkich, którzy byli – i są – przyjaciółmi, tymi poznanymi w biedzie. Z każdym pytaniem o to, co można zrobić, z każdą wspólną kawą, z każdą rozmową brałam od was odrobinę odwagi.
Dziękuję!
Nic więcej nie zrobię, niż to że powiem: dziękuję. Ale jak ktoś obok będzie mnie potrzebował, to spróbuję być tak hojna, jak wy dla mnie!
I dziś wyglądam przez okno w nowym domu, wciąż nie wierząc, że przelatują tam mewy. Moje kochane mewy! Wychodzę do pracy, na zakupy, przejść się, oswoić okoliczne trasy spacerkowe. I chcę wracać – do mojego nowego domu.
Jednego dnia czekała na mnie gorąca zupa, ta specjalna, z grochem i warzywami, co tylko moja córka taką robi. Mama, idziesz już?? Bo wystygnie! Już idę! Wracam, na zupkę antydepresantkę:)
Chcę domu, do którego się wraca i spokojnie oddycha. To nie sam dom, nie samo miejsce. Już szybciej to ta zupka… i mewy.
Może dom, to pytanie: czego naprawdę chcesz?
Masz swój dom?
…
I ten wróbel z garści też niech leci w świat. Po cholerę mu moje trzymanie! Że niby lepszy wróbel w garści – też ktoś wymyślił. Żaden wróbel się pod tym nie podpisze*.
*już nie mówiąc o żadnej mewie. Wiadomo.


Jeszcze opowieść, taka króciutka, napisana dzięki Kasi Jurczyk. Sama Kasia jest autorką książki „Gniazdowanie” (wyd. Na Szczęście), gdzie bohaterka szuka swojego domu, miejsca na świecie, gdzie będzie szczęśliwa. Polecałam książkę TUTAJ. Klik-klik.
Opowiadanie zatem:
Na skraju łąki swój dom mieli Państwo Dmuchawcowie. Bardzo przytulny dom, choć zakurzony, a pod łodygami wciąż zgrzytał piasek, bo nikt nie przejmował się wycieraniem odnóżek z ziemi.
Pogodny dom, wszelkie zamrtwienia miały tendencje do ulatywania z wiatrem.
Państwo Dmuchawcowie lubili wychodzić na spacery. Zawsze przystanęli, żeby pogawędzić z sąsiadami Koniczynkami, pani Malwowa zaś często wołała już z daleka na kawę i drożdżówkę.
– Przydałby się deszcz – wzdychali przy kawie.
– Ech, kiedyś to były łąki… I pogoda była porządna… A teraz!
Tak miło sobie gawędząc wystawiali listki na powiewy przyjemnego wiatru i obserwowali swoje latające po łące dzieciaki.
Jeden tylko dom omijali z daleka. Dom Róży.
Pani Róża mieszkała sama.
Nigdy nikogo nie zaprosiła na kawę. Ani na drożdżówkę.
Nie przystanęła przy żadnym płotku, żeby pogawędzić i ponarzekać.
I najgorsze: nie przepraszała za swoje kolce; nigdy ich nawet nie ukrywała!
O zgrozo.
Pani Dmuchawcowa patrząc na dom Róży czuła się nieswojo. Sąsiadka Malwowa krzyczała z oburzeniem:
– Ale wstyd! Taka mieszkanka w naszej normalnej wsi! Wstyd!
Dmuchawcowa nie przyłączała się do oskarżeń. Któregoś dnia odważyła się nawet cichutko powiedzieć:
– A ja myślę, że to nie jest żaden wstyd… A ja chciałabym ją poznać.
Malwowa przewróciła oczami, pokręciła głową i rzekła z westchnieniem:
– Ech, te Dmuchawce! Zawsze was zniesie w jakieś kłopoty!
KONIEC*
*chyba że ktoś ma pomysł na ciąg dalszy. No kto to był, ta kolczasta Róża? Czy Dmuchwawcowej udało się zaprzyjaźnić? Co na to reszta łąkowej wsi? I co na wszystko państwo Oset? Tyle pytań! Jakieś odpowiedzi?…


Piękne. Doświadczenia życiowe prędzej, czy później sprawią, że ludzie, to co im ciąży w trakcie podróży, gdzieś za sobą zostawią. Może kiedyś przejdą obok tego, co zostawili i poczują wdzięczność za to, że dzięki tym ciężarom, wewnętrznie się zmienili, że dzięki temu, co tak długo dźwigali, w końcu z samym sobą w podróży przez życie się spotkali.
Że różnie bywa… Różna bywa róża. Obydwa zakończenia będą w porządku.