Dawno, dawno temu, kiedy ludzie byli jeszcze po części drzewami i roślinami, żyła sobie dziewczynka. Niestety nie było to życie jak z bajki – choć to bajka przecież – powiecie. Ale ja na to, że tak naprawdę bajki nie są szczęśliwe. Trzeba w nich walczyć, wspinać się na góry szklane, przejść przez siedem gór i przepłynąć tysiące rzek, zedrzeć trzewiki, zedrzeć stalowy kostur, wypłakać morze łez. Odłamać gałązki, pozwolić opaść liściom, zgubić korzenie, ulecieć z byle powiewem wiatru.
Wypić litry trucizny – wołacie? Tak, też. Dziewczynka, nazwijmy ją Pokrzywą, bo nie wyróżniała się niczym pięknym, rosła sobie i przyglądała kartom swojej bajki.
Kiedy była ledwo co wyklutym pędem próbowała opleść się wokół silniejszych pokrzyw rosnących obok, ale one kazały być mądrym i parzyły, bo na tym polega mądrość chwastów. Pokrzywa miała problem z opanowaniem tej zasady, wydawało jej się, że słyszała kiedyś o miłości i czułości, ale kolejne zdania bajki udowadniały, że miłość i czułość są tylko wymysłem szalonych stokrotek i słodkich niezapominajek.
Kiedy już schowała te słowa głęboko gdzieś w sobie, była trochę mądrzejsza.
Wtedy przyszły do niej słoneczniki. Roztoczyły letnie, lekkie istnienie, wirujące zielono-żółte myśli, jasne i ciche. Jak przyjemnie! Ale Pokrzywa nie stanie się słonecznikiem, nawet kiedy przepłynie morze mórz i przesypie przez palce morze piasku.
Lato się więc też skończyło, zakopało pod parzącymi listkami.
Pokrzywa była znów mądrzejsza. Inne pokrzywy doradziły wówczas: idź, czas już tobie szukać domu. Jesteś gotowa!
Więc Pokrzywa poszła tam, gdzie rosły malwy, tam pod drewnianym płotem. Lubiła malwy, były prostoduszne. Ale okazało się, że je też sparzyła. Kiedy przyszedł czas na porządki, wyrwała je z korzeniami, zasadziła bardziej wymyślne kwiaty, tak jak należało.
Pokrzywy wszak nie słyną z sentymentów.
I tak mijały pokrzywowe lata.
Pewnego dnia w okolice naszej bajki przybył… hm, no przybył przybysz. Trudno było go jakoś nazwać, gdyż nie przypominał żadnych znanych kwiatów. Jako człowiek też był inny. Uśmiechał się dużo i wydawał się w ogóle nie martwić waśniami w świecie naszej Pokrzywy. Wystawiał się na słońce i mruczał jak tłusty kot na progu uporządkowanego pokrzywowego domku. Ona siadała czasem obok niego i pytała:
– Jak to robisz, że jesteś spokojny?
Albo:
– Dlaczego wspominasz o dmuchawcach i stokrotkach i malwach? Nikt już nie mówi o tych roślinach, nie nadawały się do życia w naszym świecie, trzeba je było przegonić. A ty je wspominasz i coś budzisz. Co to jest?
I pytała też oczywiście:
– Kim ty do diabła jesteś?!
Udawała, że się złości, ale zapach tego stworzenia był zbyt piękny, żeby wygonić go naprawdę.
I w końcu usłyszała:
– Jestem Pelargonią – mówiła tajemnicza postać. – Kiedyś rosło tu dużo pelargonii w doniczkach, stały na każdym parapecie, sypały się płatkami pod oknami. Teraz jest nas mało. Tajemnicę opieki nad nami zabrały ze sobą babcie, które odeszły. Nikt nie wie, dlaczego tak się stało.
– A czy można znaleźć wasze nasionka? Zasadziłabym te… pelargonie. Chciałabym postawić na oknie doniczkę z pelargonią. Czy to możliwe? – pytała przejęta Pokrzywa.
– To możliwe, ale bardzo trudne. Musisz przepłynąć siedem mórz i przejść przez siedem gór, a na szczycie ostatniej, szklanej góry, znajdziesz nasionka.
– To strasznie trudne! A ja już raz przechodziłam taką drogę! Mam iść z powrotem, zetrzeć trzewiki i żelazny kostur? Znowu?
…
I Pokrzywa poszła. Przed siebie i za siebie. Wprzód i wspak. Dalej i w głąb. Siedem gór i siedem rzek rozrastało się w żyłach pokrzywowych i w powietrzu wokół. Wracała przez swój dom i z powrotem posadziła malwy. Latem zatrzymywała się przy słonecznikach. Trudno było widzieć swoje pierwsze ślady, które prowadziły wcześniej w drugą stronę, tę, z której teraz wracała. Pokrzywa czasem zatrzymywała się i zaciskała w pięści roztarty kawałek listków i płatków Pelargonii. Zaciągała się tym zapachem, jak papierosowym dymem, cierpkim i takim ciepłym, obmywała twarz we łzach i szła dalej. Coraz bardziej chciała dotrzeć na szczyt szklanej góry.
Wiatr rozwiewał znaczenia, czas niczym nie groził. Pokrzywa odkryła, że lżej oddycha. Że też potrafi przystanąć i rozejrzeć się po barwach dni, nawet szarość zmroku nie budziła już takiego lęku. Podróż stała się… zupełnie inna.
Chcecie wiedzieć, czy Pokrzywa znalazła nasionka? Czy zasadziła Pelargonię w doniczce na oknie swojego domku?
Nie powiem wam, bo nie wiem…
Pokrzywa wciąż jeszcze idzie. Zatrzymuje po drodze, zmienia trasy, przysiada się na rozmowy na gankach domów, idzie coraz lżejsza przez góry i piaski mórz, jakby to sam ruch i droga były wszystkim, a cel – czymś mało istotnym.
Tak, też mam nadzieję, że odnajdzie zagubione najgłębiej w sobie uczucia. Że będzie z tą całą miłością, a nawet z tkliwością, patrzeć na samą siebie i swoją bajkę.
Ale – nie wiem… A może wiem, ale nie powiem! koniec.
ciąg dalszy nie nastąpi



tytuł: @bez_wytnienia