Widzieć nadzieję… Nie można już wiele zobaczyć, kiedy ma się trochę lat.
Kiedyś tej nadziei było na świecie więcej, ludzie mówili, że wojny się skończyły. Gruzy znikały, domy miał coraz mniej dziur a coraz więcej krzeseł i talerzy.
Kiedyś na stole stały bukiety zebrane na spacerze, choć niektóre zostały rozsypane na polanie, tej co potrafiła skryć miłość przed wzrokiem innych.
Kiedyś w jego zielonych oczach było całe morze nadziei. Morze skurczyło się do wymiarów kałuży. Potem nawet tej odrobiny zieleni nie mogła dostrzec.
Nie szukała jej, już nie.
Dużo czytała o chemii i atomach. Sprawiało jej to przyjemność – świat rozgrzebany do cząstek elementarnych wydawał się poukładany i zrozumiały. Najbardziej ucieszyła ją myśl, że oczy i serce i ręce i kamień składają się ostatecznie z tych samych elementów. Niestety, nie mogła sobie poradzić z pojęciem entropii. Znów pojawiła się nieprzewidywalność i ta dręcząca możliwość, że nagle wszystko się zmieni. I że odważy się mieć nadzieję.
Zaczęła czytać wiersze, wszystkie, jakie znalazła: śmieszne, smutne, poważne, piękne, turpistyczne, futurystyczne, znane i nieznane, napisane i te, będące dopiero zamysłem. To pomagało najbardziej. Niedogodnością jednak stały się nieustabilizowane arytmie serca.
Niestety, czasem trafiał się wiersz, który przypominał o tym, co miało być zapomniane.
W końcu przygarnęła kota.
Wróciły wojny w sąsiednich krajach, wróciły gruzy, u kogoś na stole wróciły bukiety, ale ona już tylko uśmiechała się do kota.


słowa tytułu: @bez_wytnienia
No i masz Ci los, tak krótko, a tak wiele. I został ślad.