Fragment nieopublikowanej (jeszcze?) opowieści, którą piszę w szemranej kolaboracji z moją siostrą. Dla nas to zabawa na granicy igrania z siłami natury, ale może uda się dogadać... Z jesienią. Ze Śmiercią. I z Życiem.

– To była Śmierć. Ktoś gdzieś umiera – powiedział ponuro jeden z białoarmistów.
– Na Naczelnego, o czym wy mówicie?! – zdenerwowała się Sera i odwróciła w ich stronę ze swojego stołka przy barze. – Co to za pierdoły?
– Za przeproszeniem szanownej wiedźmy, to żadne pierdoły. Wszyscy znamy Antoninę. Kiedy się budzi i chodzi po świecie, zbiera swoje ponure żniwo.
Sera klepnęła się w czoło. Antonina! Tak dawno o niej nie myślała, zapomniała wręcz o jej istnieniu. Więc Tośka musiała wyruszyć… Ktoś ją wzywał. Ktoś chciał się z nią spotkać zanim przyjdzie wyznaczony czas. A kiedy Tosia idzie, trudno się jej oprzeć. Jej ciemne włosy zdają się być jak marzenie, jej oczy wciągają w głąb przepaści, a ona tylko się uśmiecha, rzuca krótko: „Chodź! Zatańcz ze mną!” i zabiera człowieka w podróż, z której już nie ma powrotu.
—Kto już dłużej mądry być nie chce…
Ten zaprasza korowód śmierci zapalonym światłem. Świecą, lampką, jarzeniówką w szpitalu.
Korowód leci jak ćma, ale nie płonie. Nie da się spłonąć po raz drugi.
Korowód śpiewa: Chodźcie! Z nami tańczcie! Na ciebie czekamy, chodź! Świat już na ciebie nie czeka, my tak! Zatańcz, zatańcz, zatańcz! I raz i dwa!—
Antonina powoli idzie przed siebie. Czasem się zatrzyma, podniesie z ziemi jakieś chucherko z przetrąconym skrzydłem, uwolni z wnyków rysia, którego wzrok błaga o ratunek, wesołym mrugnięciem zaprasza ich do swojego korowodu. „Zatańcz i ty!” – uśmiecha się, odrzuca włosy na plecy, przyklęka, poprawia sznurówki w swoich butach i kładzie się na butwiejących liściach. Lubi też nagle ruszyć drogą biegiem przed siebie, jakby chciała ścigać się z wiatrem, wyrzuca przed siebie ramiona, i głośno, z całych sił wybucha śmiechem.
Zatańcz ze mną!



Preludium.
Znam dziewczynę o oczach jak agrest, jak słoneczne zielone kamyki.
Chodzi taka po lesie, tańczy, bawi się liśćmi, kłania się brzozom. To zębami błyśnie w uśmiechu, to oprze się o pień, zgięta pod brzemieniem przemijania. Licha jej grają do tańca na swoich olchowych piszczałkach.
A gdy przetańczy już przez las i zniknie, na drzewach tkniętych jej dłonią zostają jeno listki suche.
Tosia, Tosieńka…

Toccata
Dotykać. Drzew, liści, powietrza, myśli, wspomnienia. Dotykać. Szturchać. Dźgać, poruszać, przewracać, pobudzać, rozbudzać, dręczyć, śmiać się.
Korowód Tosi. Tu dotknie, tu muśnie, tam dźgnie, palcem wskaże, zatańczy, przysiądzie, spojrzy, uśmiechnie się, zapłacze, zerwie, i już jej nie ma. Biegnie dalej, z wiatrem, pod wiatr, z deszczem, pod chmury, pod dachy, zachwycić, zauroczyć, porwać kogoś do tańca – znużonego starca, zmęczoną kobietę, znękane serce, czy trzepoczącego ostatkiem sił ptaka.
Wirtuozka słowa bosostopa, bo obtarły ją buty od tańca.
Tosia. Tosieńka.


Fantazja
Urojenie, zuchwałość i wybryk. Kompozycja lekka na pierwszy rzut oka, nie widać cierni i kolców pod skórą, drzazg, kamyków, blizn. Pod zielonym, błyszczącym kamykiem jest ziemia, czarna, ciężka, żywa wijami, stonogami i skorkami, co lubią wilgoć i ciemność, ciasne przestrzenie, tam im dobrze. Bezpiecznie. One też są potrzebne. Tylko czemu akurat w oku.
Portrety kobiece planowo Improwizowane. Chaotyczne ćwiczenie, warsztatu doskonalenie, szkolenie nieprzemyślane – z czym będzie śmierci do twarzy?
Proste? Nic bardziej mylnego. Źródło dzisiejszego monologu ma początki wiele pokoleń temu, generacje traum temu. Prezentuje głęboką znaczeniowość i jest bardzo na pokaz. Zmyślone z animuszem.
Bez sensu? Pozornie. Etiuda będzie spokojniejsza.


Etiuda
Pracujemy nad techniką. Uważnie śledzimy kąt padania światła i pokrzywy. Szukamy odpowiednio zbuchtowanego poszycia. Natura naturą, ale kompozycja musi być zachowana. Tosia zaskakuje inwencją melodyczną – tańczy bez melodii. Pasaż przez jeżyny.
Kocha, nie kocha? Oczywiście, że kocha. Pokrzywy. Techniczna sztuczka – tulenie kłujących ziół. Jej po prostu nie parzą. No chyba, że zerwie jakąś bez uprzedzenia. Tworzymy wyrazistą linię artystyczną.
Motyw krótki. Nim zwiędnie pokrzywa.

Balety
Jak się już spotka Tosię, to można z nią zatańczyć. Śmierć ma sporo wdzięku.
Koda
Oddech. Wdech i wydech. Nie zapomnieć o wdechu.
I koniec przedstawienia.
Kurtyna!




—Chodźcie, wszyscy zbyt zmęczeni, głodni, niekochani, chodźcie!
Z prochów w mgłę się obróćcie!
Zamglimy, zasnujemy świat przed nastaniem świtu.
Kto dołączy?
Kto poprowadzi dziś śmierci korowód?—
Autorzy:
Katarzyna Dominik-Bodak – zdjęcia, część tekstów, aranżacja planu zdjęciowego w brzezince
Ola Dominik-Reszke – część tekstów, bieganie po lesie w roli Tosi
bez_wytnienia – tytuł, inspiracja słowami- niezmiennie
POSŁOWIE
Czas zwodzi, kaszle. Moja
prawdziwa, nieprawdziwa
twarz z ziemi. W kamiennej
gwieździe nad kapliczką.
Dziękuję, że mnie posłuchałeś,
zauważyłeś. Posłałeś po mnie.
Potem dusza jak mięso od kości
z chrzęstem odpruła się od ciała.
Łukasz Jarosz, Święto żywych, Biuro Literackie, Wrocław 2016
Antonina polubiła by te słowa.