Kawałeczki tej bajki powstawały dzięki Kasi Jurczyk i to jej niestrudzone siły pchają ten bajkowy świat dalej i dalej. Kasia podaje słowo, ja piszę fragment bajki. Kiedyś okaże się, czy będzie to tasiemiec serialowy czy jednak fajna bajka!
RÓŻA
Na skraju łąki swój dom mieli Państwo Dmuchawcowie. Bardzo przytulny dom, choć zakurzony, a pod łodygami wciąż zgrzytał piasek, bo nikt nie przejmował się wycieraniem odnóżek z ziemi.
Pogodny dom, wszelkie zmartwienia miały tendencje do ulatywania z wiatrem.
Państwo Dmuchawcowie lubili wychodzić na spacery. Zawsze przystanęli, żeby pogawędzić z sąsiadami Koniczynkami, pani Malwowa zaś często wołała już z daleka na kawę i drożdżówkę.
– Przydałby się deszcz – wzdychali przy kawie.
– Ech, kiedyś to były łąki… I pogoda to była porządna… A teraz!
Wystawiając listki na powiewy przyjemnego wiatru obserwowali swoje latające po łące dzieciaki.
Jeden tylko dom omijali z daleka. Dom Róży.
Pani Róża mieszkała sama.
Nigdy nikogo nie zaprosiła na kawę. Ani na drożdżówkę.
Nie przystanęła przy żadnym płotku, żeby pogawędzić i ponarzekać.
I najgorsze: nie przepraszała za swoje kolce; nigdy ich nawet nie ukrywała!
O zgrozo.
Pani Dmuchawcowa patrząc na dom Róży czuła się nieswojo. Sąsiadka Malwowa krzyczała z oburzeniem:
– Ale wstyd! Taka mieszkanka w naszej normalnej wsi! Wstyd!
Dmuchawcowa nie przyłączała się do oskarżeń. Którego dnia odważyła się nawet cichutko powiedzieć:
– A ja myślę, że to nie jest żaden wstyd… A ja chciałabym ją poznać.
Malwowa tylko przewróciła oczami i pokręciła głową.
– Ech, te Dmuchawce. Zawsze was zniesie w jakieś kłopoty!
KROKUS
Pani Krokusowa z bezbrzeżną miłością patrzyła na swoje małe Krokusiątko. Ono spało, zaciskając swoje drobniutkie listki nad główką.
– Co ciebie czeka… – krokusowa mama wiedziała, że powinna przerwać taką myśl, że nic poza lękiem nie znajdzie, ale myśl była silniejsza od niej. – Jak ja cię mam ochronić, jak?
Wyblakły fioletowe płatki Krokusowej, wyblakła zieleń jej listków. Łodyga wydawała się podłamana, z trudem wznosiła się do słońca.
Tylko uśmiech zachował jeszcze dawną zieleń. Nie potrafiła jej odmówić ani sobie ani Krokuskowi. Odrobinka, z której być może mały będzie musiał czerpać całą swoją siłę.
– Pani Krokusowo! Chodź pani do nas, Malwowa na drożdżówkę zaprasza! – to Dmuchawcowa, jak zwykle rozwichrzona, okrąglutka i radosna. – Chodź, przy dzieciakach nie da się cięgiem w domu siedzieć. Do innych trza wyjść.
– Przyjdę! – Krokusowa zamachała płatkami. – Przyjdę! Na pewno! Tylko się mały obudzi i przyjdę!
PSZCZOŁA
Pani Pszczółka ostatni raz zerknęła na przygotowane dla dzieciaków miejsca, czysto i schludnie, stwierdziła, odetchnęła spokojnie i otworzyła drzwi Szkółki na Łące.
– Maaamooo! Ja nieeee chcę!!! – rozległo się zawodzenie małej Stokrotki. Pszczółka już chciała do niej podejść, kiedy jej uwagę zwrócił butek na głowie Bratka.
– Bratku, ubierz normalnie swoje kapcie, płatki ci się pogniotą i…
– Pani Pszczoło, ja stanowczo poproszę o rachunki z ostatniej wycieczki! – usłyszała lewym czułkiem, w w prawe ktoś jej zawzięcie szeptał, „ze jest taka mięciutka i najlepsa do psytulania”.
Zanim zdążyła się zdecydować, gdzie zareagować, zakręciło jej się w nosie. To małe Dmuchawce wciąż podskakiwały i rozsiewały nasionka.
– A słyszała Pani, że Malwinek znowu chory? Ja bym go tak ciepło nie ubierała – kręciła głową Dmuchawcowa.
– Pani Pszczoło kochana, mojemu to proszę pamiętać, żeby czapeczkę założyć – przypomniała mama Bratka, z niepokojem patrząc na Dmuchawcową. – Niektórzy to bardzo beztrosko podchodzą do wychowywania dzieci, naprawdę, pani kochana. Proszę pamiętać.
– Czary mary, ustawiamy się w pary – Pani kochana doszła w końcu do głosu, tu pogłaskała, tu dopięła bucik, tam podała rozliczenia, po drodze jednocześnie uśmiechała się do nieśmiałych kwiatków i groziła czułkiem łobuziakom.
Jak to robiła – tego nie wiedział nikt.
ZAUFANIE
Pani Pszczółka pomachała dzieciakom na pożegnanie i kwiatki wybiegły kolorową chmarą z Leśnej Szkółki.
Ostatnia wychodziła mała Pokrzywa. Kiedy inne dzieciaki podskakiwały, robiły wyścigi, gadały przekrzykujac się nawzajem, ona była gdzieś obok całego harmidru. Ociągała się, oglądała za siebie.
Pani Pszczola miała wrażenie, że to dziecko nie chce za szybko wrócić do domu, i to wrażenie z dnia na dzień się pogłębiało.
Ale dlaczego – pozostawało tajemnicą. Dobrze ubrana, najedzona, grzeczna Pokrzywka wydawała się idealną uczennicą, jak tu wytłumaczyć to uczucie, że coś jest jednak nie w porządku?
Nauczycielka ciężko westchnęła i zaraz podniosła czułki raźniej w górę. Potrzebuje jeszcze trochę czasu i zdobędzie zaufanie małej Pokrzywki. Pozwoli jej otworzyć się w swoim czasie.
A na razie przejdzie się do Malwowej.
Malwowa wie wszystko o wszystkich, może i o rodzinie Pokrzyw co nieco słyszała.
– A na pewno najem się drożdżówki – mruknęła jeszcze do siebie. – Malwowa to jak ławeczka pod sklepem. Posiedzi się chwilę, a potem człowiek wie nawet to, czego absolutnie do szczęścia nie potrzebuje…
Pokrzywka tymczasem najdłuższą drogą wracała do domu, sama i z coraz bardziej zwiniętymi listkami. Wydawała się samotna jak kropka postawiona na zielonej ale pustej kartce.
POKRZYWA
… i kiedy Pani Pszczółka zajmowała się już spokojnie swoimi sprawami, mała Pokrzywa stanęła w końcu przed drzwiami domu. Ostatnie kroki robiła tak wolno, jakby bawiła się w ślimaka. Zresztą lubiła ślimaki, widok ich rozdeptanych skorupek był jej nieodmiennie przykry.
– Dziecko, jesteś w końcu! – zza domu wyłoniła się mama Pokrzywy, z pustą miską po rozwieszonym praniu. – No co tak patrzysz, wejdź, obiad czeka.
Mała zakaszlała i cicho zapytała:
– A tata jest? Nie widzę jego butów.
Świat na chwilę spochmurniał, zacienił się.
– Nie ma. – Mama popchnęła lekko Pokrzywę do środka. – Nie stój tak, umyj ręce i chodź jeść. Naleśniki dziś są! – zawołała już z kuchni.
Świat na chwilę rozpromienił się, zajaśniał.
– Jak ja kocham naleśniczki! Już idę! Jestem ślimak turbo!
Mama Pokrzywy prawie upuściła talerze. Nigdy nie wiedziała, kiedy jej córka wybuchnie radością a kiedy skuli się w płaczu. „Ech, dzieci”, pomyślała i podśpiewując pod nosem zawijała twarożek w złote, chrupiące naleśniki.
MELEPETA
Pokrzywa wracała ze Szkółki na Łące szczęśliwa jak rzadko kiedy, gdyby mogła ją tak zobaczyć pani Pszczoła! Te podskoki, uśmiechy, aż się za nią Malwowa obejrzała i mimowolnie westchnęła, z sentymentem za słynną dziecinną beztroską.
Gdyby ktoś przyjrzał się bliżej, zauważyłby kartkę ściskaną w ręce dziewczynki. Pokrzywa co jakiś czas przystawała, otwierała kartkę i czytała jeszcze i jeszcze raz. Nie było tam wiele: data, godzina, miejsce.
Zwykle zaproszenie.
Nic takiego, ot, że jest serdecznie zaproszona na urodzinki swojej koleżanki, do Dmuchawców.
Kolejne piruety na drodze dedykowane były tej miłej, okrągłej jak kulka pani Dmuchawcowej, a jeszcze jeden skok zrobił się sam na myśl o całym popołudniu w tym słonecznym, głośnym domu! Jaka to była jasna myśl! Cieplutka jak nagrzana słońcem i pachnąca igiełkami sosen.
– Pokrzywa, aleś ty dziś szybko w domu! – usłyszała, skręcając już w scieżkę prowadzącą pod drzwi.
– No chodź, chodź, chociaż raz jesteś na czas, tata się ucieszy, ty mogłabyś pomyśleć czasem że my się martwimy jak nie wracasz prosto do domu! A co ty tam masz, pokaż.
Pokrzywa z błagalnym spojrzeniem, ale bez słów, podała zaproszenie na urodzinki. Mama szybko przebiegła je wzrokiem.
– No dobrze – powiedziała. – Jak chcesz iść, to spytaj taty czy możesz. No, idź. Idź spytać! Nie stój tak. Słyszysz?!
Pokrzywa wciąż stala przed drzwiami, wciąż bez slowa.
– Ja ciebie dziecko nie rozumiem. Jakaś jesteś melepeta – westchnęła mama i odeszła w stronę ogródka.
Pokrzywa nie spytała co to znaczy. Sama zrozumiała, że to ktoś, kto nie pójdzie na urodziny, mimo iż była „serdecznie zaproszona”. Z domu, w którym był tata, wychodziły zimne cienie, teraz one gorzko otaczały dziewczynkę i pogardliwie coś mówiły. „Urodziny – słyszała – I po co? Co z tego będziesz miała? Chodź tu, zostaniesz w domu, z mamą. I z tatą”. Idź, mówiły cienie. Idź do taty. Melepeta, to ktoś, kto nie będzie w pełni sobą. Popękany jak rzecz, która wypadła z rąk
PRZESILENIE
Mamie zabrakło marchewki do obiadu, więc mała Pokrzywa stoi właśnie w kolejce w ulubionym warzywniaku. Zawinęła sobie siatkę wokół dłoni, żeby nie zgubić portfelika i rozgląda się.
Lubiła te zakupy, lubiła kolory malutkiego targowiska, zapachy, nawet panią Lewkonię, co stała za ladą, też lubiła.
Pani Lewkonia nie bała się nikogo, mogła pyskować okolicznym draniom i nikogo nie przepraszała, pani Lewkonia żyła więc jak prawdziwa królowa, myślała sobie Pokrzywka. Może ma to związek ze starą wagą, ktorej królowa warzywniaka wciąż używała, nie patrząc na nowoczesne elektroniczne wynalazki. Szalki wagi były nieomylne i uparcie dążyły do równowagi.
Ani mniej ani więcej.
Królowa odmierza każdemu wedle… czego? Pragnień? Marzeń? Sprawiedliwości? Własnego widzi mi się?
…
Dorosła Pokrzywa siedzi z albumem w rękach. Wyobraża sobie, że kładzie fotografie z dzieciństwa na wadze pani Lewkonii. Kiedy waga zdjęcia jest cięższa niż pokrzywowe siły, zdjęcie wyrzuca za siebie. Czasem podarte na strzępki.
To jej przesilenie. Ona po jednej stronie, wszechświat po drugiej. Muszą cos z siebie wyrzucić, żeby wróciła równowaga.
ciąg dalszy nastąpi…
Jestem wielką fanką i mam nadzieję, że zobaczę te bajki na półce w księgarni
Dzięki, Kasiu! plus milion do motywacji:)