Paulinka Trzaska podniosła zmęczony wzrok znad laptopa. Zaczynając pracę w szkole, nie spodziewała się, że przełom maja i czerwca będzie taki ciężki, a tu codziennie wieczorem bolały ją oczy i głowa. Ktoś ostatnio robił jej zdjęcie i kiedy spojrzała na ekraniku na swoje podkrążone oczy, sama się skrzywiła. No cóż, niedługo odpocznie! Wyśpi się, zje bez nerwów, nawet z toalety skorzysta bez patrzenia na zegarek!
“Mój ty Boże – myślała Paulinka, opierając przez chwilę głowę na dłoniach i wpatrując się w pięknie zielony kasztanowiec rosnący przed kamienicą – nie mogę narzekać. Jeszcze zebranie, rada, chyba nawet kilka, jeszcze wycieczka, byle tylko nic się nie stało i już. Dobrniemy do wyczekiwanych wakacji. Nie ma co się denerwować. Każdy jest zmęczony. Jeszcze tylko jedno sprawozdanie i też idę spać!”.
Spała już jej córka, mała Magdalenka, spał z słuchawkami na uszach jej mąż, Damian. Paulina zapatrzyła się na nich z czułością, z ogromem miłości i z westchnieniem wróciła do otwartych plików w komputerze. Jeszcze chwilę. Zaraz skończy i też idzie spać!
Obudziła się w środku nocy, zdrętwiała, obolała i zdziwiona. Zasnęła przy pracy! Czy coś się skasowało? Uff, na szczęście, nie. Pozamykała wszystkie pliki i tak jak stała, tak położyła się spać dalej. Nie miała siły przebrać się w piżamę. Jutro. Wstanie wcześniej i wszystko zrobi jutro… Po chwili chrapała równie mocno, co córka i mąż.
I po równie, wydawałoby się, krótkiej chwili córka i mąż ją obudzili. Słońce świeciło już raźno, w kuchni słychać było krzątającą się teściową, grało radio, a nad głową Paulinki raz po raz pokazywała się rozczochrana główka jej córci. Rozchichotana, jakby udało się zrobić mamie dobry dowcip.
– Mama! Mama! Wśtań, mama, wśtawaj! – chichotało dziewczątko.
Spłoszona Paulina, jęcząc z bólu, złapała się za głowę i spojrzała na zegarek. Matko! Zostało jej pół godziny czasu! A ona musi się umyć, przebrać, przekazać teściowej przygotowaną Magdusię… Do tego ta boląca głowa! To jakiś koszmar!
– Paulinka, kochanie, no wstawaj – rozległ się rześki głos jej męża. Damian wciągał skarpetki i dopijał swoją kawę. – Tak słodko spałaś, że nie chciałem cię budzić szybciej. No ale teraz to już musisz się pospieszyć, kochanie, jeszcze Magdę musisz ubrać, prawda? Ech, kobiety, wy to zawsze takie nieogarnięte. No nie śpij, już, nie śpij, wstawaj, ja lecę, pa!
Słodka Paulinka po raz pierwszy w życiu miała ochotę kogoś zamordować.
Szkolny korytarz wypełniał zwykły codzienny hałas. Kto mógł, szukał schronienia w bibliotece, w szatni lub w zakamarkach korytarzy a szczęśliwcy mogli zamknąć się w spokojnych salach lekcyjnych. Paulinka chciała stanowczo wyprosić swoją klasę z sali na korytarz, żeby też mogła odpocząć w chwili ciszy, ale jak spojrzała w proszące oczy dzieci, które nie chciały wyjść, zgodziła się. Wzięła tylko jeszcze jeden apap i popiła kawą. I mocno postanowiła, że dziś nie siada do dokumentów. Dziś MUSI odpocząć. Pójdzie z Magdą do lasu, może nawet kupi po drodze coś gotowego na obiad? Teściowa wprawdzie nie lubi, będzie trochę kręcić nosem, ale trudno, raz można. Damianek też nie lubi, zawsze powtarza, że nic mu tak nie smakuje jak to, co ona sama zrobi.
Poradzą sobie ten jeden raz.
Tak zrobię – postanowiła twardo Paula i nawet prawie jej się to udało.
Prawie…
Wychodząc ze szkoły, zobaczyła, że przed bramą stoi mama Damianka, ze swoją wnuczką w wózeczku i wesoło do niej macha.
– Paulinko, kochanie, zobacz, przyszłyśmy po ciebie! Pójdziemy razem na spacerek! – szczebiotała teściowa. – Magdusiu, zobacz, mama jest! Pomachaj mamie! Pójdziemy razem na ryneczek, tam dziś widziałam pierwsze truskaweczki, kupimy Magdusi, i kupimy ziemniaczki na obiadek, tak Madziu? O, jak się cieszy dziecko! Paulinka, kochanie, mam nadzieję, że nie masz nic przeciwko, pójdziemy sobie razem, kupimy coś na obiadek, Magdusia tak lubi na rynku wszystko oglądać, plawda, bobaśku? Plawda?
Paula pomyślała, że chyba gdzieś kiedyś zrobiła komuś coś złego. I teraz, dzisiaj, los się mści. Sięgnęła po jeszcze jeden apap i uśmiechnęła się do córci.
– To chodź, bobasku, idziemy na rynek. Pokażesz mi truskawki, dobrze? I kupimy zdrowe brokuły. Ugotujemy na obiadek, kochanie. Mamo, miałaś wspaniały pomysł. Ja miałam inny, ale… Tak będzie lepiej. Zdrowiej.
– A zdrowiej, na pewno! Teraz najlepsze warzywka! I jaja dziś będą od Sułkowskich, to też weźmiemy.
– Tak…
Paulinka przez chwilę miała wrażenie, że jeśli natychmiast nie poprosi teściowej o chwilę ciszy, to wybuchnie. Droga do domu zawsze była jej chwilą ciszy i odpoczynku między pracą a domem. W tym pechowym dniu nawet to zostało jej odebrane. Czy ja coś robię źle? – przemknęło jej przez myśl.
I zaraz sobie odpowiedziała, sama, swoim paulinkowym sposobem. Że źle robi, że nie docenia tego, co ma. Li i jedynie. Zaraz trochę sił odzyska. Zaraz trochę znajdzie. Gdyby tylko mogła się skupić, to zaraz przypomniałaby sobie, jakie ma wspaniałe życie i jak jej dobrze!
– O, dzień dobry, Paulinko – usłyszała nagle. Poczuła, jak teściowa wbija jej łokieć w bok, szepcząc przejęta, że to sama pani Halska idzie!
Tak, z naprzeciwka szła Zosia, wracała już z rynku z zakupami, niosła nawet w siatce jaja, pachniało też z daleka truskawkami. Obok dreptali Sławek i Julcia i też grzecznie mówili: – Dzień dobry! Dzień dobrrrry! Dzień dobry, proszę pani i proszę pani! A to chłopiec czy dziewczynka?
– O dzień dobry, pani Zosiu, dawno pani nie widziałam! A jak mama się czuje? Dobrze wszystko? No to kamień z serca, bo to taka dobra kobieta jest!
– Dzień dobry – obudziła się w końcu Paulinka. – To jest dziewczynka, moja córka Magda. Magdusia, powiesz: cześć?
Magdusia ochoczo pomachała rączką z wózeczka. Roześmiała się do dzieci i coś zagulgotała. Paulinka natychmiast poczuła wyrzuty sumienia, że tak mało wychodzi z córeczką do innych dzieci, a jej ewidentnie tego brakuje! Musi znaleźć chwilę czasu, żeby z Magdą pochodzić na plac zabaw, może do koleżanek… Nagle przerwała kolejne tego dnia wyrzuty sumienia i zaczęła się przysłuchiwać rozmowie. Zosia coś o niej mówiła!
– Tak, stanowczo nasza Paulina jest jedną z lepszych nauczycielek w szkole. Muszę pani pogratulować synowej, naprawdę.
Synowa stwierdziła, że chyba śni na jawie. Coś ze zmęczenia jej się pomieszało w głowie. Zwidy ma! Głosy słyszy!
– Ale co to tam, młoda ona jeszcze, co to tam na razie za praca! – żachnęła się teściowa. – Mój Damianek tyle pracuje, utrzymałby rodzinę, dziecko miałoby matkę w domu…
– Pani Trzaska, mówi pani, jakby to nie był dwudziesty pierwszy wiek! Zresztą, powiem pani krótko, bo truskawki mi się zagotują w tym słońcu – bez Pauliny nasza szkoła dużo by straciła. Tyle energii, ile ma ta dziewczyna, tyle pomysłów, tyle uśmiechu, to nikt inny nie ma. Muszę lecieć. Do widzenia!
Dzieciaki też jeszcze sobie pomachały i rodzina Halskich odeszła w stronę parkingu, a Paulinka Trzaska z zamyśloną teściową i wózkiem ruszyły dalej w stronę rynku.
Niby nic się nie wydarzyło… Ale Paula, kiedy już wróciły i kiedy wrócił też jej mąż i razem usiedli do obiadu, z najwyższym zdumieniem usłyszała:
– No, Damianek, to ty pamiętaj, ja posprzątam i idę do sąsiadki, pogadać musimy, a ty po obiedzie córką się zajmij. No co się tak patrzysz? Paulinka do pracy musi usiąść. Do lekcji się przygotować!
Paulinka po raz drugi tego dnia pomyślała, że chyba śni.
Damianek wyglądał, jakby myślał tak samo.
Tylko Magdusia zadowolona zajadała ziemniaczki z jajami od Sułkowskich, czekała na obiecany deser z truskawek i nawet nie wiedziała, jaka na jej oczach dokonuje się właśnie rewolucja…
Teściowa, Józefina Trzaska, zapukała do drzwi sąsiadki w kamieniczce obok. Niebieska, najniższa kamienica po tej stronie ulicy, mieściła tylko jedno mieszkanie, co dawało miłe poczucie, że są prawie jak w samodzielnym domku. Nie rozumiała, czemu Damian i Paula uparli się budować osobny dom. W ogóle miała wrażenie, że kiedyś świat był prostszy, a teraz to każdy wymyśla, szuka czegoś, buntuje się, udowadnia… A najprościej się przecież po prostu pogodzić, że życie jest, jakie jest. Nie każdy ma siły do życia po swojemu, jak starsza pani Halska. A może nie każdy ma tyle odwagi? Czy ona miała? Czy w ogóle próbowała?! Życie jest jakie jest… Ale Paulinka jednak próbuje łączyć i pracę, i dom i okazuje się, że… dobrze jej to idzie. Ale po co jej to?
– Józefcia! To ty? Chodź, no chodź! – usłyszała wołającą z okna sąsiadkę, Małgorzatę. – Właśnie kawę zrobiłam, mam drożdżóweczki, te dobre!
Józefcia pchnęła ciężkie drewniane drzwi i rzeczywiście poczuła zapach najlepszych drożdżówek, tych z “Bezika”. W całych Miłczycach nikt już nie piekł drożdżowego ciasta, w cukierni było najlepsze i już.
– No chodź, chodź – poganiała ją sąsiadka, jakby nie miały do dyspozycji całego czasu popołudniowego dnia. Słońce schowało się już za murami budynków po drugiej stronie ulicy, w saloniku panował przyjemny chłodek. Na parapecie u Małgosi ustawione ciasno stały doniczki z fiołkami, za oknem leciutko falowały liście kasztanowca. Obok okna ustawiona była szafka, na półkach stały kryształowe wazony, pięknie błyszczące, parę książek i dużo zdjęć, z których uśmiechały się szczerbate dzieci z różnych lat. Na jednym ze zdjęć znalazła się nawet młoda Józefina, ze swoim malutkim, pucułowatym Damiankiem. Nic dziwnego. Ich mężowie byli braćmi. Z czasem okazało się, że właściwie mocniejsze więzy łączą ich żony niż burkliwych braci. Obydwoje zdawali się świetnie odnajdywać w roli pracujących cicho i sprawnie mężów, którymi żona troskliwie się opiekuje. Józefina i Małgorzata, spowinacone dzięki małżeństwu i noszące wspólne nazwisko Trzaska, wspólnie przejęły tę opiekę i cieszyły się, że ich mężowie nie piją. Nic więcej od nich nie wymagały. Jeśli coś miało być naprawione, naprawili. Jak trzeba było dzieciakowi do rozumu przemówić, to przemówili, często wystarczyło postraszyć, że “ojciec się dowie”. Zmarli zgodnie rok po roku, obaj na serce.
– Józia, co tak dzisiaj w te zdjęcia patrzysz, co? – Małgosia popijała kawę, podjadała drożdżówkę i dziergała coś na drutach jednocześnie. Nie umiała usiedzieć bez czegoś w rękach. Jak Józefcia. – Chodź, siadaj. Słyszałaś, że jutro ma być w promocja na kurczaki? Wezmę dwa, dla was też, chcecie? Usmażycie sobie.
– Weź, weź. Usmażymy.
– I do tego mizeria… Dobry obiadek będzie. No siadaj, kawa ci wystygnie. Co ty dzisiaj taka jakaś? Stało się co? A gdzie masz Magdusię? Zostawiłam dla niej kawałek kruszonki!
– Magdusia z tatą dziś została.
– Czyim tatą?
– No czyim, czyim. Swoim, a czyim!
– Z Damiankiem?
– No a z kim?! Z Damiankiem! A co, nie poradzi sobie? To jego dziecko!
– No jego, jego.
Przez chwilę słychać było tylko skrzypienie poruszających się z włóczką drutów. W końcu Józefa zostawiła zdjęcia, podeszła do stolika z kawą i usiadła ciężko w fotelu. Westchnęła.
– Zmęczona jesteś? Może coś cię boli? – zaniepokoiła się Małgosia.
– Boli, od razu, że boli. Nic mnie nie boli. Zastanawiam się tylko.
– Ale po co?!
Małgosia w końcu odłożyła druty. Coś się z Józefą działo dziwnego.
– Józefcia, może ja ci lepiej ziółek zaparzę, zostaw te kawę. Masz, zjedz sobie, nałożę ci kawałek ciasta…
– Małgosia, zostaw ty mnie w spokoju, żadnych ziółek nie potrzebuję. Jeszcze nie jestem aż taka stara! Jeszcze potańczyć bym mogła! No co się tak patrzysz? Siedzimy tu, jakbyśmy ze sto lat już miały, a na świecie kobiety w naszym wieku się rozwijają, na uniwersytet trzeciego wieku chodzą! A my tak kawki, kurczaki, wnuki…
– No, a jak mamy? – spytała oszołomiona Małgosia.
– Ech, nie wiem sama. Już nie wiem czasami, kto lepiej żyje, my kiedyś, czy oni teraz, ci młodzi… Świat się zmienia. Ty nie chcesz czasem coś zmienić?
– No, wiesz, widziałam ostatnio takie ładne kolory farb, Andzia remont robiła u siebie! Ładnie jej wyszło! Może ty masz rację? Trzeba by coś zmienić? I firanki nowe bym obszyła, te już stare są. Taki ładny materiał widziałam w pasmanterii!
Józefina Trzaska przez chwilę nic nie mówiła. Potem sięgnęła po kawę, upiła łyk i się skrzywiła.
– Ładny materiał, mówisz? Ale biały? Bo wiesz, ja nie lubię kolorowych firanek… I zrób mi nową kawę. Ta wystygła. Na żołądku mi zostanie. I jaki ten remont u Andzi?
Uspokojona Małgosia opowiadała dalej. Przypominała sobie jak najwięcej szczegółów z remontu. Miała cichą nadzieję, że w ten sposób Józefina zapomni o swojej rewolucyjnej wizji nauki tańców. Boże, w ich wieku! Dajcie spokój! Na ortopedii bym się to wszystko skończyło!
No teściowa jest na dobrej drodze do zrozumienia jaką ma kochaną mądrą i zaradną synową Przecież ta Paulinka się rozchoruje z przepracowania Olu pięknie napisałaś chętnie czekam na ciąg dalszy